poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Kartka nr 17. "I'm gonna leave my body...I'm gonna lose my mind."

Podziwiałem Cię, że tak świetnie sobie radzisz po Naszej stracie… że mimo wszystko trzymasz się lepiej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Tak… Przez pierwsze dni wydawało mi się, że jest w porządku. Cieszyłem się, że powoli Nasze życie mogło wracać do normy. Nie zauważyłem w ogóle, że cokolwiek nie robiłaś, robiłaś to po to, by uciec. Uciec od tego co się stało. Próbowałaś zapomnieć. Osiągnąć coś niemożliwego. A ja w końcu, wyzbyłem się złudzeń i  dopuściłem do siebie myśl, że coś jest nie tak… Bo było, od samego początku było. Po prostu chciałem wierzyć, że jest dobrze.



Kiedy człowiek próbuje wrócić do normalnego trybu życia, czas zazwyczaj potrafi dłużyć się niemiłosiernie. W tym przypadku było odwrotne. Dni mijały w zawrotnym tempie a ja sam w końcu zacząłem się w nich zatracać. Nie tylko czas przeciekał mi przez palce, miałem nieodparte wrażenie, że Ivette również. Dotarło to do mnie dopiero, gdy sam zwolniłem. Nagle moje obowiązki związane z pracą się znacznie ograniczyły, znowu miałem więcej wolnego a co za tym idzie, mogłem myśleć do woli o tym, o czym nie powinienem. Świadomość, że Ivy odsunęła się ode mnie, uderzyła we mnie jak grom. Chociaż nieustannie była obok, jakby wcale jej nie było… Nie tylko pod względem duchowym, bo robiła wszystko, aby spędzać dni poza domem. Jej życie zaczęło składać się wyłącznie z pracy i szkoły. A ja nie pamiętam nawet momentu, kiedy to się rozpoczęło i jak mogłem do tego dopuścić. 

- Miałeś nie palić – rzuciła w moim kierunku przemierzając pośpiesznie naszą sypialnię, po czym zaczęła zawzięcie czegoś poszukiwać w szafie. – W dodatku w sypialni, naprawdę? – mruknęła jeszcze, wyciągając kilka bluzek, które też zaraz zaczęła przymierzać. Obserwowałem ją w milczeniu i tak… paliłem tego cholernego papierosa. Nie wytrzymałem. Musiałem się poddać. Okej, nie musiałem… chciałem. Potrzebowałem tej cholernej trucizny. Potrzebowałem poczuć ją choć przez chwilę… z nadzieją, że wypełni we mnie pustkę. Nie, oczywiście, że to tak nie działa. Nie dość, że złamałem obietnicę to jeszcze w niczym mi to nie pomogło. 

- Wiem, znowu zjebałem – odparłem krótko, na co posłała mi swoje wymowne spojrzenie. – Wywietrzę za chwilę. 

- Szkoda, że z organizmu już nie tak łatwo jest tego świństwa wywietrzyć. 

- I tak nawet nie zauważysz… - urwałem zdając sobie sprawę, co chcę powiedzieć. Zdecydowanie zaczynałem przeginać. Mój nastrój przejmował całkowicie kontrolę nad moim umysłem. Budził się we mnie skończony idiota i dupek. Choć idiotą to może jestem od zawsze.

- Czego nie zauważę? – Odwróciła się w moim kierunku, krzyżując ręce na piersi. Jej przeszywający wzrok mówił sam za siebie i tylko pogarszał moje samopoczucie. Wiedziała co chciałem powiedzieć i to było dobijające. Mogłem milczeć. Czasem warto ugryźć się w język nieco wcześniej. – Ten urlop ewidentnie ci nie służy. Siedzisz w domu i wymyślasz jakieś bzdury. Zrób coś ze sobą, Tom – rzekła nie oczekując dłużej mojej odpowiedzi. Znowu we mnie zawrzało. To ja mam coś ze sobą zrobić? Ja? Do prawdy, czy ona w ogóle widzi siebie w ostatnich dniach!? 

