sobota, 20 grudnia 2014

Kartka nr 13. “We'll always be this free. We will be living for the love we have, living not for reality…”


Kręciłem się nerwowo po salonie, przemierzając tą samą drogę już po raz setny. Z tego co wiem robienie testu ciążowego nie trwa, aż tak długo a Iv siedzi w łazience chyba już całą wieczność! I nie przesadzam! Ileż to może jeszcze trwać? Przecież ja tu za chwilę oszaleję z nerwów. Właściwie nie wiem, czym ja się tak do cholery denerwuję? Wydawało mi się, że zdążyłem ochłonąć i choć trochę sobie to wszystko jakoś poukładać w głowie przez noc. Okazuje się jednak, że nie do końca… Ale niezależnie od wyniku tego testu, przecież będzie dobrze. Pozytywny wynik mnie ucieszy, a negatywny nie doprowadzi do łez. To po co ten cały stres? Czy ja się kiedykolwiek ogarnę? Bo to już chyba czas… Już czas.

- Ivy, wszystko w porządku? – zastukałem w końcu w drzwi jednocześnie przykładając do nich ucho, chcąc usłyszeć cokolwiek. I prawie bym przypłacił przez to życiem, gdy dziewczyna postanowiła akurat w tym momencie wyjść. W ostatniej chwili uniknąłem bliskiego spotkania z drewnianą powierzchnią. Odskoczyłem do tyłu od razu wbijając swoje zagubione spojrzenie w Iv.

- Zrobiłam wszystkie – oznajmiła pokazując mi pięć testów ciążowych. – I wszystkie twierdzą, że zostaniesz ojcem.

Nie, żeby chciała mi to przekazać jakoś subtelniej… W końcu byliśmy przygotowani właśnie na taką ewentualność. Niemniej chyba krew mi na moment odpłynęła z mózgu. 

- Wątpię by wszystkie na raz się zmówiły i pokazywały błędny wynik… ale i tak muszę zapisać się na wizytę u lekarza – Jej głos ponownie wypełnił mój umysł dzięki czemu powoli zacząłem wracać do rzeczywistości. Czyli to jednak prawda. Będziemy mieli dziecko. Tak po prostu… Zmajstrowaliśmy sobie dziecko. Takie poczęcie to niby cud… Żeby wszystkie cuda przychodziły z taką łatwością! – Tom? Dlaczego milczysz? – Patrzyła na mnie z uwagą a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć. Znowu mnie zatkało, znowu odpłynąłem we własnych, chorych myślach. – Ty zupełnie nie jesteś na to gotowy – skwitowała po chwili z pewnością w głosie, aż mnie coś tknęło w głębi. Bo ja nie jestem gotowy? Na własne dziecko? O nie, nie jestem tym typem faceta. Może kilka lat temu faktycznie mógłbym nie być gotowy na związek, na małżeństwo, na dziecko… Po prostu jeszcze niedawno dopiero o tym rozmawialiśmy. O naszej przyszłości… a ona pojawiła się bez zapowiedzi, dużo wcześniej, nieplanowana. Kto by nie był zaskoczony? 

- Oczywiście, że nie jestem. Obydwoje nie jesteśmy. Nie mieliśmy czasu, żeby na to się przygotować w jakikolwiek sposób. Żyjemy w ciągłym biegu, nie myśleliśmy jeszcze tak poważnie o zakładaniu rodziny. Ale to nie znaczy, że tego nie chcę – wyrecytowałem przejęty. Nie zamierzałem jej okłamywać w żadnej dziedzinie. – To dopiero początek… Zdążymy przyzwyczaić się do tej myśli, jeszcze wiele przed nami – podszedłem do niej bliżej i oplotłem rękoma w pasie przyciągając w swoje ramiona. Westchnęła głęboko opierając głowę o mój bark. 

- Masz rację… Ostatnio tyle się dzieje. Dopiero co mi się oświadczyłeś… a teraz okazuje się, że jestem w ciąży. Boję się tego – wyznała wtulając się we mnie jeszcze mocniej. Objąłem ją silniej i ucałowałem w czubek głowy. Wiedziałem, że skoro nawet ona się boi, muszę okazać jej jak najwięcej wsparcia. Bo o ile ja mam na swoim koncie już dobre dwadzieścia sześć lat, ona wciąż jest tylko młodą dziewczyną… Dopiero co planowała ukończyć szkołę, zacząć rozwijać się zawodowo. Jak każdy miała jakieś swoje aspiracje, małe marzenia… cele. Teraz to wszystko będzie musiała podporządkować najpierw ciąży a później już narodzonemu dziecku. Wbrew pozorom nasze sytuacje różnią się od siebie, choć jesteśmy w tym całkowicie razem. – ale nie myślałeś o usunięciu, prawda? – uniosła głowę spoglądając na mnie. W jej oczach widziałem jak wiele nadziei we mnie pokłada. To pytanie natomiast mocno mną wstrząsnęło. Chyba nie miała wątpliwości?

- Nawet przez chwilę – rzekłem stanowczo marszcząc przy tym swoje brwi. Nigdy w życiu by mi to nie przyszło do głowy. Właściwie dopiero teraz przypomniała mi o istnieniu czegoś takiego, jak aborcja. Tylko jak można zabić własne dziecko..? – Ty też nie, prawda?

- Oczywiście, że nie – szepnęła z uśmiechem i ponownie przyległa do mojego torsu. Od razu poczułem ulgę. Najważniejsze jest to, że obydwoje chcemy tego dziecka. Może nie tak bardzo, jak chcielibyśmy go, gdybyśmy świadomie zaplanowali jego poczęcie… ale chcemy. Bo jest nasze. Jest owocem naszej miłości. Szczerej i bezinteresownej. Czy może być coś piękniejszego? Za kilka miesięcy pojawi się na świecie istota, w której żyłach będzie płynęła nasza krew… Będzie częścią nas.


Dziwne uczucie, gdy dowiadujesz się, że Twoje życie w ciągu kolejnych miesięcy ulegnie ogromnym zmianom… Po części znasz swoją przyszłość. Towarzyszy Ci wtedy pewnego rodzaju ekscytacja. W końcu też zaczynasz czuć się taki dojrzały i gotowy na wszystko. Bo zostaniesz rodzicem. Będziesz odpowiadał za cudze życie. Będziesz wychowywał małego człowieka, by mógł dobrze się rozwijać i być Twoją dumą. Z każdym dniem ta wiadomość zagnieżdżała się we mnie coraz bardziej i coraz mocniej nie mogłem się tego doczekać…


Z trudem przecisnąłem się przez drzwi z wielkim, pluszowym miśkiem i bukietem czerwonych róż. Oczywiście musiałem się zreflektować i jakoś wynagrodzić Ivy moje dziwne zachowanie. Pewnie żadna kobieta nie byłaby zachwycona reakcją na wieść o dziecku, podobną do mojej. Ja sam nie byłem nią zachwycony, więc o czym tu w ogóle mówić! Chcę, by moja kobieta czuła się przy mnie pewnie. Szczególnie w takiej sytuacji. Musi wiedzieć, że może na mnie liczyć, a nie obawiać się, że pewnego dnia zniknę. Czas dorosnąć… Tak na poważnie. 

- Z tego co pamiętam, już mi się oświadczałeś – Ivette spoglądała na mnie spod uniesionych brwi stojąc w wejściu do kuchni. 

- Owszem, a ty się zgodziłaś – przyznałem szczerząc się przy tym od ucha do ucha. Cóż, cały czas jestem z siebie dumny, że przyjęła moje oświadczyny. Kto by nie był na moim miejscu? – ale… to nie znaczy, że nie zasługujesz na kwiaty bez okazji – dodałem opierając wielkiego pluszaka o ścianę, by nie upadł a sam podszedłem do dziewczyny wręczając jej róże. To spojrzenie. Co najmniej, jakbym miał coś na sumieniu…Dlaczego zawsze tak musi być? Czy mężczyzna musi być podejrzewany o najgorsze zbrodnie za każdym razem, gdy chce sprawić odrobinę przyjemności swojej ukochanej? – Nie patrz tak na mnie – zwróciłem jej uwagę czując się już niezręcznie, gdy tak wierciła we mnie dziurę tymi swoimi zielonymi tęczówkami. 

- Kocham cię, Wariacie – zaśmiała się obejmując rękoma moją szyję, na której właściwie się uwiesiła w ogóle nie zważając na kwiaty, które przygniotła. A ja boleśnie odczułem skutki kupowania róż z kolcami na swoim torsie… Nie skupiałem się na tym jednak zbyt długo, gdyż Iv obdarzyła mnie soczystym pocałunkiem. - Nie miałeś obaw, że ten misiek zajmie twoje miejsce w łóżku? – mruknęła zerkając przez moje ramię na naszego nowego przyjaciela.

- Chyba żartujesz, to dla naszego dziecka – oburzyłem się. Jeszcze tego brakowało, żeby jakiś wielki futrzak służył za przytulankę mojej kobiecie. MNIE ma od tego. MNIE.

- Sam jesteś, jak to dziecko – podsumowała kręcąc przy tym z dezaprobatą głową i zabrała ode mnie bukiet, by następnie odejść i wstawić go do wazonu z wodą. Już się zaczynają humorki! Teraz się zastanawiam, jak ja przetrwam ten okres ciąży. Skoro kobiety i bez takich dodatków zmieniają swoje nastroje, jak gdyby ktoś wziął pilota i zaczął przełączać w kółko kanały… Może nie będzie tak źle? – Siadaj, zrobiłam zapiekankę na kolację – oznajmiła otwierając piekarnik, z którego od razu wydobyły się wspaniałe zapachy a ja poczułem, jak burczy mi w brzuchu. Od rana niczego nie jadłem, z tego wszystkiego nawet nie zwróciłem na to uwagi. Jessica znowu zawracała mi głowę jakimiś sprawami zespołu, a później myślałem jedynie o dziecku. Zapowiada się trudny czas… Boję się tego jak pogodzę obowiązki rodzinne z tymi zespołowymi. Tym bardziej, że jest wielu ludzi, którzy lubią wpieprzać się w cudze życie. Szczególnie moje. 

Nim jednak zdecydowałem się zająć miejsce przy stole, postanowiłem jeszcze trochę pomiziać się z moją narzeczoną, co by jej się humorek poprawił. Musze teraz dbać o swoje Słoneczko, dwa razy bardziej niż zwykle! Podszedłem więc do niej i przytuliłem się do jej pleców, oplatając rękoma jej talię. Jeszcze szczupła… Nie wierzę, że właśnie w tym momencie w jej brzuchu rozwija się nasze dziecko… 

- Miałeś czekać na jedzenie, przy tobie nic nie zrobię – westchnęła przechylając lekko głowę w bok, bym mógł złożyć kilka czułych całusów na jej szyi. Tak, tak… dobrze wiemy, że wcale nie chcemy, abym siedział teraz przy stole. 

- Chyba zrobiłaś już wystarczająco dużo, hm? 

- Teraz nawet jedzenia nie pozwolisz mi przygotować?

- W sumie, to nie najgłupszy pomysł – stwierdziłem po chwili namysłu, opierając brodę na jej ramieniu. Każda kobieta w ciąży powinna się oszczędzać. Wszystko dla zdrowia i dobra matki oraz dziecka… Tak, zaczepiłem już w hipermarkecie o dział z kobiecymi pisemkami… – a na kiedy masz wizytę u lekarza? – zapytałem obserwując, jak nakłada porcję zapiekanki na jeden z talerzy. 

