środa, 11 marca 2015

Kartka nr 16. "Asche und Gold, ich trag' alles mit dir..."

Pamiętam dzień, w którym znalazłem Cię siną i zimną, jak lód w wodzie. Obiecaliśmy sobie nigdy więcej nie wracać już do tego wydarzenia. Ale choć dotrzymywaliśmy słowa… To i tak do mnie wracało. Zdarzało mi się widzieć przed oczami Ciebie, całkowicie nieprzytomną… Wyglądałaś wtedy, jak martwa. Trzymałem Cię w swoich ramionach i płakałem nad Tobą, jak dziecko nie wiedząc co robić. Próbowałem ogrzać Twoje ciało na wszystkie sposoby, lecz cokolwiek, bym wtedy nie uczynił, temperatura Twojego ciała była niezmienna. Jeszcze nigdy tak, jak tamtego dnia, nie cieszyłem się na widok pogotowia. Wiedziałem, że oni muszą Cię uratować. Że muszą zrobić wszystko byś to przeżyła. Nie potrafiłem przyjąć do siebie w ogóle żadnej innej opcji. Gdyby… gdyby stało się inaczej, chyba umarłbym tam razem z Tobą. Ale Ty walczyłaś… Od samego początku walczyłaś. Wcale nie chciałaś odchodzić, nie chciałaś umierać. Po prostu się zagubiłaś… Ja zbyt długo zwlekałem. Jakbym tylko pojawił się kilka godzin wcześniej, nic by się nie wydarzyło. Wziąłbym Cię w swoje ramiona i powiedział Ci, jak bardzo Cię kocham…
Idąc wtedy w to miejsce, bałem się Twojego odrzucenia. Nigdy nie pomyślałbym, że zastanę coś dużo gorszego. Ziemia dosłownie osunęła mi się spod nóg. Widziałem na własne oczy, jak spadasz do tej przeklętej wody. I nie mogłem zrobić niczego, by Cię powstrzymać. Bo było zbyt późno…
Bardzo nie lubię tamtego dnia, wiesz? Niestety nie da się o niczym w życiu zapomnieć. Można jedynie nauczyć się z tym żyć… a ja nawet tego nie potrafię. To poczucie winy wraca. Mimo Twojej miłości, mimo Twojego wybaczenia… Ja nadal czuję, jak bardzo wtedy zawiodłem. I nadal, w tych chwilach, mam wrażenie, jakbym stał na tym moście i bezradnie patrzył, jak skaczesz do wody. Nienawidzę tego wspomnienia, ale jednocześnie przypomina mi ono o tym, jak wiele się zmieniło od tego czasu. Przypomina mi o błędach, które popełniłem i mam nadzieję, nie pozwala mi popełniać kolejnych…
Obiecałem sobie, że już nigdy nie pozwolę, by coś Ci się stało. Ale moje obietnice były niczym. Niczym wobec woli losu, wszechświata, czy cholernego Boga. Kolejny raz walczyłaś o życie… I nie mogłem wyprzeć się myśli, która usilnie uświadamiała mi, że mogłem temu zapobiec.