- Może dlatego, że urlop się spędza na wakacjach z rodziną, na przykład a nie samotnie w pustym mieszkaniu – odezwałem się w końcu, z trudem powstrzymując swój wybuch gniewu. Nie chciałem się z nią kłócić. Naprawdę to nie było nam do niczego potrzebne. 

- Dobrze wiesz, że mam swoje obowiązki. Nie wyjadę nigdzie w środku roku. 

- Dziwnym trafem twoje obowiązki ostatnio znacznie się powiększyły – wytknąłem i gasząc papierosa, wstałem by podejść do niej bliżej. – Mam uwierzyć, że nagle wszystkie twoje koleżanki z pracy się pochorowały i musisz zapierdalać na ich zmianach? Przecież to jest niedorzeczne, Ivette. Harujesz jak wół i po jaką cholerę to wszystko!? Nie potrzebujesz pieniędzy, nie musisz zapieprzać za kogoś. Tym bardziej teraz… - wyrecytowałem nie owijając w bawełnę. Nie do końca udało mi się nad sobą zapanować, uniosłem się znacznie. Ale to było silniejsze. Te emocje zbyt długo we mnie się zbierały, zbyt długo je w sobie dusiłem. 

- Ktoś musi to robić…

- Widzisz, nawet nie masz argumentu – stwierdziłem z przekonaniem. Po jej wyrazie twarzy widziałem, że jest zagubiona i kompletnie nie wie jak zareagować. Nie miała czym się bronić. Nie przewidziała, że w końcu zauważę to, jak próbuje uciec. Od przeszłości, ode mnie, od naszego życia… Nie pozwolę jej na to. W ten sposób nie będziemy rozwiązywać naszych problemów. Nie o to w tym chodzi… - Ivy, spójrz na mnie – poprosiłem chwytając ją za ramiona. Unikała moich oczu, jak ognia. – Potrzebuję cię…

- Muszę iść, Tom – powiedziała cicho, wydostając się z mojego uścisku. – Porozmawiamy, jak wrócę… - dodała jeszcze zmierzając do wyjścia.

- Kiedy? W nocy? – zawołałem za nią, lecz odpowiedziała mi tylko cisza. Zacisnąłem dłonie w pięści i kolejny raz sięgnąłem po paczkę papierosów od razu wyjmując z niej jednego. Tym razem wyszedłem na balkon czując, że frustracja i bezsilność za chwilę rozerwą mnie od środka. Nie wytrzymam jeśli z kimś nie pogadam. 

Wypaliłem w pośpiechu papierosa, by móc udać się do brata. W tym momencie był jedyną osobą, która przychodziła mi do głowy. Nie wiem, czy jest w stanie jakkolwiek mi pomóc, ale przynajmniej będę mógł wyrzucić z siebie to wszystko. Na to właśnie liczyłem idąc do niego. Nie przewidziałem tylko, że zastanę u niego Ashlee. No tak, związek kwitnie. Paradowała sobie po jego mieszkaniu w samym ręczniku, uroczo. Ciało miała niezłe, nie można zaprzeczyć. I wyraźnie się krępowała moją osobą, więc też szybko się ulotniła zostawiając mnie samego z Billem. Jakby się zastanowić, właściwie mogłaby zostać. W końcu była przyjaciółką Iv. Może ich stosunki ostatnio się pogorszyły… ale mimo wszystko. Może ona byłaby w stanie przemówić jej do rozsądku. Cokolwiek. 

- Co jest, Tom? Marnie wyglądasz – Bill podał mi butelkę piwa i zasiadł przede mną, wbijając we mnie swoje spojrzenie.