- Na przyszły tydzień.

- Późno… - Zawiodłem się. Wolałbym wiedzieć wszystko dużo wcześniej i zobaczyć na własne oczy tą maleńką istotkę… To zawsze co innego, niż jakiś kolorowy pasek na kawałku plastiku. Na czym zresztą się nawet nie znam. Ja potrzebuję, żeby mi ktoś pokazał wszystko jak krowie na rowie, a nie jakieś tam fabryczne wynalazki… Ja przecież nawet nie ogarniam, jak to jest, że z moczu można odczytać, czy zrobiłem swojej dziewczynie dziecko, czy nie. I to bez żadnych badań… To ogółem, wszystko jest dla mnie czarną magią. Nie powinienem się dziwić, nikt nie powinien! Przecież to moje pierwsze dziecko… Nasze… Pierwszy raz zostaniemy rodzicami. O matko… Choć się boję, mam nadzieję, że to nie będzie nasz jedyny potomek. W końcu przed nami jeszcze całe, długie i szczęśliwe życie!

- Cóż… dużo kobiet postanowiło mieć chyba dzieci…

- Jakoś wytrzymamy. I tak to już tylko formalność – uśmiechnąłem się i ucałowałem jej policzek. Nie ma co się stresować, tydzień szybko zleci. A my w tym czasie już całkiem oswoimy się z nadchodzącymi zmianami. – a teraz jedzmy już, bo tak cudnie pachnie… 

- Proszę bardzo – Odsunąłem się od niej, by miała więcej swobody a w nagrodę dostałem talerz z wielką porcją obiadu, oczywiście taką, jak dla prawdziwego mężczyzny. Usiadłem przy stole, aby móc skonsumować posiłek. Ivette po chwili również do mnie dołączyła. Brakowało mi tylko trochę Billa… Przywykłem, że prawie zawsze z nami jadał. Od pewnego czasu jednak boi się chyba tu przychodzić… a niby taki z niego chojrak! Mogliby w końcu z Ivy porozmawiać ze sobą, ale ostatnio tyle się u nas dzieje, że ona nawet nie ma kiedy o tym myśleć… Może to nawet i lepiej? Po co ma się niepotrzebnie denerwować. 

- Więc przy okazji ogłaszania naszych zaręczyn, będziemy mogli też przekazać kolejną dobrą nowinę – Podzieliłem się z nią swoimi obiadowymi przemyśleniami. – Chociaż nie wiem, czy ja wytrzymam, aż do tego dnia…

- Tylko spokojnie. Nie możesz teraz wszystkim rozpowiadać, że jestem w ciąży, Tom. Pamiętaj, że jeszcze nie mamy potwierdzenia. Poza tym, na ogół ludzie czekają z tym co najmniej do trzeciego miesiąca ciąży, bo nigdy nie wiadomo co się wydarzy… - Ivette skutecznie zgasiła mój entuzjazm. Rozumiem to podejście, jest bardzo rozsądne. Niemniej, jestem taki podekscytowany, że naprawdę chciałbym się tym wszystkim móc z kimś podzielić. Uwielbiam dzielić się swoim szczęściem z najbliższymi!

- No wiem… ale chociaż Billowi. Wiesz, że jemu muszę – Popatrzyłem na nią oczami szczeniaka, na co ona wywróciła swoimi. I tak wiem, że się zgodzi. Obydwoje doskonale wiemy, że niezależnie od tego co by powiedziała, ja i tak bym się wcześniej czy później wygadał bratu. Taka już nasza bliźniacza natura.

- I nikomu więcej – zastrzegła grożąc mi przy tym swoim palcem. – Chcę być pewna wszystkiego nim z kimkolwiek się tym podzielimy. 

- Oczywiście, Kotku – uśmiechnąłem się do niej słodko. – Wszystko będzie tak, jak sobie życzysz. 

- Mam nadzieję… Wciąż trudno mi to ogarnąć. 

- Razem to ogarniemy – Wyciągnąłem w jej kierunku otwartą dłoń, by mogła ją chwycić. Zrobiła to od razu, z lekkim uśmiechem a ja splotłem nasze palce. – Kocham i będę was kochał, zawsze. 


I tę obietnicę mogłem spełnić bez względu na wszystko. Bo to jedyne, czego człowiek nie może się z siebie wyzbyć. Prawdziwych, szczerych uczuć. Tego co ma w sercu, tego co zostało zapisane na jego duszy. Cokolwiek bym nie zrobił, byłem pewien, że tej obietnicy mogę dotrzymać. Kochałem i będę kochał. Ta miłość istnieje nawet w tym momencie, gdy to piszę. Wypełnia każdą moją komórkę. I rozdziera mnie od środka… Bo wiem, że to nie jest to czego Ty byś teraz chciała. Bo wiem, że moja miłość w tej chwili, to zbyt mało. Bez mojej obecności przy Tobie… Wiem, to. Wiem też, Kochanie, jakie to uczucie, mieć miłość jedynie w sercu. Nie móc jej widzieć, dotykać, czuć… Nie móc jej słyszeć. Jesteś na mnie wściekła. Znam Cię, wiem, że jesteś. I uwierz… w pełni to rozumiem. Gdybyś Ty wyrządziła mi takie świństwo… Nie wiem, czy zdołałbym się z tego pozbierać. Ale Ty możesz. Po prostu musisz…



Noc właściwie minęła mi na kręceniu się z boku na bok. Multum natarczywych myśli kręcących się po mojej głowie nie chciała pozwolić mi zasnąć. Męczyłem się tak chyba do trzeciej nad ranem podczas, gdy Ivy słodko spała obok mnie. Zazdroszczę jej tego czasem. Kiedyś pytałem ją, jak to robi, że czasem od razu gdy przyłoży głowę do poduszki, zasypia. I co mi powiedziała? „To coś niezwykłego. Myślę, że wbrew pozorom nie zdarza się zbyt często.” – tu zrobiła chwilę przerwy by nasycić moją ciekawość jeszcze bardziej, co zresztą zawsze jej się udaje. - „Ja po prostu czuję się przy tobie bezpieczna.” Można sobie wyobrazić, jak się wtedy poczułem. Dawno nie rozpierała mnie taka duma. Od tamtej pory chyba czuwam nad nią ze zdwojoną siłą. Szkoda tylko, że w moim przypadku nie działa to podobnie. Mój mózg ma w nosie, to że czuję się bezpieczny, czy cokolwiek. W związku z czym wstałem dopiero o dwunastej, co bardzo nie odpowiadało mojemu psu. Nie dziwię się… Przez to, że pies domagał się spaceru, odpuściłem sobie już śniadanie. Nie umrę z głodu przez kolejną godzinę. 

Ivette nie zostawiła mi dziś żadnych ciekawych zadań do wykonania, więc musze zdać się na własny rozum. A ten zdecydowanie podpowiedział mi już w nocy, bym spotkał się z bratem i trochę namącił mu w głowie. Spacer będzie do tego idealny. Dlatego od razu, gdy się ogarnąłem, wziąłem psa i udaliśmy się najpierw pod przeciwległe drzwi. Jak Bill tylko zobaczył, że przyszedłem z psem, chyba od razu domyślił się o co chodzi, bo wywrócił teatralnie oczyma nim jeszcze się w ogóle odezwałem. 

- Widzę, że jesteś przeszczęśliwy na mój widok – wyszczerzyłem się do niego. – Chyba nie muszę ci teraz mówić, co masz robić?

- Pumba akurat już był na dworze i teraz śpi – mruknął bez entuzjazmu a ja rzuciłem mu groźne spojrzenie. Nie będzie psuł mi moich zacnych planów! – Okej, przejdę się z tobą – dodał sięgając po wiszącą na wieszaku bluzę. 

Ten mój dar przekonywania, zawsze działa. Wyszliśmy z budynku, a ja puściłem swojego psiaka, by mógł się wyszaleć w pobliskim parku. Mogłem się teraz skupić na rozmowie z bratem. Właściwie to nie będzie nic nadzwyczajnego. Bo wiem, że Bill sam chce się dogadać z moją narzeczoną. Po prostu zbyt wolno działa. A ja nie zamierzam dłużej czekać i patrzeć na ich spapraną relację. Przywykłem do tego, że się uwielbiają. Naprawdę dziwnie się czuję, gdy nagle odnoszą się do siebie z takim dystansem.

- Słuchaj, Bill… Mógłbyś dziś do nas wpaść i w końcu pogadać z Ivy, co? Męczy mnie już to, co się między wami utworzyło. Już nawet do nas nie wpadasz – wyżaliłem się od razu. – Jesteście najbliższymi mi ludźmi. Chcę byście żyli w zgodzie i miłości. Kurde, chcę mieć normalną rodzinę! 

- Już się tak nie ekscytuj – mruknął próbując ugasić tym mój zapał. – Przecież wiesz, że ja nic do niej nie mam. Wszystko zależy od niej.


- Wiem. Ale ona pierwsza do ciebie ręki nie wyciągnie. Dlatego musisz dziś przyjść i zacząć to. Tylko na spokojnie! – zastrzegłem mając na uwadze, że Iv nie powinna się denerwować.

- Postaram się. Choć sam wiesz, jak z nią jest.

- Jakkolwiek by nie było, ma prawo się wściekać. Rozwaliłeś związek jej bliźniaka – mruknąłem z przekąsem. Nie będzie się tłumaczył trudnym charakterem mojej kobiety. Ja doskonale wiem, jaka jest Ivette. To chodzące dobro. – W każdym razie, chcę byście jak najprędzej doszli do porozumienia. Nie możemy przez to wszystko ogłosić zaręczyn, bo przecież będziecie oboje siedzieć struci przy jednym stole.

- Dobrze, obiecuję, że z nią dziś porozmawiam – zapewnił mnie. Wyczułem w jego głosie już wyraźne zniecierpliwienie. Widocznie miał dosyć mojego marudzenia. Ale co ja poradzę, że ten czubek nie potrafi niczego sam załatwić? Nie mówiąc już o tym, że mógł pogadać z nią jeszcze przed tym całym zamieszaniem z niedoszłym ślubem Ash i Philipa. – To możemy już wracać?

- Możemy, ale najlepiej to chodź posiedzisz u nas. Zrobimy jakiś obiad, poczekamy na Iv. 

- Widzę, że nie odpuścisz.

- Oczywiście, że nie – przyznałem bez wahania. - Poza tym, mam dla ciebie jeszcze jedną nowinę – dodałem z tajemniczym uśmiechem. Nie mogłem już wytrzymać, by nie powiedzieć mu o dziecku. Ta informacja już cisnęła się we mnie, muszę w końcu się tym z kimś podzielić. Tym bardziej, że przyda mi się w tym przypadku wsparcie brata. 

- Jaka znowu nowina? 

- Bądź cierpliwy, braciszku! – poklepałem go po plecach i zagwizdałem, by przywołać do siebie psa. Wiem, że Bill jest ciekawski, to sama przyjemność potrzymać go jeszcze trochę w niepewności. Uwielbiam się w ten sposób nad nim znęcać. Muszę mieć jakieś atrakcje, nie? Zdecydowanie mam zbyt wiele wolnego czasu… Odwala mi.