Nie cierpię tego uczucia, które tli się, gdzieś w głębi, kiedy na coś trzeba czekać.  Ciągła bezradność i oczekiwanie w napięciu na jakiekolwiek wieści. Możesz tylko siedzieć i modlić się w duchu, by były one dobre. Bill nafaszerował mnie jakimiś tabletkami, więc nie histeryzowałem już tak jak przed godziną. Po prostu siedziałem na tym niewygodnym, plastikowym  krześle i gapiłem się w jeden punkt przed sobą, milcząc. Nikt się nie odzywał. Miałem wrażenie, że słyszę własny oddech i bicie serca. Czas płynął powoli. Bardzo powoli. Może ktoś go zatrzymał? Wiem, że to niemożliwe… ale niemożliwe też było, by Ivette cokolwiek się stało. Dbałem o nią. Naprawdę o nią dbałem…
Westchnąłem cicho chowając twarz w dłoniach. Bill od razu ułożył rękę na moim ramieniu, próbując dodać mi tym otuchy. Dobrze, że był… ale w tej chwili tylko zobaczenie Iv, mogłoby cokolwiek zmienić. Potrzebowałem jej. Całej i zdrowej, w swoich ramionach…
- Kto jest z rodziny pani Kessler? – Drgnąłem niespokojnie, gdy wcześniej nieznany głos przedarł się przez moje myśli. Uniosłem głowę spoglądając na mężczyznę w białym fartuchu stojącego przed nami. Nie wiem dlaczego przerażał mnie jego widok a serce zaczęło bić w mojej piersi jak oszalałe. Miał tak poważna minę… Jakby… Jakby…
- Wszyscy – Philip podniósł się ze swojego miejsca stając przed nim. – Czy już po wszystkim? Z moją siostrą jest dobrze?
- Przeprowadziliśmy laparoskopię. Na szczęście udało się zatrzymać krwawienie i pacjentce nic już nie zagraża. Oczywiście musi pozostać u nas przez kilka kolejnych dni. Najgorsze jednak ma już za sobą – wyjaśnił a ja wciąż patrzyłem na niego w oszołomieniu. Z jednej strony poczułem wielką ulgę, lecz z drugiej… Każdy medal ma dwie strony. Nie potrafiłem się cieszyć, wiedząc co się wydarzyło. W głowie cały czas miałem obraz naszego nienarodzonego dziecka, Ivette walczącej o życie… To wszystko… po prostu zbyt wiele. – Niedługo będą mogli państwo zobaczyć się z pacjentką.
- Dziękuję…
- Proszę się już nie martwić. Pacjentka teraz będzie potrzebowała dużo wsparcia. W razie większych problemów, możemy zaoferować pomoc psychologiczną.
- Oczywiście weźmiemy to pod uwagę, dziękuję – Philip był taki opanowany i dyplomatyczny. Miałem wrażenie, jakby w ogóle nie odczuwał żadnych emocji, czy czegokolwiek. Słuchałem jego głosu i nie wiedziałem, czy go za to podziwiać, czy mu przyjebać za tą pozorowaną obojętność…
- Kiedy mogę ją zobaczyć? – odezwałem się w końcu nie mogąc już dłużej ich słuchać. Co to w ogóle za pieprzenie…
- Przenosimy ją na oddział, więc gdy tylko się wybudzi będzie pan mógł wejść. Tymczasem, proszę się uzbroić w cierpliwość – odparł rzeczowo i odszedł, pozostawiając nas samych. Zupełnie mnie to nie uspokoiło. Nie mogę dłużej czekać. Oszaleję w tym cholernym szpitalu!
Niewiele myśląc, podniosłem się z miejsca i bez słowa ruszyłem korytarzem do wyjścia. Oczywiście to nie mogło obejść się bez zainteresowania mojego brata, który już po chwili leciał za mną niczym mój anioł stróż. Jestem pewien, że dziś martwi się dużo bardziej o mnie niż o Ivette. I może słusznie…
- Dokąd idziesz, Tom? – zawołał próbując dotrzymać mi kroku.
- Zapalić – rzuciłem przez ramię, lecz gdy tylko wyszedłem na zewnątrz i uderzyło we mnie świeże powietrze, zdałem sobie sprawę z tego co niedawno obiecałem Ivy. Miałem nie palić. „To ostatni”, powiedziałem. Ostatni… Nie mogę tego zrobić. Choć towarzyszy mi nieodparte wrażenie, że dostanę kurwicy jeśli nie wezmę do ust tego cholernego papierosa. Kiedy zdecydowałem się rzucić to świństwo, nie spodziewałem się, że przytrafi mi się coś takiego… To nie jest żaden argument, Kaulitz. Miałeś to zrobić dla NIEJ. Dla siebie… Dla nas wszystkich. – Daj mi gumę… - mruknąłem w kierunku Billa podczas, gdy ten już wyciągał w moim kierunku paczkę papierosów. Uniósł brwi w zdziwieniu, zapewne niczego nie rozumiejąc. – Gumę do żucia. Wiem, że masz… Zawsze przecież mielisz ozorem.