- Nie wiem co mam robić, Bill. To okropne, ale chyba wolałbym, żeby ona płakała niż zachowywała się w taki sposób – wyznałem nie zastanawiając się zbyt długo. – Zupełnie nie mam z nią ostatnio kontaktu… Wydawało mi się, że jest w porządku. Całkiem nieźle przecież zniosła to wszystko.. ale to była jakaś pieprzona gra. Ona kompletnie sobie nie radzi. A ja nie radzę sobie z nią…

- Cholera, nie przypuszczałem, że może być tak źle. Trzymała się tak dobrze…

- No właśnie – mruknąłem. – Powinienem był od razu zauważyć, że coś nie gra – stwierdziłem wyciągając papierosa. Na domiar złego, od kilku dni paliłem jak smok. Może miałbym wyrzuty sumienia, gdyby moją głowę nie zaprzątały dużo poważniejsze problemy niż złożona obietnica… Tak, ile są warte moje słowa? Właśnie tyle. 

- Daj spokój… To trudna sytuacja, każdy może się pogubić. A ty nie jesteś jasnowidzem. Wszyscy chcieliśmy, by nie odbiło się to na Ivette zbyt mocno. To silna dziewczyna… Widocznie potrzebuje dużo więcej wsparcia niż na to wskazywało, ale przecież od tego ma ciebie, prawda?

- Tak i ja nie daję rady. Dziś prawie się z nią pokłóciłem… a chyba nie tak powinno wyglądać wsparcie. Znowu zawodzę, Bill – wyżaliłem się, na co ten pokręcił z dezaprobatą głową. 

- Ciągle się za coś obwiniasz, Tom. Nie tędy droga. Musisz przestać szukać winnych, odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”. To jest to, co cię gubi – oznajmił z przekonaniem. Czasami brzmiał tak poważnie, że nie dało się nie wierzyć w to co mówił. Był moim osobistym, prywatnym i bezpłatnym psychologiem. Poza tym, przecież miał rację. Obwiniam się nieustannie. O każdą najmniejszą rzecz. Czy naprawdę jestem, aż tak beznadziejny? Kiedy stałem się tak zdołowanym człowiekiem dostrzegającym same porażki w swoim życiu… - Może nie jesteś idealny, ale nie jesteś też winien każdemu nieszczęściu, które was spotyka. Przecież Ivette nawet przez chwilę za nic cię nie winiła. Ona nawet wybaczyła ci to, co zrobiłeś w przeszłości. Więc dlaczego ty nie potrafisz sobie tego wybaczyć? – spojrzał na mnie z przejęciem. Nie podobało mi się, że zszedł na temat przeszłości. Nie o tym chciałem z nim rozmawiać… Nie to teraz było problemem.

- Co to ma do rzeczy, Bill? Przecież…

- Bardzo dużo! – przerwał mi stanowczo, z taką energią, że niemal podskoczył na tej kanapie a jego oczy zabłysły niebezpiecznie. – Nie widzisz tego? Nigdy sobie tego nie wybaczyłeś. Nadal się tym zadręczasz, nadal cię to prześladuje. Winisz się za to, co się wydarzyło i masz świadomość tego, co mogło się wydarzyć, gdybyś nie zjawił się na czas. Ona ci wybaczyła, ty sobie nie. Tak cholernie się boisz, że znowu zrobisz coś nie tak… że znowu stanie się coś złego. Spójrz na siebie, Tom… Jesteś w totalnej rozsypce. Wmówiłeś sobie, że musisz robić wszystko, by było idealnie. By nigdy już nie przytrafiło się jej nic złego. Chcesz ją chronić i nie ma w tym nic złego. Ale musisz sobie wybaczyć. Nie jesteś już tamtym człowiekiem… zasługujesz na wybaczenie. 

- Dlaczego ty zawsze musisz wszystko wiedzieć… - mruknąłem zaciskając mocno zęby, by powstrzymać się od łez, które tak usilnie próbowały wydostać się z moich oczu. Nie mogę się rozklejać. Miał rację co do słowa. I to tak cholernie bolało. Nigdy się od tego nie uwolnię. Bo sam sobie na to nie pozwalam. Zamknąłem się w tym więzieniu ciemnych wspomnień. Katuję się każdego dnia, bo przecież tylko na to zasłużyłem. 