Kiedy wróciliśmy do mojego mieszkania, Bill rozsiadł się przy kuchennym stole a ja zacząłem szperać po szafkach w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na obiad. Miałem nadzieję, że coś znajdę bo nie chciałbym tracić czasu na zakupy. Poza tym jestem na to zbyt głodny. Może znowu ugotuję makaron..? Nie żeby to już, któryś raz w tym tygodniu…

- Masz jakiś pomysł na obiad? – zwróciłem się do brata licząc na jakąś inicjatywę z jego strony. W końcu zawsze był tym kreatywniejszym bliźniakiem.

- Zamówmy pizzę – oznajmił obojętnie a ja miałem ochotę walnąć głową o szafkę. Umiesz liczyć, licz na siebie… Niemniej, jego odpowiedź sprowokowała mnie w końcu do podzielenia się z nim dobrymi wieściami. Już sobie wyobrażam jego minę!

- Nie możemy – odwróciłem się w jego stronę wbijając w niego swoje wymowne spojrzenie. – Ivette powinna się teraz zdrowo odżywiać – Byłem ciekaw, czy wyczai moją drobną aluzję. No niech się trochę popisze swoją błyskotliwością!

- Co znaczy teraz? Wcześniej nie musiała? – Wokalista uniósł brwi a ja tylko uśmiechnąłem się niewinnie wzruszając przy tym ramionami. Prosto z mostu mu nie powiem! Boże, i ja mam być ojcem? Naprawdę ze mnie dzieciak… Zaczynam się bać, coraz bardziej. 

- Boże, jak ty dzisiaj się dziwnie zachowujesz – skwitował bez entuzjazmu. – Weź mów o co chodzi, bo zaczyna mnie to już irytować.

- Może ci powiem. Ale ty nie możesz nikomu tego przekazać. Jesteś w stanie dochować tajemnicy? – zapytałem przyglądając mu się badawczo. Westchnął ciężko, wywracając teatralnie oczami. - No co!?

- Jakbyś mnie nie znał. 

- Znam, dlatego się upewniam! Taki sam z ciebie pepla, jak ze mnie – Skrzyżowałem ręce na piersi wciąż nie spuszczając z niego wzroku. 

- Okej! Nikomu nie powiem! – zawołał, co w sumie nie do końca mnie przekonywało. Ale w razie czego naślę na niego Ivette, i to on będzie miął problemy. – a teraz gadaj, bo mnie tu szlag zaraz trafi – ponaglił mnie a ją wziąłem głęboki wdech. Matko, jakie to ekscytujące…

- Prawdopodobnie… zostaniesz wujkiem.



Tak… Bill… Mój młodszy braciszek, który jako pierwszy chciał mnie zamordować za moją tajemnicę. Kazał mi wszystko Tobie powiedzieć. A ja kazałem Jemu milczeć… Musisz mu wybaczyć, bo to ja Go zmuszałem szantażem. To wszystko jest wyłącznie moją winą. On wiedział o tym, bo jest moim bliźniakiem. Chyba rozumiesz? Zawsze rozumiałaś naszą więź. Nie wiem, czy to dlatego, że sama masz brata bliźniaka, czy po prostu… 


Wiem, że czujesz jakbyś nie była w stanie mi tego wybaczyć. Ale… Proszę cię o to… Pozwól mi odejść z myślą, że Twoja miłość jest silniejsza od żalu i rozgoryczenia… Obydwoje wiemy, że tak jest. Musisz tylko dopuścić do siebie to uczucie. Czy jesteś w stanie to zrobić..?


***

Drogi Czytelniku!

Komentarz od Ciebie jest wyrażeniem szacunku dla mojej pracy oraz motywacją do dalszej publikacji.

Jeśli więc szanujesz moją pracę i chciał/abyś poznać dalsze losy bohaterów, zostaw po sobie ślad.

Nie zarabiam na publikacji, największą i jedyną nagrodą dla mnie jest Twoja opinia.

***

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Kartka nr 12. „Zamknę oczy a Ty obejmij mnie i zaprowadź gdzie chcesz…”

Coraz bardziej wierzę w słowa Twe, coraz lepiej cię znam…


Okrutność i nieprzewidywalność dzisiejszego świata, ogranicza naszą wolność. Przekracza wszelkie granice. Szczególnie, gdy jesteś osobą, tak zwaną, „publiczną”. Na początku może wydawać się to bardzo fajne i ciekawe. Kiedy pierwszy raz zostajesz wciągnięty w ten szalony wir popularności… Z czasem jednak czujesz przesyt. Gdy nagle budzisz się rano i boisz się odsłonić okno, by nie błysnął ci flesz aparatu w twoją zaspaną jeszcze twarz. Niestety, wszystko ma swoje plusy i minusy. Jeśli raz przekroczysz próg show-biznesu, będzie się to za tobą wlekło już do końca życia. I bardzo trudno jest sprawić, żeby nie było to zbytnio uciążliwe. My sobie z tym, jako tako, dawaliśmy radę… Zawsze jakoś udawało nam się wybrnąć z najtrudniejszych sytuacji, które nas zaskakiwały. 


Pamiętam pierwszy raz, gdy jacyś ludzie zaczęli nagabywać moją dziewczynę, a później grozić jej nawet śmiercią. Już wtedy krew we mnie zawrzała… Oczywiście, ja, czy mój brat nie raz słyszeliśmy takie pogróżki… W jakiś sposób byliśmy na to uodpornieni, przygotowani. Sytuacja znacznie się zmienia, jak ktoś zaczyna grozić twoim bliskim. Wtedy zapala się takie czerwone światełko… A ty musisz zrobić wszystko co w twojej mocy, by nie dopuścić do żadnego nieszczęścia. Bo wiesz doskonale, że nigdy w życiu byś sobie tego nie darował. 


Dlatego, tym razem, niezwłocznie udałem się do zaprzyjaźnionej firmy ochroniarskiej by zapewnić bezpieczeństwo Ivette. Jedyne czego mogę jej oszczędzić, to tych wszystkich formalności. Sam się wszystkim zająłem. Wiem, że dziewczyna i tak nie będzie jakoś specjalnie szczęśliwa, ale będzie musiała zacisnąć zęby i to jakoś przełknąć. Bo niestety nasze życie nie zawsze może wyglądać tak jak byśmy tego chcieli. Nie raz już się o tym przekonaliśmy. Grunt to umieć nad nim zapanować i nie stracić swoich wartości. Na szczęście ja już zdążyłem się tego wszystkiego nauczyć i mimo wszystko potrafię żyć szczęśliwie.


- Cześć, Tom – Jessica przywitała się ze mną, gdy wpuszczałem ją do swojego mieszkania. W końcu udało mi się umówić z nią na spotkanie, którego tak wyczekiwała. I tak muszę przyznać, była bardzo cierpliwa. – Twój brat już jest? – zapytała ściągając swój płaszcz oraz pantofle. Zapatrzyłem się przez chwilę na jej idealnie wycięty dekolt, który grzeszył wielkością jednocześnie podkreślając jej piersi. Chyba nie powinienem się tak na nią gapić, bo jeszcze mogłaby to zauważyć, a co gorsza, źle odebrać.


- Tak, czeka w kuchni – Ocknąłem się i odwróciłem od niej swój wzrok udając się w kierunku wcześniej wymienionego pomieszczenia. Blondynka podążała za mną wolnym krokiem, zapewne rozglądając się z zaciekawieniem po moim mieszkaniu. Z pewnością takiego nie ma… I mieć nigdy nie będzie. 


Gdy tylko weszliśmy do kuchni, Bill od razu wstał by przywitać się z kobietą. Obydwoje byliśmy ciekawi czego od nas chce. Oficjalnie mamy niby wolne, ale w takiej pracy, jak już wspominałem, nie ma czegoś takiego jak wolne… Bo przecież sława, bo fani, bo popularność… I tysiąc innych argumentów. 


- Więc co cię do nas sprowadza? – zacząłem, gdy już wszyscy usiedliśmy przy stole. 


- Oczywiście interesy – odparła rzeczowo. – Nie będę owijała w bawełnę. Trochę się już wdrążyłam w świat Tokio Hotel. Wiem, że dawniej wasza popularność była większa i nieco stabilniejsza… Ostatnio natomiast bardzo się waha. Do niedawna było słabo, a gdy wyszedł artykuł o twoich rzekomych romansach, Tom, nagle wszyscy znowu zaczęli się wami interesować. I nie ma w tym absolutnie nic dziwnego…


- Do czego zmierzasz? – wtrąciłem nie do końca rozumiejąc po co właściwie nam o tym wszystkim mówi. Czułem już w kościach, że to co ma nam do przekazania, wcale nie będzie mi się podobało.


- Do tego, że potrzebujemy dużo więcej takich „afer” – oznajmiła takim tonem, jakby to było oczywiste. Może dla niej. Mnie przerażało już samo słowo „afera”. Co to niby ma znaczyć? Chyba nie chce teraz nagle wymyślać jakichś chorych historii na nasz temat, by ludzie mieli o czym gadać..? – Bill, podobno sprzątnąłeś dziewczynę sprzed ołtarza, to prawda? – spojrzała na mojego brata. Obydwoje mało się nie zakrztusiliśmy powietrzem z zaskoczenia.


- Skąd o tym wiesz?


- Sama powstrzymałam wyjście artykułu na ten temat – mruknęła obojętnie. – Nic w tym świecie nie ukryjecie, chłopcy. 


- Dobra, skoro zatrzymałaś wydanie tego artykułu… To w końcu chcesz podnosić tę popularność, czy nie? – Przyznam, że już trochę zaczynałem się w tym gubić. Przecież, gdyby historia z Billem wyszła na jaw, zrobiłby się jeden wielki szum. To nie było byle co. 


- Owszem, ale stopniowo. Ludzie jeszcze nie ochłonęli po twoich skokach w bok na trasach.


- Nie skaczę na żadne boki – rzekłem surowo chcąc, żeby wszystko było jasne. Kiedy tak jej słuchałem to już sam nie wiedziałem, czy ona zdaje sobie sprawę, że to tylko plotki wyssane z palca. Nie wydawała się jednak tym przejmować. Czy w tym zawodzie ludzie nie maja nawet krzty empatii?


- To już twoja sprawa. Nie przyszłam tutaj dociekać prawdy. 


- W takim razie… Przejdź może już do rzeczy – ponaglił ją zniecierpliwiony i jak zauważyłem, również zirytowany Bill. Nie tylko mi się to wszystko nie podobało. Doskonale wiemy jak to działa. Już mieliśmy okazję tworzyć podobne sytuacje na potrzeby popularności. Bo przecież ludzie to takie wspaniałe istoty, które interesują się cudzym życiem i żywią się skandalami, aferami, plotkami… I nieważne jest dla nich co jest prawdą, a co brednią. 


- Cześć, wszystkim – Do pomieszczenia nagle weszła Ivy przerywając naszą dyskusję. Nawet nie usłyszałem, że już wróciła do domu. – Co to za zgromadzenie beze mnie? – uniosła zaintrygowana brwi spoglądając na nas po kolei. Oczywiście swój wzrok zawiesiła na dłużej przy Jess. Musiała dokładnie ją zlustrować od góry do dołu. By następnie podejść do mnie i złożyć pocałunek na moim policzku. Posłałem jej w odpowiedzi ciepły uśmiech.


- Omawiamy sprawy zespołu… - wyjaśniłem krótko. – Poznajcie się. To Jessica, o której ci dziś wspominałem… a to moja narzeczona, Ivette – przedstawiłem sobie obydwie kobiety, żeby już wszystko było jasne. 