- Myślałem, że chcesz papierosa… - stwierdził niepewnie i sięgnął do kieszeni, by wyciągnąć z niej paczkę, miętowych gum. Wziąłem wszystkie, nie pytając nawet o zgodę.
- Obiecałem Ivy, że rzucę palenie. Nie patrz tak na mnie. To najtrudniejsza obietnica do dotrzymania w moim życiu – wyjaśniłem krótko i wpakowałem sobie do ust pierwszy listek a resztę schowałem do kieszeni spodni. Przydadzą się na później… a właściwie będę musiał zahaczyć jeszcze o kiosk, bo jestem pewien, że jedna paczka to za mało.
- Och… Ta dziewczyna jest niesamowita – Wokalista uśmiechnął się lekko pod nosem. Nie mogłem zaprzeczyć jego słowom. Nawet on to wiedział.  On i każdy inny człowiek, który miał okazję poznać moją Księżniczkę…
- Właśnie… Niesamowita. Rozumiem, że ja… ja mogę zasługiwać na wszystko co najgorsze. Ale dlaczego ona, Bill? Dlaczego? Przecież tak wiele się już wycierpiała w życiu… Jest po prostu żywym, chodzącym, po tym pieprzonym świecie, prawdziwym aniołem… Więc dlaczego ją to spotyka? – wyrzuciłem z siebie, patrząc na brata z desperacją w oczach. Wiedziałem, że on nie zna odpowiedzi na te wszystkie pytania, ale jednocześnie bardzo chciałem, by było odwrotnie. Potrzebowałem usłyszeć cokolwiek. Cokolwiek co uśmierzy ból rozrywający moje serce.
- Nikt nie zasługuje na takie rzeczy, Tom. Nikt – rzekł dobitnie kładąc mi jednocześnie swoją dłoń na ramieniu. To było dziwne, ale czułem… po prostu czułem, jak jego energia przepływa przeze mnie. Wsparcie, którym mnie darzył. Sprawiał, że czułem się lepiej. To działało… – Nie obwiniaj się… Nie miałeś na to wpływu.
- Powinienem przy niej być… - szepnąłem drżącym głosem. Za każdym razem, gdy ta myśl do mnie wracała, miałem ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Tak bardzo zawiodłem, że sam nie potrafiłem sobie z tym poradzić. -  Chcieliśmy tego dziecka… Było dla nas, jak prezent od losu. Na początku byłem przerażony, ale potem…
- Przykro mi, braciszku… Nawet sobie nie potrafię wyobrazić, co musisz czuć. Wiem, jak bardzo ci zależało. Chciałbym, żeby to wszystko potoczyło się dla was inaczej – Nawet w jego oczach mogłem dostrzec łzy. Choć nasze cierpienie różniło się od siebie, nie byłem w tym sam. I mimo wszystko, nikt nie był w stanie zrozumieć mnie lepiej od Billa.
- Może to ja… Może to przeze mnie przytrafiają jej się te wszystkie złe rzeczy?
- Przestań pieprzyć, Tom – Wbił we mnie swoje surowe spojrzenie. – Nie widziałem szczęśliwszej kobiety od Ivette. Nie widziałem piękniejszej, bardziej szczerej miłości od waszej. Zazdroszczę wam tego wszystkiego, bo takie uczucie nie zdarza się codziennie. Wam się przytrafiło. Jesteście razem, jedną całością. Jedno za drugim skoczyłoby w ogień. Zrobicie dla siebie wszystko! Wasza miłość jest po prostu bezinteresowna i wieczna… Więc nie pieprz mi, że to przez ciebie dzieją się złe rzeczy. Nie szukaj dla tego wyjaśnienia. Bo na pewno nie ty nim jesteś – zakończył ze stanowczością. Jego słowa miały siłę i chciałem im wierzyć… ale rzeczywistość kolejny raz mnie przerastała. Powinienem wziąć się w garść, stanąć na wysokości zadania. Przecież jeszcze nie raz w tym popieprzonym życiu, los skopie nam tyłek. Tylko, że jak… Jak mam się z tym pogodzić?