- Bo jestem twoim cholernym bliźniakiem, Tom – odparł, choć wcale tego od niego nie oczekiwałem. Tak jak i tego, by się do mnie zbliżał i obejmował swoim ramieniem. Mimo to, nie umiałem go od siebie odepchnąć. Pozwoliłem mu, żeby mnie przytulił. I czułem się, jak dzieciak. 

- Jak mam się naprawić..?

- Odpuść sobie – powiedział to z taką lekkością, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. I obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że nie chodzi tutaj o to, bym nagle miał na wszystko wyjebane. Po prostu muszę uwolnić samego siebie od tego, co mnie blokuje. Szkoda, że nie ma do tego żadnego przycisku… - I poza tym, potrzebujesz trochę normalnego życia – dodał a ja oderwałem się od niego, by rzucić mu swoje pełne niezrozumienia spojrzenie. Przecież moje życie jest jak najbardziej normalne… Zrobiłem wszystko co się da, by takie było. – No Tom, wszystko kręci się albo wokół Tokio Hotel, albo wokół Ivette. A gdy zespół i ona ciebie nie potrzebują, siedzisz sam w domu i marnotrawisz czas. Zdziadziejesz w końcu – wyjaśnił nie owijając w bawełnę. Oto szczerość w wykonaniu mojego braciszka. 

- To według ciebie, co powinienem robić?

- Och, cokolwiek. Nadal mamy tyle możliwości. To, że Iv jest w pracy czy szkole, nie znaczy, że musisz siedzieć w domu i czekać, jak ten wierny pies. Czemu nie wyjdziesz gdzieś na miasto? Nie rozerwiesz się trochę?

- To chyba oczywiste, że wolałbym robić to z nią. 

- Pantoflarz się z ciebie zrobił, jak cholera – skwitował krzyżując ręce na piersi. To już mi się mniej podobało. Godził moja dumę! 

- Mi się podoba moje życie, Bill. I wcale nie jest tak, że robię wszystko pod nią…

- Uważam, że siedzenie w domu ci nie służy. Szczególnie ostatnio. Za dużo myślisz i nie radzisz sobie z tym – oznajmił stanowczo. – Dlatego, skoro już przywlokłeś do mnie swoją leniwą dupę, chodźmy się gdzieś rozerwać. Dobrze ci to zrobi. 

- Jest rano, Bill… co ty chcesz robić o tej porze? – mruknąłem nie bardzo wiedząc, co kryje się w jego mniemaniu pod wyrażeniem: „rozerwać”.

- Chociażby zakupy, kawa na mieście, jakieś kino… cokolwiek, Tom! A wieczorem możemy w końcu spotkać się z Georgiem i Gustavem, pójść do jakiegoś klubu. Nie będziesz siedział cały dzień i się zadręczał. To bez sensu – wyrecytował w pośpiechu. Jak mu się włączy ta jego paplanina to trudno za nim w ogóle nadążyć. A co dopiero się sprzeciwić czemukolwiek! – Więc leć się teraz przebrać, żebyś wyglądał jak na Kaulitza przystało – polecił mierząc mnie swoim wzrokiem z góry na dół. Chyba nie podoba mu się mój dres. – I ruszaj się! 

- Dobra, już idę… - rzuciłem w obawie, że zaraz mi przywali. Niechętnie podniosłem się z kanapy, by powłóczyć nogami do swojego mieszkania. Kiedy tylko przekroczyłem jego próg, dopadła mnie ochota, by w nim pozostać już do końca dnia. Zaszyłbym się w swojej sypialni, w łóżku i miał wszystko w dupie. Czy to nie byłaby piękna opcja? Może rzeczywiście potrzebuję wyjść do ludzi… a na pewno potrzebuję się napić. I czuję, że na jednym piwie się nie skończy. 