- Narzeczona? – Blondynka powtórzyła za mną zdziwiona jednocześnie podnosząc się na chwilę, aby podać rękę Iv. 


- Tak, zaręczyliśmy się niedawno – potwierdziła jej od razu, a ja już wiedziałem, że to błąd.


- Och, to świetnie. Gratuluję. Myślę, że to byłby dobry materiał…


- Materiał? – przerwałem jej. Chyba za chwilę ktoś mnie wyprowadzi z równowagi. No serio, cierpliwość ma swoje granice. Nawet moja.– Chcesz robić materiał z naszego prywatnego życia?


- To by poprawiło twój wizerunek. Sam zobacz. Ludzie myślą, że zdradzasz swoja dziewczynę… a jeśli dowiedzą się o waszych zaręczynach, zobaczą, że jednak nie jesteś takim dupkiem i chcesz się w końcu ustatkować. Podczas, gdy twój brat kradnie pannę młoda sprzed ołtarza… 


- Niezupełnie sprzed ołtarza… - wtrącił niepewnie mój bliźniak, ale Jess nie pozwoliła mu na dłuższą wypowiedź ucinając szybko temat.


- Nie muszą znać wszystkich szczegółów. 


- To chore – skwitowałem bez wahania. – Poza tym nie uważam, żeby to był dobry pomysł. Fani ledwo znieśli fakt, że Iv jest moją dziewczyną. Jeśli teraz dowiedzą się, że chcę ją poślubić, to mogą całkiem się od nas odwrócić. Albo jeszcze coś gorszego – wyrecytowałem zupełnie się z nią nie zgadzając. Już pomijając to, ze chciała robić zamieszanie wokół moich zaręczyn… Przecież to by nam bardziej zaszkodziło niż pomogło.


- Nie chodzi o fanów. Chodzi o to by ludzie mówili, Tom. A fani i tak będą.


- Ale wolałbym tego nie roztrząsać… 


- Przecież wcześniej, czy później i tak się o tym dowiedzą. Więc chyba lepiej, żebyś miał nad tym jakąś kontrolę? – Próbowała mnie przekonać, a ja już sam nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Bałem się, że to tylko pogorszy sytuację. Poza tym wciąż pozostawała kwestia gróźb. Co jeśli taka informacja tylko nasili falę nienawiści do Ivy? Nie mogę na to przecież pozwolić. Z drugiej strony… Nie uda nam się tego ukrywać wieczność. 


- Czy my mamy coś w ogóle do gadania? – Bill ponownie zabrał głos. I w sumie to pytanie głupie nie było. Niemniej, zdziwiłbym się, gdybyśmy faktycznie mieli na to większy wpływ. 


- W sumie… nie do końca – przyznała szczerze, co chyba nikogo nie zaskoczyło. – ale chciałam z wami to obgadać, żebyście wiedzieli, co się może wydarzyć w mediach. Powinniście wiedzieć wcześniej o takich rzeczach, by być na to przygotowanym. 


- Świetnie, miło z twojej strony – zironizowałem. To był jeden z momentów, w którym niby masz nad czymś kontrolę, a jednocześnie nie masz żadnego wpływu na to, co się wydarzy. Bo co ja zrobię? Powiem, nie? I co mi to da? Ktokolwiek mnie posłucha? Oczywiście, że nie. Każdy zrobi i tak to, co będzie chciał. Ja co najwyżej mogę ich wszystkich pozwać do sądu. Co też nie musi skończyć się dla mnie pozytywnie. – Co ty o tym myślisz? – spojrzałem na Ivette. W końcu to dotyczyło również jej. Trochę jakby stała się częścią naszego zespołu, gdy się ze mną związała. I wiem, ze czasem ją to zwyczajnie przerastało… Nie narzekała nigdy, bo wiedziała, że związek ze mną niesie za sobą wiele, niekoniecznie przyjemnych, konsekwencji.


- Nie wiem… Przecież i tak nigdy nie mamy wpływu na to co dzieje się w mediach. To i tak się na nas odbije… - odparła bez entuzjazmu. Na pewno jej również to nie odpowiadało. Widziałem to po jej oczach. Ale przecież nie mogła w tej kwestii zmienić więcej od nas… - ale chyba wolę, gdy uważają cię za porządnego faceta, niż dziwkarza – dodała po chwili. Coś w tym jest. Też chyba wolę być postrzegany w pozytywnym świetle. Bo jest ono bardziej prawdziwe… Więc może nienajgorszym pomysłem jest by ludzie robili szum wokół prawdy, zamiast brutalnych plotek. 


- Dobra. Ja muszę już uciekać, a wy przemyślcie to sobie. Dam wam jeszcze znać, bo jeśli chodzi o twoje zaręczyny, dobrze by było gdybyśmy zaczęli od jakiegoś wywiadu. Będziemy w kontakcie – rzekła dziewczyna po czym uścisnęła każdemu z nas rękę żegnając się. Sam nie wiedziałem czy wciąż darzyć ją sympatią. Bo w sumie to nie do końca jej wina… taką ma pracę. Czasem jednak brakuje mi zrozumienia, gdy coś odbija się na moim prywatnym życiu. Na moim szczęściu. Niemniej, cokolwiek się nie wydarzy, nie pozwolę, by coś się spieprzyło. Niech sobie mówią i piszą co chcą, my będziemy ponad tym. W końcu to nie pierwszy raz… damy radę. Zawsze dajemy.



Jak to jest być dziewczyną kogoś takiego jak ja? Nigdy o tym nie mówiłaś… Nie mówiłaś, że wolałabyś bym był „normalny”. Czasem miałem wrażenie, że właśnie tego byś chciała. Dzięki temu moglibyśmy żyć w spokoju. Bezpiecznie, z dala od tego szumu… z dala od całego bagna. Tak wiele smutku, nerwów… negatywnych odczuć oszczędzilibyśmy, gdyby nie moja sława. 


Mimo to i tak zawsze wydawało mi się, że to ja sobie gorzej z tym radzę. I, że wtedy to Ty mnie bardziej wspierasz. Podnosisz… Potrafiłaś zawsze być silniejsza ode mnie. Nadal jesteś. Może właśnie dlatego stchórzyłem… Może właśnie dlatego postanowiłem zniknąć. Bo bałem się… Bałem się, ze będziesz próbowała walczyć…



Wiem, że z Toba minie każdy lęk. Rękę swoja mi daj…
Prowadź, zawsze prowadź mnie… Prowadź, za rękę prowadź mnie.



- Jak ci minął dzień? – zagadnąłem, gdy zostaliśmy z Iv już sami, a ona zajęła się przygotowywaniem kolacji. Miałem wrażenie, że jakoś straciła humor. Podobnie zresztą jak ja. Pytanie tylko, czy mieliśmy te same powody.


- W porządku, ale jestem wykończona – powiedziała krótko cały czas skupiając się na krojeniu pomidora. – a tobie?


- Podobnie. Załatwiłem już sprawę z ochrona. Od jutra będziesz już najbezpieczniejsza kobieta w kraju – oznajmiłem z uśmiechem i podszedłem bliżej niej opierając się o szafkę. 


- To dobrze – mruknęła pod nosem nawet na mnie nie spoglądając. Za to ja stojąc z boku mogłem uważniej się jej przyjrzeć. I nie podobało mi się to co widziałem. Była wyraźnie przygaszona, martwiła się czymś. Wydawała się być w zupełnie innym świecie. 


- Kochanie, stało się coś? – zapytałem prosto z mostu bez zbędnego owijania. Po co mam snuć jakieś chore domysły, skoro mogę ją o to po prostu zapytać i mam nadzieję, dowiedzieć się od razu wszystkiego. Mimo że Ivy nie kwapiła się do rozmów. 


- Nie, przecież wszystko gra – wzruszyła ramionami rzucając mi przelotne spojrzenie. Tak, na pewno, już ci wierzę. Niektórzy się nigdy nie nauczą, że nie ma sensu kręcić. Tym bardziej, gdy ktoś cię tak dobrze zna. Czy nie byłoby prościej, gdybyśmy wszyscy mówili sobie otwarcie, od razu co nas trapi? Byłoby. Chyba, aż zbyt łatwo. Czego ja wymagam? Przecież to kobieta. W dodatku moja, Iv. 


- To czym się przejmujesz? – Stanąłem za nią by objąć ją rękoma w pasie. Jak ją przytulę i poczuje wtedy, że jestem przy niej, na pewno mi wszystko powie. 


- Niczym, jestem tylko zmęczona…


- I smutna – dodałem całując ją czule po szyi. – Chodzi ci o to, o czym dziś rozmawialiśmy z Jess?


- Nie. Przecież to rozumiem… Nie jest to dla mnie super pomysł, ale i tak się niczego nie ukryje, więc w sumie nie ma różnicy. 


- Ech, no to powiedz mi co się dzieje, bo nie mam więcej pomysłów – poprosiłem jednocześnie wyciągając z jej ręki nóż, który odłożyłem zaraz na bok i odwróciłem dziewczynę przodem do siebie. Opierała się temu lekko, ale w ostateczności się poddała i po chwili mogłem patrzeć już w jej oczka. – Może ty po prostu okres dostałaś, co? – wypaliłem marszcząc przy tym brwi. To nie byłaby wcale taka głupia opcja! Nie takie humorki już widziałem u swojej kobiety podczas tych całych „kobiecych dni”.


- No nie bardzo – zaprzeczyła z dosyć krzywym wyrazem twarzy. – I w tym tkwi problem… chyba – uzupełniła wzdychając przy tym głęboko. Od kiedy to brak okresu jest dla kobiety problemem? Chyba powinna się cieszyć… Zaraz… Cieszyć? Nie ma okresu…? Czy to nie oznacza tego samego co w tych wszystkich filmach..? Że ciąża? Że dziecko? Że mały Kaulitz? Że małe wrzeszczące stworzenie podobne do mnie…? Już..? Teraz? Tak nagle!? 


- Chcesz powiedzieć… - Głos ugrzęzł mi w gardle. Jakoś za nic nie potrafiłem wypowiedzieć tych słów. I w sumie… Nie rozumiałem w tej chwili samego siebie. Bo przecież… Jesteśmy dorośli. Jestem dojrzałym facetem. Dopiero co oświadczyłem się kobiecie, którą kocham. Pragnę spędzić z nią resztę życia, stworzyć rodzinę… Pragnę tego. Więc skąd to nagłe przerażenie? Chęć ucieczki… 


- Nie, nic nie mówię – pokręciła przecząco głowa, jakby chciała mnie tym uspokoić. Nie powinienem dawać jej powodów, by chciała mnie uspokajać. Nie powinienem reagować w taki sposób. – To tylko taka myśl… Ostatnio dziwnie się czuję. Dziś ten zawrót głowy… brak okresu. Posklejałam po prostu fakty i przyszło mi do głowy, że może… ale przecież to może być tylko przemęczenie, czy coś. 


- Przepraszam… Ja po prostu jestem zaskoczony. Nie myśl, że tego nie chcę, że to źle… - Chwyciłem ją za dłonie. Bardzo chciałem pokazać, że mi zależy… tylko to było cholernie trudne, gdy kotłowało się we mnie tyle różnych, niezrozumiałych uczuć. 


- Wyglądasz na przerażonego… - zauważyła, jej wyraz twarzy był pełen niepokoju i niepewności. Miałem ochotę sobie teraz strzelić w łeb. Powinienem ją wspierać! 