Bo wszystko miało wyglądać inaczej. Mieliśmy pójść do lekarza, zrobić badania. Dowiedzieć się, że nosisz w sobie zdrowe, słodkie Maleństwo. I, że za kilka miesięcy już będzie z Nami. Mieliśmy się tym cieszyć. Mieliśmy celebrować każdy dzień tej ciąży i Naszego nowego życia… To był Nasz scenariusz. To był Nasz pieprzony scenariusz! Niech mi ktoś powie, kiedy i dlaczego, zmienili Nam reżysera…

Minęło trochę czasu, nim zdołałem się w pełni ogarnąć. Właściwie to dobrze, że Ivette spała… mogłem się wówczas przygotować na to, co będzie, gdy się obudzi. O ile to w ogóle jest możliwe. Nie mogłem przewidzieć jej reakcji, nikt nie mógł. A ja bałem się tego, jak nigdy. Bałem się, że nawet nie zechce na mnie patrzeć. Że mnie wyrzuci, jak ostatniego śmiecia. Znienawidzi… Opuści na zawsze. Nie dawało mi to spokoju. Bill powtarzał mi, że to idiotyczne, ale ja i tak nie umiałem wyzbyć się z siebie tych myśli. To poczucie winy jest silniejsze od czegokolwiek. Nie mogłem jednak dać tego po sobie poznać. Za chwilę miałem wejść do sali, w której leżała Ivy i spojrzeć jej w oczy. Musiałem zrobić wszystko co się da, by poczuła we mnie oparcie.
- Powiedz jej, że tu jestem – Głos Philipa przedarł się przez gąszcz moich myśli, gdy stałem wpatrując się w drzwi, za którymi leżała Ivy.  Nie miałem odwagi nawet chwycić za klamkę a co dopiero odezwać się do niej… Mój Boże, jakie to chore. I ja jestem dorosły? Ja chcę być mężem i ojcem? Gdzie się nagle podziała moja wielka dojrzałość? – Pieprzony tchórz. Nic się nie zmieniło, co Kaulitz? – Minęła chwila nim dotarło do mnie, że te słowa nie były wytworem mojej wyobraźni a naprawdę padły z ust Philipa. Ten człowiek mnie nienawidzi. Uniosłem na niego swoje wściekłe spojrzenie jednak nie odezwałem się. – Może Ivette wreszcie przejrzy na oczy – dodał i już chciał wepchnąć się przede mnie, by wejść do sali, ale nie pozwoliłem mu na to. Odruchowo chwyciłem go za ubranie i brutalnie odepchnąłem na bok. Miałem ochotę go rozszarpać, więc miał wiele szczęścia, że tylko na tym się skończyło. Pieprzony gówniarz, co on może wiedzieć. Nie potrafił nawet utrzymać przy sobie kobiety. Na pewno jest ostatnim, który powinien wypowiadać się na temat związków.
Zostawiłem go na korytarzu z nietęgą miną a sam w końcu wszedłem do środka. Próg przekraczałem jeszcze z zaciśniętymi w pięści dłońmi, ale kiedy tylko zobaczyłem Ivy leżącą na łóżku, cała złość ze mnie zeszła. Nie spała, jej spojrzenie od razu skupiło się na mojej osobie a ja poczułem, jak po moim ciele przechodzi zimny dreszcz. Niepewnym krokiem ruszyłem w jej stronę, licząc na cud…