Mogłem robić wszystko. Szaleć na mieście, chodzić do klubów, upijać się. Pytanie tylko, gdzie jest granica między rozrywką a ucieczką od rzeczywistości. Cokolwiek bym nie zrobił, to nie rozwiązałoby naszych problemów. Miało to pomóc mi… ale mi pomogłoby tylko to, aby nasze życie wróciło do normy. Chciałem znowu mieć cię blisko, móc z tobą rozmawiać. Chciałem, żebyś mnie potrzebowała. Byś przestała unikać naszego życia…



Mimo że zakupy w towarzystwie mojego brata to coś w rodzaju samobójstwa, zgodziłem się na to. Wiedziałem, że w ten sposób spokojnie zleci nam pół dnia i może potem trochę zluzuje i da mi święty spokój. Bo gdy Bill próbuje zmieniać świat na lepszy i pomagać innym, staje się naprawdę upierdliwy. Jedno muszę przyznać, przez ten cały czas ani razu nie myślałem o swoich problemach. Mój nastrój znacznie się poprawił choć nie jestem jakimś wielkim miłośnikiem robienia zakupów. Niemniej, wczułem się trochę i nawet sam zacząłem szukać czegoś dla siebie. Dosyć dawno nie odświeżałem swojej garderoby, więc to nie był taki głupi pomysł z tymi zakupami… choć muszę przyznać, trochę babski. Ale czego spodziewać się po Billu? Dobrze, że nie zabrał mnie do kosmetyczki, czy fryzjera! Choć burczał coś pod nosem, że mógłbym zrobić coś ze swoja brodą. Ja nie wiem, co mu się w niej nie podoba. Ona żyje swoim własnym życiem i czemu mam ją ograniczać? 

Po kilku godzinach owocnego chodzenia, wstąpiliśmy na obiad, by chwilę odpocząć i zaspokoić nasze wygłodniałe żołądki. Zamówiliśmy sobie po porcji makaronu a potem jeszcze mały deser, w postaci waniliowego ciasta. Opchałem się do tego stopnia, że nie miałem siły nawet podnieść tyłka z krzesła. Posiedzieliśmy, więc jeszcze przy kawie o dobrą godzinę dłużej, niż planowaliśmy. Bill cały czas nawijał jak nakręcony i naprawdę choćbym nie wiem, jak bardzo chciał, nie dało się go nie słuchać i myśleć o czymś innym. W sumie to nawet lepiej. Powinienem częściej się z nim widywać, gdy mam w domu problemy. Bill to gwarancja beztroskiego życia. 

- Hagen napisał, że jest wolny od 19. Jeszcze tylko musimy poczekać na odpowiedź od Gustava – rzekł zadowolony, wystukując coś jednocześnie na ekranie swojego iphona. – ale jest piątek, więc na pewno się zgodzi. 

- Tylko, że Ivette już wieczorem będzie w domu… Miałem z nią pogadać – mruknąłem nie do końca przekonany co do pomysłu brata. Jego surowe spojrzenie jednak skłoniło mnie do zmienienia swojego toku myślenia. – Wyślę jej sms, że wrócę później. 

- Świetnie – wyszczerzył się zadowolony a ja sięgnąłem po telefon, zastanawiając się jednocześnie co mądrego jej napisać. Właściwie, miałem wrażenie, że cokolwiek by to nie było, jej jest i tak wszystko jedno. Powiedziałbym nawet, że się ucieszy. Bo znowu ominie ją rozmowa ze mną. I cudownie…

„Jestem z chłopakami na mieście. Wrócę dziś później.”

„W porządku.”

Westchnąłem głęboko, chowając telefon do kieszeni spodni. Z pewnością nie będzie mi już dzisiaj potrzebny. Chyba podświadomie oczekiwałem, że Ivette będzie miała coś przeciwko. Chociaż nigdy wcześniej nie miała… ale teraz mogłaby mieć. Potrzebowałem, żeby miała. 

- Dobra, zbieramy się. Wpadniemy do domu, zostawimy nasze zakupy, ogarniemy się trochę – Głos Billa wyrwał mnie z zamyślenia. Pokiwałem tylko głową, nie kwapiąc się do głębszych dyskusji. Czuję się taki niezdatny do życia. Myślałem, że już nie można być słabszym od tego, jaki zawsze byłem. A jednak.