- Tylko trochę… Bo zupełnie się nie przygotowałem na tę możliwość. Mówiliśmy o tym… ale w czasie przyszłym i to spadło teraz tak nagle…Przepraszam, Skarbie… 


- Jeszcze nic nie spadło. Widzisz… mogłam nic nie mówić. Teraz niepotrzebnie będziesz się tym przejmował. 


- Ale ja się nie przejmuję! – zapewniłem, choć nie wiem czy po tym, co przed chwilą odstawiłem, jest w stanie mi w to uwierzyć. – Ja chcę tego dziecka. Naprawdę chcę. Kocham cię… - ująłem jej twarz w dłonie i zacząłem składać pocałunki na jej ustach. Bałem się, że ją zawiodłem. Tak bardzo nie chciałem jej zawieść. 


- Tom, proszę cię. Uspokój się… Przecież wiem – oderwała się ode mnie przykładając swoją dłoń do mojego rozgrzanego policzka. Z tego wszystkiego zrobiło mi się niemiłosiernie duszno. Kto normalny reaguje w ten sposób na wieść, że zostanie ojcem..? Co ze mną nie tak? – Jeszcze nie mamy nawet pewności, więc nie ma sensu dawać się tak ponosić emocjom… Mnie też to zaskoczyło. Chyba żadne z nas nie jest na to jeszcze gotowe… 


- Ale poradzimy sobie…


- Wiem… O ile będzie z czym – uśmiechnęła się delikatnie. – a na razie nie panikuj, proszę cię – Przytuliła się do mnie, a ja odetchnąłem głęboko. Miała rację. Zachowuję się gorzej niż baba. A tak na dobrą sprawę nie mam jeszcze czego przeżywać. To może być fałszywy alarm… Muszę po prostu wziąć się w garść. Boże… zostanę ojcem! Ja… Ogarnij się Kaulitz, może wcale nie. Może wcale nie… 




Dobrze, że jesteś tak niezwykle wyrozumiała… Bo chyba od kochającego faceta, z którym zamierza spędzić się resztę życia, oczekuje się nieco lepszej reakcji na wieść o potencjalnym dziecku… 


Ale wiesz, Kochanie… Niczego tak wtedy nie pragnąłem jak tego, by ta ciąża okazała się być prawda.



I nie boję się, już nie…
odkąd jesteś Ty.
Twoje ścieżki proste są,

tak chcę właśnie…

Kartka nr 11. „Gdybym mogła schowałabym Twoje oczy w mojej kieszeni, żebyś nie mógł oglądać tych, które są dla nas zagrożeniem.”



Lubię spokojne wieczory, gdy mogę beztrosko wylegiwać się na łóżku, słuchać muzyki i nie zawracać sobie niczym głowy. Dziś dodatkowo „odmóżdżałem” się, czytając gazetę, którą przyniosła Iv. No skoro już ją specjalnie kupiła, to mogę trochę poczytać i poprawić sobie humor. Choć mój humor i tak jest już w bardzo dobrym stanie. Niemniej, w takich szmatławcach jest tyle zabawnych historii! Wbrew pozorom, nie tylko na mój temat. To niebywałe, jacy ci ludzie są ciekawscy. Potrafią we wszystko wcisnąć swój nochal. A ci wszyscy dziennikarze stają na rzęsach, aby im zapewnić tę odrobinę rozrywki. Z jednej strony ich rozumiem, z drugiej jednak nadal uważam za szuje. Niestety nie spotkałem jeszcze nikogo rzetelnego w tej roli, na swojej drodze. Przykre. Świat coraz bardziej się stacza, a my na to przyzwalamy. Swoją obojętnością. Chyba nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele rzeczy leży w naszych rękach. Ale cóż… Nie ja jestem tym, który będzie to uświadamiał ludzkości. Czasem trzeba się odciąć, zająć własnym życiem. Zadbać o swoje szczęście. Nawet jeżeli to egoistyczne…
- Czytasz o sobie? – usłyszałem znajomy głos należący do mojej ukochanej, który wyrwał mnie z głębokiej zadumy nad jakimś artykułem o Angelinie Jolie i Bradzie Picie. Oderwałem swój wzrok od gazety i uniosłem go na swoją kobietę, która aktualnie stała na środku pokoju w swojej cudownej nocnej koszuli i wcierała jakiś krem w dłonie. – O tym, jak wyrywasz panienki, gdy nie widzę? – kontynuowała z zadziornym wyrazem twarzy i wdrapała się na łóżko, odkładając tubkę z kremem na etażerkę.
- Nie, nie chcę psuć sobie nerwów – zaprzeczyłem, a Ivette w międzyczasie zdążyła już położyć się obok mnie układając głowę na moim ramieniu. I nim się obejrzałem jej rączka znalazła się na moim torsie drapiąc go delikatnie. Mój Kotek.
- To zostaw już te bzdury i zajmij się mną - wymruczała przykładając swoje rozgrzane wargi do mojego ramienia. Przeszedł mnie dreszcz. Wcale nie musiała mnie namawiać do odłożenia tej gazety. Zrobiłem to natychmiastowo podczas, gdy ona na dobre przyssała się do mojej skóry całując czule każdy jej skrawek.
- Ktoś tu ma ochotę na czułości - uśmiechnąłem się zadziornie, gdy ta nie przestając pieścić mojego barku i torsu oraz szyi, wdrapała się na mnie i usiadła okrakiem na linii moich bioder. Zdecydowanie za nisko... Oderwała na chwilę usta od mojej skóry, by unieść na mnie swoje pełne pożądania spojrzenie.
- Jesteś tak cholernie seksowny - westchnęła rozmarzona przesuwając jednocześnie dłońmi po mojej klatce piersiowej. Nie oczekiwałem, że dzisiejsza noc będzie dla nas pełna cudownych doznań... podobała mi się ta niespodzianka. Wystarczył mi jej dotyk, abym się momentalnie rozbudził. Bez słowa ułożyłem ręce na jej pośladkach i przyciągnąłem ją do siebie ściskając je przy tym lekko. Nasze usta od razu połączyły się ze sobą w namiętnym pocałunku. Zacząłem błądzić swoimi dłońmi pod materiałem jej jedwabnej koszuli nie odrywając się nawet na sekundę od jej słodkich warg.
Nasze oddechy stały się szybsze przez coraz gorętsze i drapieżniejsze pocałunki jakimi się obdarowywaliśmy. Czułem jak rośnie we mnie podniecenie. Chciałem mieć ją już dla siebie zupełnie nagą i płonącą z rozkoszy. Zahaczyłem palcami o krawędzie jej majtek, by zsunąć je z niej powoli. Musiałem przy tym podnieść odrobinę nasze ciała i korzystając również z okazji, przeniosłem swoje usta na jej szyję składając na niej zachłanne pocałunki. Byłem już niesamowicie rozpalony, a największe potwierdzenie tego rosło właśnie w moich bokserkach. Iv wzdychała cicho, gdy drażniłem jej skórę swoimi wargami i zębami na przemian, dobierając się też w końcu do jej dekoltu.  Wtedy też pozbyłem się wadzącego mi materiału by móc bez żadnych przeszkód  zająć się jej piersiami, które tak uwielbiam. Bawiłem się nimi tylko przez chwile, bo moja pani jednak okazała się być o wiele bardziej napalona niż się spodziewałem. Odepchnęła mnie od siebie, gdy akurat zacząłem  lekko ssać jedną z jej brodawek. Nie miałem zbyt wiele do gadania. Dzisiaj to ona chciała być górą... I to chyba dosłownie. Nasze role odwróciły się. Tym razem Ivy drażniła moje sutki doprowadzając mnie przy tym do szaleństwa. Nie skupiała się jednak wyłącznie na nich. Jednocześnie także wprawiła w ruch swoje biodra ocierając się tym samym o moje twarde już krocze... po chwili moje uszy wypełniło również jej słodkie pojękiwanie, które tylko bardziej mnie podniecało. Nie mogłem już znieść tej gry, chciałem więcej. Irytowało mnie, że jeszcze w ogóle miałem na sobie bokserki, na co ona czeka? Chce mnie wykończyć?
 - Och, Ivy... - sapnąłem czując nagle jak mocniej napiera na moją męskość. Chyba nie jestem, aż tak cierpliwy. - Chcę już cię mieć, Skarbie - szepnąłem patrząc jej w oczy. Miałem nadzieję, że nie każe mi dłużej czekać... W odpowiedzi pocałowała mnie głęboko i namiętnie, aż zabrakło mi tchu. A gdy się ode mnie oderwała, dobrała się do mojej bielizny sprawnie się jej pozbywając w czym też pomogłem jej z niezwykłą radością. Nareszcie mnie uwolniła spod tego uwierającego materiału. Teraz już nie zamierzałem na nic czekać. Pragnąłem jej. Tylko to się w tym momencie liczyło. Miałem zamiar chwycić ją mocno i przewrócić na plecy by następnie złączyć nasze ciała w namiętnym akcie... Powstrzymała mnie jednak od tego. Zsunęła się niżej i chwyciła mojego członka w dłonie. Byłem przekonany, że odlecę... Lecz nastąpiło to dopiero, gdy poczułem jak delikatnie nasuwa się na niego pozwalając mi w siebie wejść. Jęknęła przy tym cicho, a ja nie mogłem się powstrzymać by nie dotknąć jej piersi. Złapałem je obie i automatycznie zacząłem delikatnie masować podczas, gdy Iv poruszała się lekko nadając nam odpowiednie tempo. To było obłędne. Do tego jej ciało nade mną, wygięte w idealny łuk. Mogłem patrzeć na nią. Widzieć jej twarz, każdą emocję. Miała odchyloną głowę odrobinę do tyłu, przymknięte powieki, a jej wargi rozchylały się delikatnie wydając z siebie co chwilę ciche westchnienia rozkoszy. Kochałem to. Dotykałem jej rozpalonej skóry i czułem się niczym bóg. Widziałem jak się pręży poruszając coraz szybciej i mocniej by doznać szczytu rozkoszy. Sam powoli odpływałem na dobre do tej przepełnionej namiętnością i ekstazą krainy. A patrzenie na jej twarz podczas, gdy doznawała spełnienia oraz ten cudowny jęk wypełniający naszą sypialnie, tylko spotęgowały moje doznania. Czułem, jak bardzo jej mięśnie zaciskały się wokół mnie. czułem każdy impuls w jej ciele, który umiejętnie potęgował te emocje. To była Ivette, która z delikatnej, słodkiej dziewczynki przeobraziła się w zdecydowaną i zachłanną kobietę, która pociągała mnie jeszcze bardziej. I nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko stało się po części dzięki mnie...
 Dosłownie chwilę po niej, moim ciałem wstrząsnęła nieziemska rozkosz...
- Och... - odetchnęła ciężko i opadła zmęczona na moje ciało chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Objąłem ją rękoma mocno przyciskając do siebie. Nasze ciała niemal się ze sobą skleiły podczas gdy wciąż byliśmy ze sobą połączeni w jedność. Takie momenty są najpiękniejsze i tego uczucia nie da nikomu przypadkowy seks...  A jeśli raz uda ci się to poczuć, chcesz już tego za każdym razem i już nic innego nie będzie w stanie cię zaspokoić w stu procentach. - Czy to już zawsze będzie tak cudowne?
- Myślę, że tak... Czemu pytasz?
- Bo nie chcę tego tracić... - podniosła głowę spoglądając mi w oczy i pogładziła czule mój policzek. - Kocham cię. I wiem, że to idiotyczne, gdy powtarzam ci to po każdym seksie...
- Wcale nie - wtrąciłem od razu wybijając jej tą głupią myśl z głowy. - Mów mi to zawsze. W twoich ustach te słowa są dla mnie najważniejsze... i sprawiają, że nawet ktoś taki jak ja może czuć się wyjątkowy. Wyjątkowy w niezwykły sposób... z tobą kochanie, nawet seks smakuje inaczej - wyznałem nie spuszczając z niej wzroku. Widziałem w jej oczach wzruszenie i miłość, mam nadzieję, że i ona dostrzegła to samo w moich...
W odpowiedzi musnęła tylko czule moje usta. I tylko tyle wystarczyło…

Bo musisz wiedzieć Kochanie, że jesteś jedyną osobą na świecie, która czyni mnie wyjątkowym.