Nie wiedziałem co powiedzieć, jak się zachować. Ivette milczała a ja byłem zagubiony, jak mały chłopiec. Nie mogłem jednak bezczynnie stać i nieustannie się w nią wpatrywać. Usiadłem na skraju łóżka, zdobywając się na jeden gest, który w moim mniemaniu miał być dla mnie znakiem, jak bardzo jest źle… Po prostu chwyciłem jej drobną dłoń. Zrobiłem to z zapartym w piersi tchem… dopiero, gdy zdałem sobie sprawę, że mnie nie odtrąciła, byłem w stanie odetchnąć z ulga. Wielki kamień spadł mi z serca a w oczach stanęły łzy. Nie ze szczęścia. Mimo że Ivy nie miała do mnie żalu, wcale nie sprawiło to, że poczułem się lepiej. Przeciwnie. Będąc tu, obok niej cały ten ból uderzył we mnie ze zdwojoną siłą.
- Przepraszam… - Coś we mnie pękło, gdy usłyszałem jej cichy głos. Przepraszała mnie za coś, na co w ogóle nie miała wpływu… I dlaczego? Dlaczego tak musi być? Co zrobiłem źle…
- Nie, Ivy – Pokręciłem przecząco głową, nie chcąc nawet tego słuchać. Nawet przez moment nie przyszło mi do głowy, by obwiniać ją za to co się stało. I nie pozwolę jej zatracić się w tym poczuciu. Nie pozwolę… - Nie mieliśmy na to wpływu… - dodałem gładząc jej dłoń, lecz sam w środku czułem zupełnie coś innego. I wcale nie uważam, bym był dla siebie zbyt surowy. Po prostu wiem, że mogłem chociaż przy niej być, gdy tego potrzebowała. Ale nie było mnie. Więc jedyną osobą, która mogłaby czuć się winna jestem ja i nikt inny. Nikt…
Tylko nie becz, idioto. Próbowałem za wszelką cenę nad sobą zapanować, co nie było proste, gdy już czułem pieczenie w kącikach oczu.  Nie wierzę, że jestem tak słaby. Co ze mnie za facet..? Chciałem dziecka a sam nim jestem… Może to wszystko jednak miało swój sens. Może ja po prostu nie zasłużyłem na bycie ojcem…
Zamilkłem, wpatrując się w białą pościel. Walczyłem sam ze sobą, by nie pęknąć do końca. Nie chciałem okazywać swojej słabości. Nie teraz. Miało być zupełnie inaczej. To ja miałem wspierać Ivette a nie wzbudzać w niej współczucie swoimi łzami. Wszystko nie tak. Nawet czegoś takiego nie potrafię porządnie zrobić. Philip ma rację, jak ona może być z kimś takim. Ciągle zawodzę… nawet w tych najprostszych rzeczach. A Ivy… zasługuje na o wiele więcej.
- Kochanie… - Z trudem uniosłem na nią swoje spojrzenie, z nadzieją, że nie zauważy, jak bardzo jest ze mną źle. Totalnie nie potrafiłem doprowadzić się do porządku. Po prostu coś rozdzierało mnie od środka i nie dało się tego zahamować. Rozpadałem się… a gdy wyciągnęła rękę w moim kierunku, próbując dotknąć mojego policzka, nie wytrzymałem. Pierwsze łzy zaczęły spływać po mojej twarzy i już nie byłem w stanie tego przerwać. – Tom, przytul się do mnie… Kochanie… - poprosiła spoglądając na mnie z czułością. Nie zamierzałem się w żaden sposób sprzeciwiać. To było jedyne, czego teraz potrzebowałem. Jej bliskości. Przywarłem do niej, jak mały chłopiec. Obnażyłem się przed nią ze wszystkich uczuć. Nie mogłem udawać, że dobrze się trzymam i wszystko się ułoży. Nie wiem, jak w ogóle przyszło mi do głowy, że coś takiego może się udać.