Najgorsze są te chwile, gdy się budzisz i nie chce Ci się wstać z łóżka. Nie czujesz tej potrzeby otworzenia oczu, podniesienia się z pościeli i zrobienia czegokolwiek. Nie dostrzegasz sensu, żadnego celu. Ale w końcu jednak musisz wstać. Udaje Ci się wykonać ten jeden, mały krok, który wciąż niczego nie zmienia. Nieszczęsna pustka wypełnia Twoje wnętrze, nawet Twój umysł czuje się osłabiony i zniechęcony. Nie chce Ci się ruszyć palcem. Snujesz się otępiały, nie wiedząc co ze sobą począć. Żyjesz, bo musisz. Automatycznie wykonujesz podstawowe czynności, by przetrwać ten dzień. I jeśli na tym jednym się skończy, będziesz mógł uznać to za swój mały sukces. Dużo gorzej jeśli jeden dzień zamieni się w kolejny a potem jeszcze następny i jeszcze, jeszcze… I choć będziesz wiedział, że coś jest z Toba nie tak. Że tak nie powinno być. Nie będziesz wiedział w jaki sposób się z tego podnieść. Nie będzie Ci się przecież nawet chciało. Bo… Po co..?



Znowu ten hałas, specyficzny zapach, tłum ludzi. Tak bardzo drażniące. Kiedy siedzi się z boku, pogrążonym we własnych troskach i patrzy na to wszystko… człowiek zastanawia się, po jaką cholerę. Ilu z tych ludzi przyszło tu, żeby faktycznie się rozerwać, spędzić miło czas. Odnoszę dziwne wrażenie, że większość jednak gra w tę samą grę, co ja, pod tytułem: „oszukać prawdę”. Mogę się mylić, ale z drugiej strony… kogo to w ogóle obchodzi. Szukam pocieszenia w tłumie, bo nie chcę być tym, który topi swoje problemy w kieliszku. Nie chcę być jedynym, który to robi. Zawsze jakoś raźniej jest, gdy ma się świadomość, że każdy zachowuje się w ten sposób. Że to taki normalny, typowy, ludzki odruch. Oficjalnie przecież przyszedłem tutaj z kumplami, by się dobrze bawić. Wyluzować. Dlaczego wydaje mi się to śmieszne i żałosne? 

- Ja myślę… ba! Jestem niemal pewien, że Margaret jest w ciąży – Mój otępiały wzrok powędrował w kierunku przyjaciela, gdy owe słowa padły z jego ust. W tej chwili poczułem, jak coś ściska moje wnętrzności. – Ma prawie wszystkie objawy… W sensie, wiecie, te zachcianki, zmiany nastrojów… 

- Gustav, przecież to jeszcze żaden dowód – skwitował z przekonaniem siedzący obok niego Basista, na którym teraz skupiłem swoje spojrzenie oczekując kontynuacji jego wypowiedzi. Wszyscy byliśmy już po kilku mocnych drinkach, więc trudno było mówić o trzeźwości umysłu. Niemniej, ten temat z przyczyn oczywistych budził we mnie moją świadomość. – Takie akcje to ja mam raz w miesiącu co najmniej a z tego co wszyscy tutaj zgromadzeni wiemy, ojcem nie zostałem. 

- Ty nie rozumiesz, Hagen… To zupełnie co innego – Gustav widocznie nie zamierzał się tak łatwo poddawać. I choć język zaczynał mu się już powoli plątać, zaczął pokrętnie tłumaczyć swoje racje przyjacielowi, czego już nawet nie zamierzałem słuchać. Dokończyłem swojego drinka i bez słowa, odszedłem od stolika, udając się w bardziej ustronne miejsce. Potrzebowałem chwili spokoju, trochę więcej przestrzeni. Gdybym siedział z nimi choćby kilka sekund dłużej, groziłoby to wielkim emocjonalnym wybuchem. Oczywiście, ani Gustav ani Georg, nie mają pojęcia o rzeczywistej przyczynie tego, dlaczego Ivette niedawno wylądowała w szpitalu. Mimo że to nasi przyjaciele… uznaliśmy, że nikomu nie będziemy o tym mówić. Ten temat miał zniknąć raz na zawsze z naszego życia… Tak, kurwa, będziemy udawać już zawsze, że nasze dziecko nigdy nie istniało… 