– Ivette wtargnęła do łazienki patrząc na mnie zdenerwowana. Powiedziałem, że nie wypuszczę jej samej z domu… Więc musiałem ją podwieźć. A trochę jednak mi zajęło wygrzebanie się z łóżka i poranna toaleta. Moje Kochanie i tak od rana chodziło zirytowane, bo przecież traktuję ją jak małą dziewczynkę i chcę prowadzać za rączkę… Bla, bla bla. Tak bardzo się tym przejąłem, naprawdę.
- Nie spóźnisz się, już skończyłem – oznajmiłem podchodząc do niej i ucałowałem ją soczyście w czoło. – Już się tak nie złość. Załatwię dzisiaj sprawę tych pogróżek, dostaniesz swojego pana kierowcę i nie będziesz musiała czekać na swojego okropnego, bezdusznego faceta, co cię wiecznie dręczy… - dodałem z udawanym przejęciem w głosie. Specjalni wszystko wyolbrzymiłem, żeby na nowo dotarło do niej, że to tylko moja troska. A ona nie powinna być zła o to, że się o nią troszczę!
 - Od razu limuzynę mi załatw…
- Ivette – wypowiedziałem surowo jej imię, by zabrzmiało to wystarczająco wymownie. Nie chciałem po raz kolejny zaczynać tego samego tematu. Z kobietami to jest tak, że nawet jak dojdziemy do kompromisu, one i tak nie mogą przeboleć, że nie udało im się postawić na swoim.
- No dobra już! Nic nie mówię. Chodź w końcu – rzuciła zdenerwowana i chwyciła mnie za rękę ciągnąc w kierunku przedpokoju. Zrobiła to tak gwałtownie, że mało sama się nie potknęła. Natomiast, gdy przechodziliśmy przez salon zachwiała się nagle i gdybym w porę jej nie złapał, pewnie wylądowałaby na twardym gruncie. Na szczęście czuwam nieustannie.
- I widzisz? Po co te nerwy? – zapytałem z wyrzutem. Niemniej nie wyglądało to wcale tak jakby straciła równowagę przez swój pośpiech. Stała przez moment opierając się o moje ramię i masowała palcami swoją skroń.  – W porządku? Źle się czujesz? – spojrzałem na nią zaniepokojony. Zaczynam się martwić. Strasznie zbladła… - Tak, zakręciło mi się tylko w głowie – mruknęła po chwili unosząc na mnie swój wzrok.
– Już jest okej – zapewniła i musnęła krótko moje usta. Nie czekając na moją reakcję, ruszyła od razu do wyjścia. Poszedłem więc w jej ślady,  lecz wcale nie czułem się uspokojony. Przecież w głowie się nie kręci ot tak! Na filmach zawsze to się źle kończy… Nie powinienem oglądać telewizji.
 - Znowu nie zjadłaś śniadania? – zasugerowałem starając się właściwie sam sobie dać jakieś usprawiedliwienie na jej nagły zawrót głowy. Nic nie poradzę, że tak mnie to tknęło. Musiałem być pewien, że nic złego się nie dzieje.
- Zjadłam. Nie przejmuj się taką bzdurą, Tom. Każdemu może się zdarzyć zawrót głowy. Uwierz, nie umrę od tego – powiedziała nieco żartobliwym tonem i pogładziła czule mój policzek. Och, wiem, że to wszystko tylko po to, żeby zmydlić mi oczy.  – Mój nadopiekuńczy narzeczony.
 - Wiesz, że sama nie jesteś lepsza – wytknąłem jej obejmując ją rękoma w pasie i przyciągnąłem bliżej, przytulając do siebie na chwilę. Poczułem się znacznie lepiej mając ją w swoich ramionach. Prawie jakbym miał nad wszystkim kontrole, a ona byla już bezpieczna... jakbym chronił ja od całego zła tego świata. Gdyby to było tylko możliwe...
- Nie rób tak... bo chcę wtedy tu z tobą zostać i wszystko olać - westchnęła głęboko w materiał mojej koszulki, a ja uśmiechnąłem się sam do siebie. - Musimy już naprawdę wychodzić Kocie...
- Wiem - mruknąłem i niechętnie wypuściłem ją ze swoich objęć. Zgarnąłem z komody kluczyki od samochodu i już mieliśmy wychodzić, gdy rozdzwonił się mój telefon. Ivette jęknęła żałośnie, a ja wzruszyłem bezradnie ramionami. To jakaś wyższa siła nie pozwala nam dziś wyjść z domu, może coś naprawdę w tym jest? Zaczynam się bać! W każdym razie przyłożyłem aparat do ucha odbierając wcześniej polaczenie. - Tak?
- No cześć Tom, mieliście się do mnie odezwać chyba, co? - od razu powitał mnie głos naszej nowej pracownicy. Zupełnie o niej zapomniałem...
- Cześć, Jess. Wybacz, byliśmy ostatnio trochę zalatani... - rzuciłem krótko nie wdając się w żadne szczegóły, w końcu to nie jej sprawa, a ja nie zamierzam się z niczego też tłumaczyć. Kątem oka widziałem jak Ivy się niecierpliwi więc postanowiłem nieco przyspieszyć tę konwersację. - Właściwie teraz tez nie mogę rozmawiać. Najlepiej zadzwoń do Billa i z nim cos ustalcie, a on mi wszystko przekaże.
- Gdyby tylko jeszcze odbierał ode mnie telefon – zasugerowała zrezygnowana i w sumie zrobiło mi się jej szkoda. Dziewczyna chce wykonywać swoją pracę, pewnie najlepiej jak potrafi, a my ją zwyczajnie olewamy. Gdyby David się dowiedział… Cóż, on nie ma tyle cierpliwości i nie jest tak uprzejmy.
- Eh... dobra, oddzwonię do ciebie dzisiaj.
- Tylko nie zapomnij znowu.
- Nie zapomnę. Do usłyszenia - rzuciłem kończąc pospiesznie rozmowę i schowałem telefon posyłając swojej zirytowanej kobiecie niewinny uśmiech. Mimo wszystko, udało nam się w końcu wyjść!
- A kim jest Jess? - zagadnęła, gdy szliśmy już do samochodu. Znowu zapomniałem jej wspomnieć o małym szczególe, ale akurat to chyba nie jest nic strasznego?
- Nasza nowa koleżanka od spraw mediów - oznajmiłem otwierając jej drzwi od strony pasażera. Posłała mi tylko swoje typowe spojrzenie, które mówiło mi jasno, że to jeszcze nie koniec tematu. I tego właśnie się obawiałem. Poczekałem, aż wsiądzie i sam zająłem miejsce za kierownicą od razu odpalając silnik. Zostało nam niewiele czasu jeśli Iv ma zdążyć na zajęcia, ale ona już się chyba przestała tym przejmować.
- Nie mówiłeś nic o żadnej Jess. Po co dzwoniła? - dociekała cały czas pstrząc ciekawsko w moim kierunku.
- Nie było okazji. Ma do nas jakąś sprawę, chce się spotkać – wyjaśniłem starając skupić się na wyjeździe z parkingu. Niestety nie wszyscy są tu dobrymi kierowcami i moim zdaniem powinni im odebrać prawo jazdy za samo złe parkowanie, a przy tym utrudnianie życia innym!

- Myślałam, że jesteście na urlopie.
- Skarbie, my nigdy nie jesteśmy na urlopie. Chyba że wyjedziemy z kraju - stwierdziłem, co niestety było przykrą prawdą. Taka praca wymaga ciągłej gotowości. Bo jak to mawia nasz producent, popularność sama się nie zbije.
- Umów się z nią jak będę w domu – poleciła nagle, aż odwróciłem głowę w jej kierunku spoglądając na nią zdziwiony. Co ona znowu kombinuje? Chyba nie będzie zazdrosna o Jessicę? Kobiety…
- Dlaczego?
- Chce ja poznać – odparła, jak gdyby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Może by była... gdybym nie znał mojej Ivette. Ale ją znam! I jestem pewien, że za tym kryje się coś więcej.  - To chyba nie problem?
- Żaden - zapewniłem bez wahania. Właściwie nie miałem nic przeciwko temu. Po prostu zastanawiałem się tylko o co tak naprawdę jej chodzi… Bowiem współpracuje z nami mnóstwo ludzi, w tym wiele kobiet, lecz Iv jakoś nie ma ochoty poznawać ich wszystkich.  - Uprzedzam że niezła z niej laska...
- Słucham? – parsknęła odwracając się z oburzonym wyrazem twarzy w moim kierunku. Miałem ochotę się roześmiać, ale powstrzymałem się od tego. Trafiłem w sedno!
- No już się tak nie denerwuj, chciałem się tylko podroczyć. zazdrośnico.
- Łatwo ci mówić. To nie do mnie wzdycha milion facetów – burknęła urażona i odwróciła wzrok wpatrując się obrażona w przednią szybę. Dobrze, widzę, że mamy tu jakieś delikatne początki PMS. Muszę kupić jej coś ładnego, albo po prostu słodkiego.
- Ale to ty jesteś jedną na milion – oświadczyłem zerkając na nią kątem oka. To była wspaniała chwila! W ciągu sekundy jej twarz rozjaśnił słodki uśmiech, a jej oczy dosłownie rozbłysnęły, jak dwie gwiazdeczki.
- Uwielbiam cię - wyszczerzyła się do mnie i cmoknęła szybko mój policzek. Jedno zdanie i jest moja... tak łatwo zdobyć kobietę. Czy ona nie jest urocza? Nie rozumiem ludzi, którzy jej nie kochają! Chociaż, gdyby wszyscy darzyli ją miłością, mógłbym mieć drobny problem… Ale pewnie bym sobie z tym świetnie poradził, tak jak i ona sobie radzi z miłością moich fanek. Myślę, że to rozumie, bo sama kiedyś była jedną z nich… Gdyby ktoś mi powiedział, że pokocham swoją fankę i co więcej, będę z nią w stałym związku… Nie uwierzyłbym! Nie przypuszczałem, że taka relacja mogłaby się w ogóle rozwinąć między fanem, a idolem. To zdecydowanie ciekawe doświadczenie… I najpiękniejsza rzecz, jaka mnie spotkała w życiu.



Kartka nr 10. „Love like this may come once. Baby it’s fate… Like a soul mate he’s your penguin.”