Schowałem twarz w zagłębieniu jej szyi w nadziei, że w ten sposób chociaż zatamuje część swoich łez. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak płakałem. Nie wiem, czy kiedykolwiek mi się zdarzyło czynić to do tego stopnia. Niemniej, uczucia kłębiące się we mnie były nieporównywalne z niczym innym. W tym momencie wszystko we mnie uderzało po raz kolejny i to jeszcze mocniej niż dotychczas. Nie spodziewałem się nawet, że to może tak wyglądać. Naprawdę byłem przekonany, że dam radę. Że to Ivy będzie tą, której trzeba otrzeć łzy.
- Tak mi przykro… - wyszeptała, przyciskając mnie mocniej do swojej piersi. Chociaż chciałem, nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa. Miałem wrażenie, że cały drżę z napływu emocji. A w głowie cały czas odtwarzały mi się wydarzenia z dzisiejszego dnia. Nie mogłem sobie z tym poradzić, przerwać tego w żaden sposób.
- Mogłaś umrzeć… mogłem cię stracić i nie było mnie przy tobie…
- Nie mogłam… Nie mogłam, Tom – zaprzeczyła moim słowom a po jej głosie rozpoznałem, że również dała upust łzom. Mimo to nadal czułem, jak głaszcze mnie z troską po głowie i plecach, próbując ukoić tym, choć minimalnie mój ból. – Mam dla kogo żyć…
- Nie wiem co mam ci powiedzieć, jak mam przepraszać… - Podniosłem głowę, aby móc spojrzeć na jej twarz. Jedyne co czułem w tym momencie to, że muszę błagać ją o wybaczenie.
- To by niczego nie zmieniło, nie mogłeś nic zrobić, Tom.
- Mogłem być z tobą… - skwitowałem drżącym głosem. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas. Dlaczego pozwoliłem, by praca stała się ważniejsza od mojego życia? – Potrzebowałaś mnie w najgorszym momencie… a mnie nie było. Nie wiedziałem nawet co się dzieje… Mogłaś umrzeć i już nigdy więcej bym cię nie zobaczył… straciłbym wszystko w jednej chwili, nawet o tym nie wiedząc – zacząłem mówić jak nakręcony a moja wyobraźnia uatrakcyjniała mi każde wypowiedziane przeze mnie słowo w postaci obrazów przewijających się przez moją głowę. Serce waliło mi w piersi, jakby próbowało się z niej za wszelka cenę wydostać.
- Przestań… Proszę cię, przestań – przerwała mi dobitnie, jednocześnie ujmując moją twarz w swoje dłonie. Przeszył mnie dreszcz, gdy spojrzała prosto w moje oczy. – Jestem tutaj. Obydwoje jesteśmy – dodała wycierając moje mokre od łez policzki. Wpatrywałem się w nią jak zahipnotyzowany, powtarzając w myślach, w kółko jej słowa. Pragnąłem, by w końcu do mnie dotarły.