Wyszedłem na korytarz, prowadzący do toalet i tam oparłem się plecami o ścianę, oddychając głęboko. Musiałem się szybko ogarnąć, nie mogłem wrócić do nich w takim stanie. Dosłownie czułem, jak się na nowo rozsypuję. Drżącymi dłońmi wyciągnąłem paczkę papierosów i odpaliłem jednego, łapczywie się nim zaciągając. To też poskutkowało natychmiastowo duszącym kaszlem.

- Tom, wszystko w porządku? – Nie wiem po jaką cholerę, Bill przylazł tu za mną. Czy nie można mieć chwili spokoju? Przecież nie jestem dzieckiem, nie potrzebuję niańki. Skoro do tej pory niczego sobie nie zrobiłem to już raczej nie nastąpi. Niestety. – Nie najlepiej wyszło z tym tematem… Nie wiem, co Gustavowi przyszło w ogóle do głowy…

- Daj spokój – mruknąłem obojętnie. Nie chciałem tego słuchać. W ogóle nie potrzebowałem w tym momencie niczyjego, cholernego współczucia. – Wracaj do nich. Zaraz przyjdę. 

- Jesteś pewien? Mam wrażenie, że nie jest wcale lepiej… 

- Oczekiwałeś, że jeden wieczór w klubie, wszystko zmieni? 

- Nie. Po prostu… Chciałem, żebyś przestał o tym wszystkim myśleć. Chociaż na chwilę.

- To chyba będę musiał dziś bardzo dużo wypić – stwierdziłem bez entuzjazmu. Taka była prawda. Nie dało się przestać myśleć. To stało się już częścią mnie. Będzie we mnie już zawsze. Pytanie, czy kiedykolwiek nauczę się z tym żyć… 

- Nie poddawaj się – Ułożył dłoń na moim ramieniu, ściskając mnie lekko. Po tych słowach, odszedł pozostawiając mnie zgodnie z moją wolą, samego. Niemniej, zdążył zasiać ziarno. Te trzy słowa tak bardzo we mnie uderzyły, że sam nie potrafiłem tego ogarnąć. Nie poddawaj się… Nie poddawaj się…



Nie poddawaj się, Tom.


„Wtedy, gdy to wykrzyczałam… Nie pozbyłam się tylko samego ciężaru ze swojego serca. Chciałam też zniszczyć Twój idealnie poukładany, cudowny świat. Świat, w którym nie chciałeś miłości. Pragnęłam zburzyć harmonię, jaką sobie sam stworzyłeś. Rozwalić mur, który rozstawiłeś wokół siebie. I udało mi się prawda? Odważyłam się powiedzieć Ci, że Cię kocham. Wiedziałam, jak to się skończy. To było oczywiste. Jednak, to było silniejsze ode mnie. Mogłam przecież tego nie robić. Mogłam przeprosić, uznać, że ta rozmowa była złym pomysłem i wrócić do normalności. Twojej normalności… Mogłam kolejny raz Tobie ulec. Chciałam. Pragnęłam tego. Ale jeszcze bardziej pragnęłam wykrzyczeć Ci, że Cię kocham. Zniszczyć Twój idealny świat. Zmusić Cię do tego, abyś usłyszał te słowa. Pobudzić Twoje serce. Obudziło się, prawda? Obudziłam Cię…”
~Z pamiętnika Ivette. (Zakochana Fanka, kartka nr 42.)

***

Drogi Czytelniku, 

będzie mi bardzo miło, gdy zostawisz swoja opinię w komentarzu.

Kilka słów od Ciebie jest dla mnie jedyna nagroda za moja pracę oraz motywacja do dalszego publikowania swojej twórczości.

***

(Kliknij i polub stronę o Tomie c; )


Zapraszam do obserwacji mojego spisu FFTH oraz strony na facebooku :)