Co tym razem, przeszło mi od razu przez myśl, gdy Ivy wkroczyła do salonu z bardzo poważnym wyrazem twarzy, a w ręce trzymała jakąś gazetę. Nie ukrywam, zląkłem się. Co prawda, nie miałem już nic na sumieniu, ale nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać. Może przeczytała znowu jakieś bzdury na nasz temat i się zdenerwowała. Nie byłby to pierwszy raz. Za każdym razem jej powtarzam, aby nie czytała tych debilnych gazet. Gorzej, że czasem w pracy koleżanki same jej coś podsuną wielce zaaferowane tym, co wyczytają. One po prostu są tak bardzo „życzliwe”, że nie mogą pozwolić, aby Ivy ominęła jakakolwiek plotka. Kolejny argument za tym, żeby rzuciła tę pracę w cholerę.
- Naprawdę nie sądziłam Tom, że jesteś takim gnojkiem – Wzdrygnąłem się, aż gdy wypowiedziała te słowa. Moje serce po raz kolejny w ciągu ostatnich dni przyspieszyło gwałtownie bicia. Nie wierzę, że to znowu się dzieje. Znowu coś się pieprzy i założę się, że znowu to wszystko nie ma najmniejszego sensu. Jestem pewien, że to kolejna bzdura, która tylko niepotrzebnie nas ze sobą poróżni. Co jest do cholery? Czy świat nagle postanowił się sprzeciwić naszemu związkowi? Nagle zachciało mu się utrudniać nam życie? – Gdy wspominałeś o tej wrednej, niedobrej dziennikarce co się do ciebie przywaliła, zapomniałeś chyba dodać, że była z niej niezła dupa i nie omieszkałeś z tego nie skorzystać…
- Co? O czym ty mówisz? – Dopiero teraz się ocknąłem analizując jeszcze raz dokładnie jej słowa. Bardzo pomogła mi w tym gazeta, którą rzuciła mi na stolik. Moja pamięć od razu się odświeżyła. Zdążyłem już dawno o tym zapomnieć, nie sądziłem nawet, że ta kobieta zdecyduje się opublikować cokolwiek na mój temat. A jednak… I w dodatku udało jej się namieszać w moim związku. Świetnie. Następnym razem będę siedział na dupie w hotelu i wołami mnie z niego nigdzie nie wyciągną.
- Krótką masz pamięć. Ale na pewno pamiętasz, jak było miło, co? A może nawet nie tylko na niej się skończyło? Ile ich było, co? No Kaulitz, pochwal się – Mówiła jak nakręcona, a jej głos przesiąknięty był ironią. W tym momencie świat dosłownie zawirował mi przed oczami. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo ta sytuacja jest poważna. Ivette posądza mnie o zdradę. Ona naprawdę uważa, że mógłbym to zrobić… Że to zrobiłem. Zamurowało mnie. Pierwszy raz nie wiedziałem, co mam powiedzieć i jak w ogóle mam się obronić. Bo jak mam się bronić przed czymś, czego nawet nigdy nie było! Nigdy w życiu nawet nie dotknąłem innej kobiety będąc z nią w związku. Zdarzało mi się z kimś flirtować, ale na tym się kończyło. Przez myśl by mi nie przeszło, żeby iść z którąś do łóżka, czy cokolwiek. Tylko, jak mam jej to wytłumaczyć? – I co tak zbladłeś? Nagle ci mowę odjęło!? Myślisz, że jestem idiotką?
- Ivy… Przecież to nie tak. Co ty w ogóle mówisz… Przecież… - Podjąłem w końcu próby wybronienia się, lecz to okazało się być jeszcze trudniejsze. Dukałem jak jakiś dzieciak nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów. Ciągle byłem w szoku. Musiałem wziąć się w garść i powiedzieć jej jasno, że to jakieś brednie. Poza tym powinienem ją opieprzyć, że wierzy w takie bzdury! Co z zaufaniem, do cholery!? – Posłuchaj… Nie wiem, co wyczytałaś w tym szmatławcu i właściwie, mało mnie to obchodzi. Jeśli będzie trzeba pozwę ich za zniesławienie, ale ty nie możesz… - Przerwałem swoją stanowczą wypowiedź, gdy spostrzegłem, że jej twarz jest dziwnie… wesoła? Czy ona do cholery jasnej się ze mnie naśmiewa? Ewidentnie była w tej chwili rozbawiona. Patrzyła na mnie tymi swoimi roziskrzonymi, szczęśliwymi oczętami… A kiedy zauważyła, że zamilkłem i zacząłem jej się przyglądać, uśmiechnęła się niewinnie splatając swoje ręce z tyłu, niczym mała dziewczynka. Czy ona… Ciekawe na jak długo mnie zamkną, gdy zamorduję swoją kobietę..? – Ivette – wypowiedziałem jej imię przez zaciśnięte zęby jednocześnie oddychając głęboko. Tak, zorientowałem się właśnie, że to wszystko jest jednym, wielkim żartem z jej strony. Komuś chyba tutaj brakuje atrakcji!
- Jesteś naiwny jak dziecko, Tom – roześmiała się w końcu głośno, co wbrew temu, że byłem zły, przyniosło mi wielką ulgę. W sumie już nie wiedziałem, czy mam się na nią obrazić, czy cieszyć, że to tylko głupi żart. Naprawdę się tym przejąłem. – Jak mogłeś w to uwierzyć? – kontynuowała spoglądając na mnie wciąż nie tracąc swojego humoru. Nie no, wspaniale, że się tak świetnie bawi. Co z tego, że ja prawie zawału dostałem.
- A ty jak mogłaś mi coś takiego zrobić! – zawołałem oburzony niemal się przy tym zapowietrzając. Nadal nie mogłem uwierzyć, że mojej narzeczonej zebrało się na takie żarty. Ale muszę przyznać, że spokojnie mogłaby zostać aktorką. Tyle, że ja nigdy bym jej na to nie pozwolił. W życiu! Nie będzie mi się lizała z jakimiś serialowymi amantami, czy Bóg jeden wie co jeszcze…
- Nie spodziewałam się, że tak łatwo w to uwierzysz – stwierdziła nadal się śmiejąc. – Naprawdę, jakbyś mnie nie znał. Czy ja kiedykolwiek robiłam ci aferę o takie bzdury? – spojrzała na mnie tym razem już z nieco poważniejszym wyrazem twarzy. W sumie miała rację, w ogóle o tym nie pomyślałem. Rzeczywiście nigdy wcześniej nie zachowywała się w ten sposób. To wszystko przez te ostatnie wydarzenia… Jestem jakiś nadwrażliwy. I o co ja się w ogóle tak martwię? – Kochanie… - Podeszła do mnie bliżej i zarzuciła mi ręce na szyję następnie składając czuły pocałunek na moich ustach. Nie, żeby mnie to jakoś udobruchało, ale… Zrobiło mi się znacznie lepiej. – No uśmiechnij się. Ten artykuł naprawdę jest dość podejrzany… Ale wiesz, że ci ufam. A ja wiem… Że jesteś tylko mój – powiedziała ze słodkim uśmiechem, który chyba rozczuliłby każdego.
- Tak – potwierdziłem bez wahania i objąłem ją rękoma w pasie przyciągając jeszcze mocniej do siebie. Już prawie mi przeszło. A prawie całkiem, gdy zacząłem całować ją po szyi… Nie, wcale nie powinno być odwrotnie. To nie ona powinna się starać mnie jakoś przeprosić za swój „przezabawny” żart. Bo w tym cały urok, że teraz ja mogę wykorzystać okazję i zaciągnąć ją do łóżka w ramach rekompensaty. Każdy pretekst jest dobry, prawda? (Jakbym w ogóle ich potrzebował…)
- Dobrze, już dobrze… Ale ja muszę się trochę pouczyć – zamruczała odpychając mnie delikatnie od siebie. Nie był to przekonujący gest! Wiem, że wcale nie chce odtrącać moich słodkich ust na rzecz nauki. A ja nie zamierzam tak łatwo dać się zbyć. Dlatego też nie wypuściłem jej ze swoich objęć, ani też nie zaprzestałem pocałunków.
- Wcale nic nie musisz - zapewniłem ją jednocześnie wsuwając dłonie pod materiał jej bluzki. Nie mogłem tak łatwo dać za wygraną. Tym bardziej, że Ivy nie była wcale taka oporna. Chyba sama miała chęć na dokładnie to samo co ja... gdyby tylko nie to sumienie, które nakazywało jej schować ten śliczny nosek w książkach na najbliższe kilka godzin...
- Nie za dobrze ci ostatnio? - uśmiechnęła się wymownie podczas, gdy ja zacząłem po omacku majstrować już przy zapięciu od jej stanika. Za chwilę wyłączę jej myślenie. Ono jest tu teraz zupełnie zbędne…
- Trzeba dbać o kondycję, Skarbie - Pocałowałem ją soczyście w usta i ponownie nadałem im kierunek ku szyi mojej partnerki. Czułem, jak z sekundy na sekundę coraz bardziej mi się poddaje. Dosłownie odpływała mi w ramionach, gdy pieściłem pocałunkami jej skórę. A jej pomruk zadowolenia, tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że powinienem działać dalej. Przeniosłem więc swoje usta na jej dekolt, a w międzyczasie udało mi się też w końcu rozpiąć jej stanik. Niestety nie miałem jak się go pozbyć, bo wciąż miała na sobie bluzkę, która mi wadziła. Nie przeszkadzało mi to jednak w dotykaniu jej skóry pod materiałem ubrania.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie przerwał nam dzwonek do drzwi. Irytujący dźwięk rozbrzmiał po naszym mieszkaniu niszcząc panującą między nami atmosferę, a co najgorsze psując moją wizję na spędzenie najbliższej godziny. Ja rozumiem, że jest wczesna pora dnia... Ale naprawdę lepszego momentu nie było?
- Och, widzisz? Chyba musimy odłożyć dbanie o kondycje na później - Ivette od razu wróciła do rzeczywistości, niestety. Ja mógłbym w sumie zignorować niechcianego gościa, udając, że nie ma nas w domu... Może nawet by się to udało, gdyby tylko ten cholerny dzwonek nie rozproszył mojej kobiety. - Otwórz. To pewnie ktoś znajomy, skoro go wpuścili na górę. A ja zajmę się książkami - ucałowała mnie w policzek i wyswobodziła się z moich objęć. Moja mina w tym momencie musiała być pełna bólu i żałości... tak się właśnie czułem. - No idź otwórz, bo jeszcze pomyślą, że nas nie ma - ponagliła mnie zapinając jednocześnie swój biustonosz i całkowicie tym niszcząc moje marzenia.... Następnie skierowała się do naszej sypialni… Sama.  I pomyśleć, że mogliśmy wylądować w niej zaraz obydwoje spędzając upojne chwile... Świat jest przeciwko mnie!
Nie mając innego wyjścia, udałem się do przedpokoju sprawdzić, kto postanowił zakłócić nam romantyczne, pełne uniesień popołudnie. Nieźle się zdziwiłem, gdy otwierając drzwi, ujrzałem swojego brata. Nie, żebym zapomniał o jego istnieniu... po prostu nie spodziewałem się ani jego, ani tego, że będzie dzwonił do drzwi. Choć może w tej sytuacji, gdy zamierzałem pozbawić Iv ubrań w naszym salonie, dobrze się stało, że postanowił akurat dziś skorzystać z tego zacnego urządzenia, jakim jest dzwonek.
- Bill, co za niespodzianka - rzuciłem na wstępie podczas, gdy on sam milczał jak zaklęty. Mam nadzieję, że wyczuł w moim głosie odpowiednią dawkę ironii. W końcu zniknął sobie bez słowa na kilka ładnych dni i nawet nie zadzwonił. Za to ja mógłbym zgłosić zaginięcie brata, gdybym go tak dobrze nie znał. Gdyby nie był moim bliźniakiem.
- Hej... Mogę? - spojrzał na mnie niepewnie. Skąd ten niepokój w jego oczach? Zupełnie jakby się mnie obawiał. Od razu zauważyłem, że się obwinia. Wszystko miał wymalowane na swojej twarzy. Niemniej jednak te wyrzuty sumienia chyba nie powinny odnosić się do mnie. Chociaż! Och tak, bardzo szybko zapomniałem jakie piekło przeszedłem przez jego wybryk. Ma szczęście, że mam mądrą kobietę. W sumie ja też mam szczęście, a nawet większe... więc tak, chyba jednak nie muszę robić mu awantury. Z tego co można wyczytać po jego zachowaniu, on i tak już odpokutowuje za swoje czyny w głębi swojej duszy i umysłu. Aż mi go szkoda…
- No pewnie, wchodź - Otworzyłem szerzej drzwi, wpuszczając go do środka. Przecież wiadomo było, że nie zatrzasnę mu ich przed nosem. - Spokojnie, Ivy jest w sypialni. Będzie się uczyć - oznajmiłem zauważając, że się dziwnie czai. Ktoś tu chyba ma stracha przed moją Księżniczką... och, jak można się obawiać takiej niewinnej istoty? Zupełnie tego nie rozumiem! - Także wchodź do salonu, siadaj i opowiadaj - wskazałem mu drogę, aby nieco się ośmielił. Rzeczywiście fakt, że Ivy jest w innym pomieszczeniu i zaraz na niego nie naskoczy, znacznie go uspokoił. - Gdzie byłeś przez ten cały czas? - zapytałem, gdy już obydwaj usiedliśmy na kanapie, a ten sam nie kwapił się podjąć temat. Zapewne nie miał pojęcia od czego zacząć. Czuł się jak idiota, nawet przede mną. Och, jak ja go dobrze znam. I znam także to uczucie gnębiące od środka…
- Wyjechaliśmy z Ash... Wiesz, musieliśmy po tym wszystkim ochłonąć i ułożyć sobie co nieco – odezwał się w końcu, lecz jego głos nie wyrażał jakiejś niebywałej radości. Przeciwnie, wydawał się być przygaszony.
- No nie wątpię. I ułożyliście? – drążyłem chcąc poznać więcej szczegółów.
- Myślę, że tak - uśmiechnął się lekko, więc musiał mieć jednak dobre wspomnienia z tego wyjazdu. No ja już się nawet domyślam jakie!  - Ale niestety, musieliśmy wrócić i wróciła też rzeczywistość... – Jego ciężkie,  a nawet żałosne westchnienie, zmotywowało mnie do działania i uświadomienia mu pewnych kwestii. W końcu kto ma to zrobić, jak nie ja?
- Słuchaj, nie ma sensu się tym zadręczać. Owszem, zrobiliście świństwo Philipowi. Ale stało się, a on na pewno nie byłby szczęśliwy z kobietą, która go nie kocha. Więc przecież dobrze, że Ashlee w porę od niego odeszła... Każdy z was może teraz ułożyć sobie na nowo życie. Ty z Ash, a Philip na pewno da sobie też jakoś radę. Miłość z liceum rzadko kiedy trwa wieczność... Trochę namieszaliście, ale chyba każdy by się pogubił w takiej sytuacji.... A poza tym, to cię podziwiam za tą odwagę. Nie odpuściłeś, masz jaja walczyć o swoje - Kończąc swoją jakże wylewną wypowiedź poklepałem go z uznaniem po ramieniu. Nieważne, że na początku tego wszystkiego miałem ochotę go jedynie zabić... Teraz wyglądało to zupełnie inaczej. Emocje opadły, można było spojrzeć na sytuację trzeźwym okiem. A ja przede wszystkim chciałem go wesprzeć, dodać otuchy. Bo mimo wszystko jest moim bratem, najbliższą mi osobą. I zawsze stanę po jego stronie. Nawet, gdy będzie kradł panny młode sprzed ołtarzy... Każdy ma jakieś hobby, nie..?