Czasami życie tak mocno skopie Cię po dupie, że nie wiesz z jakiego powodu powinieneś cierpieć bardziej. Bo nie od dziś wiadomo, że przecież, gdy się wali, to wszystko na raz. Przez chwilę miałem wrażenie, że życie wysuwa mi się z rąk… traciłem kontrolę nad samym sobą. Nie umiałem pomóc ani sobie, ani tym bardziej Tobie. A to był przecież dopiero początek. Przecież najgorsze, dla Nas, zostało już zaplanowane na później… I tylko przychodziło drobnymi kroczkami. Niby tak niezauważalnie… Niezauważalne, dopóki nie zatrzymasz się na chwilę i nie spojrzysz na wszystko… a wtedy uderza to w Ciebie jak grom, powalając od razu na ziemię. Pytanie… czy się podniesiesz.

Miałem nadzieję, że najgorsze już za mną. Krótka rozmowa z Ivy, jej obecność i bliskość, znacznie mi pomogły w ogarnięciu się. Nie przewidziałem jednak, że przed nami jeszcze rozmowa z lekarzem. Wtedy dotarło do mnie, że to co powiedział mi wcześniej, było jeszcze niczym wielkim. Tak naprawdę dopiero teraz dowiedziałem się, jak wszystko wyglądało i jakie będzie miało to skutki na naszą przyszłość. Strach o życie Ivy całkowicie przysłonił mi trzeźwe myślenie. Nie brałem nawet pod uwagę również innych możliwych konsekwencji tego wszystkiego.
- Musieliśmy niestety usunąć jeden z jajowodów, niemniej drugi pozostaje wciąż aktywny, więc powoli wszystko powinno wracać do normy zarówno pod względem miesiączkowania, jak i owulacji. Kolejna ciąża będzie możliwa, oczywiście nie od razu… Co prawda szanse nie są już tak duże, jak wcześniej, ale to wciąż jest możliwe, więc proszę się nie martwić. Jeśli wszystko będzie w porządku i nie wynikną żadne niepożądane powikłania, będą mogli państwo spokojnie starać się o kolejne ciąże – Z uwagą słuchałem tego, co mówił lekarz. Ten natłok informacji jednak znacznie mnie oszołomił. Nie wiedziałem co myśleć ani mówić. Po prostu siedziałem przed nim cały blaty i gapiłem się w niego, jak zamurowany. – Jeśli chodzi o stan pana żony… aktualnie jest stabilny i nie powinno dziać się nic złego. Musimy tylko pamiętać, że takie wydarzenie, dla kobiety, jest czymś przerażającym. Pani Kessler powinna mieć teraz jak najwięcej wsparcia i opieki. Nie zalecam zbyt wielu rozmów o tym co się stało, ponieważ to może pogorszyć tylko stan psychiczny a co za tym idzie, utrudnić jeszcze bardziej zajście w kolejną ciążę. Utrata ciąży nigdy nie jest czymś łatwym do przyjęcia, ale nie można tego roztrwaniać. Proszę robić wszystko, by pana żona czuła się jak najlepiej i nie myślała o przeszłości a już broń Boże, czuła się winna. To będzie teraz dla pana najważniejszym zadaniem. Zdrowie psychiczne, jak i fizyczne, jest teraz priorytetem.  
- Rozumiem… Ja zrobię wszystko, żeby było dobrze… - wydobyłem w końcu z siebie głos, gdy lekarz zakończył swoją długą wypowiedź. Nie ukrywam, że jego wskazówki były bardzo pomocne. Jeszcze przed kilkunastoma minutami nie miałem pojęcia, jak powinienem się teraz zachowywać wobec Iv, jak jej pomóc, sprawić by czuła się dobrze… Na szczęście nie zostałem z tym zupełnie sam. Lekarz wskazał mi zupełnie nowy obraz tej sytuacji i to na nim mogę się teraz opierać w dalszym działaniu. – Dziękuję panu za wszystko…
- Robimy co możemy. Mam nadzieję, że poradzicie sobie państwo z tą sytuacją i już niebawem będziemy widywać się w znacznie szczęśliwszych okolicznościach – rzekł z uśmiechem wyciągając w moim kierunku rękę, którą bez wahania uścisnąłem. Jakby nie patrzeć, ten facet uratował życie mojej Ivy. Byłem mu dozgonnie wdzięczy… I to chyba jedyna osoba w tym szpitalu, której ufam.

- Również mam taką nadzieję. Jeszcze raz dziękuję – dodałem jeszcze na koniec i nie przedłużając, skierowałem się do wyjścia. Chciałem jak najprędzej wrócić do Ivette. Nie umiem już zostawiać jej samej na tak długo, popadam w paranoję… ale to chyba chwilowy stan? W każdym razie, obym nie zwariował… 

***

Drogi Czytelniku, 

będzie mi bardzo miło, gdy zostawisz swoja opinię w komentarzu.

Kilka słów od Ciebie jest dla mnie jedyna nagroda za moja pracę oraz motywacja do dalszego publikowania swojej twórczości.

***

Zapraszam do obserwacji mojego spisu FFTH oraz strony na facebooku :)