Bo mój brat nie jest takim tchórzem jak ja... Walczy o wszystko na czym mu zależy do samego końca. Wierzy, ma nadzieję. To wszystko jest dla niego podstawą do działania, tyle mu wystarcza. Moj brat jest cholernie odważny... Bo największą odwagą trzeba się wykazać walcząc o swoje szczęście, pokonując wszystkie przeciwności, jakie stają nam na drodze. I nie wygrać tylko szczęścia... tak naprawdę walka o szczęście jest jednocześnie walką o samego siebie. Bill toczył ją całe swoje życie... i wygrywa. Zawsze wygrywa.

- Nawet nie wiesz jak dobrze słyszeć to od ciebie...
- No już dobrze, nie rozczulajmy się, aż tak - wywróciłem teatralnie oczami dochodząc do wniosku, że jeszcze chwila i mogłoby zrobić się zbyt ckliwie, jak na rozmowę dwóch facetów. Jakże męskich facetów! - Swoją drogą... Oświadczyłem się Ivette - wyznałem po chwili ciszy, zupełnie spontanicznie, a Bill spojrzał na mnie zdziwiony. Może powinienem był poczekać z tym na inną okazję?  No cóż, nie on jeden potrafi zaskakiwać! - Nie patrz tak. Kocham ją jak idiota... Jak nie ona, to kto?
- Świetna decyzja, Tom. Chyba też mogę być z ciebie dumny - skwitował z zadowoleniem. Nie ukrywam, że sam poczułem się dumny. W dodatku na nowo obudziły się we mnie te emocje związane z zaręczynami. Świadomość, że tak właściwie wkroczyliśmy z Iv w nowy etap naszego wspólnego życia i już niedługo będziemy planować wesele. Będę mężem... a w przyszłości też ojcem. To wszystko wydaje się teraz takie nierealne, a jednocześnie niesamowite. I już niedługo stanie się najpiękniejszą rzeczywistością... - To chyba mamy co opijać, nie sądzisz?
- Oj tak! - zgodziłem się z nim bez wahania. - Na razie mogę zaproponować ci tylko piwo, ale musimy zorganizować z chłopakami jakieś większe wyjście i porządnie to uczcić - rzekłem pełen entuzjazmu i od razu wstałem z miejsca kierując się do kuchni po odpowiedni trunek.
- A Iv? Bardzo jest zła..? - Jak się okazało mój braciszek poszedł w moje ślady i gdy tylko się odwróciłem, ujrzałem go przed sobą. Podałem mu więc wyjęte z lodówki piwo i oparłem się o kuchenny blat spoglądając na niego uważnie. Powinienem mu wspominać w jaką furię wpadła jego przyszła bratowa...?
- Już jest lepiej. Trochę się powściekała, jak to Ivy... Ale wiesz, że was kocha - odparłem wzdychając przy tym ciężko. Miłość do drugiego człowieka może zmienić tak wiele... czasem to, aż chyba trochę niezdrowe. Na szczęście w tym przypadku wszystko jest jak najbardziej w dobrym znaczeniu. - Będziecie musieli trochę z nią pogadać... Wiesz, że trzeba zawsze przedstawić swoją wersję wydarzeń, aby sprawy przybrały odpowiednich kolorów. Ale będzie dobrze. W końcu nie pokochałem byle kogo - zapewniłem go z uśmiechem i wznosząc symboliczny toast uniesioną butelką piwa, upiłem spory łyk. Bill tylko przytaknął mi skinieniem głowy i uczynił to samo. Wygląda na to, że wszystko zaczyna układać się jak należy. W końcu!
Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, a potem Bill poszedł do siebie mówiąc, że chce jeszcze odpocząć nim skonfrontuje się z moją narzeczoną. Tak więc zostałem w sumie sam, bo Iv dalej się uczyła, a ja nie chciałem już jej przeszkadzać zdając sobie sprawę, że na razie nie mam co liczyć na żadne czułości.
W takim układzie wyprowadziłem psa na spacer, a gdy wróciłem zabrałem się za przygotowywanie kolacji. Miałem w końcu zadbać o swoją kobietę, a przy tych książkach, zdaje się, zapomina o całym Bożym świecie. Zrobiłem górę kanapek z warzywami, a do tego gorącą herbatę. Kolacja była silnym argumentem do przerwania nauki. Zresztą, myślę, że na ten dzień jej wystarczy. W końcu ile można się uczyć?
- Kochanie, kolacja – Zajrzałem do naszej sypialni, a moja narzeczona siedziała na łóżku wraz z walającymi się wokół niej książkami, zeszytami i innymi duperelami. Jak dobrze, że ja nie muszę przez to wszystko przechodzić. Zupełnie nie wyobrażam sobie, że miałbym się nadal uczyć.
- Kolacja? – uniosła głowę spoglądając najpierw na mnie, a potem na elektryczny zegarek stojący na komodzie. – A kiedy był obiad? – zmarszczyła brwi, na co ja wzruszyłem tylko bezradnie ramionami.
- Nie analizuj teraz tego, że zapomnieliśmy o obiedzie – wyszczerzyłem się do niej zdając sobie sprawę, że to dość śmieszne. Twierdzę, że moja kobieta zapomina o jedzeniu, a sam nie jestem lepszy. Straciłem poczucie czasu z Billem. – Zostaw już to wszystko i chodź. Wystarczy ci na dziś tej wiedzy.
- No już idę – westchnęła i odkładając trzymaną książkę na bok, zeszła z łóżka następnie rozciągając zmęczone kości. – A kto był? Słyszałam jakiś męski głos… Czyżby twój brat się odnalazł? – zapytała z przekąsem. Bill widocznie nadal wywoływał u niej jakieś negatywne odczucia. Ale i tak już w znacznie mniejszym stopniu niż przed kilkoma dniami!
- Tak, odnalazł się – potwierdziłem, ale nie chciałem zagłębiać się jakoś specjalnie w ten temat. Nie było sensu, żebym wtajemniczał ją w szczegóły. Mój brat sam powinien z nią pogadać. – Pogadaliśmy trochę. Pewnie niedługo wpadnie do ciebie.
- Nie wiem, czy mam na to ochotę – stwierdziła zmierzając już w moim kierunku i obydwoje udaliśmy się do kuchni. Jestem pewien, że Ivy tylko udaje taką oziębłą w stosunku do Billa. W głębi duszy już mu wybaczyła. Ta rozmowa będzie tylko formalnością…
Nie kontynuowałem już  dłużej tego tematu. Usadziłem ją przy stole i podsunąłem pod nos talerzyk oraz herbatę, sam również zajmując miejsce naprzeciwko. Może nie była to najwykwintniejsza kolacja w naszym życiu, ale było smacznie i co najważniejsze, przyjemnie. Co prawda, było jeszcze kilka tematów, które powinniśmy omówić… Chociażby zgłoszenie na policję gróźb, jakie otrzymywała Ivy, lecz nie chciałem już psuć nastroju. Nie możemy ciągle się czymś zadręczać. Bardzo chcę, żeby nasze życie choć w minimalnym stopniu mogło być normalne. Będzie to kosztowało wiele wysiłku, ale przecież warto. Dla niej. Dla nas… Dla naszej wspólnej przyszłości.