sobota, 20 grudnia 2014

Kartka nr 13. “We'll always be this free. We will be living for the love we have, living not for reality…”


Kręciłem się nerwowo po salonie, przemierzając tą samą drogę już po raz setny. Z tego co wiem robienie testu ciążowego nie trwa, aż tak długo a Iv siedzi w łazience chyba już całą wieczność! I nie przesadzam! Ileż to może jeszcze trwać? Przecież ja tu za chwilę oszaleję z nerwów. Właściwie nie wiem, czym ja się tak do cholery denerwuję? Wydawało mi się, że zdążyłem ochłonąć i choć trochę sobie to wszystko jakoś poukładać w głowie przez noc. Okazuje się jednak, że nie do końca… Ale niezależnie od wyniku tego testu, przecież będzie dobrze. Pozytywny wynik mnie ucieszy, a negatywny nie doprowadzi do łez. To po co ten cały stres? Czy ja się kiedykolwiek ogarnę? Bo to już chyba czas… Już czas.

- Ivy, wszystko w porządku? – zastukałem w końcu w drzwi jednocześnie przykładając do nich ucho, chcąc usłyszeć cokolwiek. I prawie bym przypłacił przez to życiem, gdy dziewczyna postanowiła akurat w tym momencie wyjść. W ostatniej chwili uniknąłem bliskiego spotkania z drewnianą powierzchnią. Odskoczyłem do tyłu od razu wbijając swoje zagubione spojrzenie w Iv.

- Zrobiłam wszystkie – oznajmiła pokazując mi pięć testów ciążowych. – I wszystkie twierdzą, że zostaniesz ojcem.

Nie, żeby chciała mi to przekazać jakoś subtelniej… W końcu byliśmy przygotowani właśnie na taką ewentualność. Niemniej chyba krew mi na moment odpłynęła z mózgu. 

- Wątpię by wszystkie na raz się zmówiły i pokazywały błędny wynik… ale i tak muszę zapisać się na wizytę u lekarza – Jej głos ponownie wypełnił mój umysł dzięki czemu powoli zacząłem wracać do rzeczywistości. Czyli to jednak prawda. Będziemy mieli dziecko. Tak po prostu… Zmajstrowaliśmy sobie dziecko. Takie poczęcie to niby cud… Żeby wszystkie cuda przychodziły z taką łatwością! – Tom? Dlaczego milczysz? – Patrzyła na mnie z uwagą a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć. Znowu mnie zatkało, znowu odpłynąłem we własnych, chorych myślach. – Ty zupełnie nie jesteś na to gotowy – skwitowała po chwili z pewnością w głosie, aż mnie coś tknęło w głębi. Bo ja nie jestem gotowy? Na własne dziecko? O nie, nie jestem tym typem faceta. Może kilka lat temu faktycznie mógłbym nie być gotowy na związek, na małżeństwo, na dziecko… Po prostu jeszcze niedawno dopiero o tym rozmawialiśmy. O naszej przyszłości… a ona pojawiła się bez zapowiedzi, dużo wcześniej, nieplanowana. Kto by nie był zaskoczony? 

- Oczywiście, że nie jestem. Obydwoje nie jesteśmy. Nie mieliśmy czasu, żeby na to się przygotować w jakikolwiek sposób. Żyjemy w ciągłym biegu, nie myśleliśmy jeszcze tak poważnie o zakładaniu rodziny. Ale to nie znaczy, że tego nie chcę – wyrecytowałem przejęty. Nie zamierzałem jej okłamywać w żadnej dziedzinie. – To dopiero początek… Zdążymy przyzwyczaić się do tej myśli, jeszcze wiele przed nami – podszedłem do niej bliżej i oplotłem rękoma w pasie przyciągając w swoje ramiona. Westchnęła głęboko opierając głowę o mój bark. 

- Masz rację… Ostatnio tyle się dzieje. Dopiero co mi się oświadczyłeś… a teraz okazuje się, że jestem w ciąży. Boję się tego – wyznała wtulając się we mnie jeszcze mocniej. Objąłem ją silniej i ucałowałem w czubek głowy. Wiedziałem, że skoro nawet ona się boi, muszę okazać jej jak najwięcej wsparcia. Bo o ile ja mam na swoim koncie już dobre dwadzieścia sześć lat, ona wciąż jest tylko młodą dziewczyną… Dopiero co planowała ukończyć szkołę, zacząć rozwijać się zawodowo. Jak każdy miała jakieś swoje aspiracje, małe marzenia… cele. Teraz to wszystko będzie musiała podporządkować najpierw ciąży a później już narodzonemu dziecku. Wbrew pozorom nasze sytuacje różnią się od siebie, choć jesteśmy w tym całkowicie razem. – ale nie myślałeś o usunięciu, prawda? – uniosła głowę spoglądając na mnie. W jej oczach widziałem jak wiele nadziei we mnie pokłada. To pytanie natomiast mocno mną wstrząsnęło. Chyba nie miała wątpliwości?

- Nawet przez chwilę – rzekłem stanowczo marszcząc przy tym swoje brwi. Nigdy w życiu by mi to nie przyszło do głowy. Właściwie dopiero teraz przypomniała mi o istnieniu czegoś takiego, jak aborcja. Tylko jak można zabić własne dziecko..? – Ty też nie, prawda?

- Oczywiście, że nie – szepnęła z uśmiechem i ponownie przyległa do mojego torsu. Od razu poczułem ulgę. Najważniejsze jest to, że obydwoje chcemy tego dziecka. Może nie tak bardzo, jak chcielibyśmy go, gdybyśmy świadomie zaplanowali jego poczęcie… ale chcemy. Bo jest nasze. Jest owocem naszej miłości. Szczerej i bezinteresownej. Czy może być coś piękniejszego? Za kilka miesięcy pojawi się na świecie istota, w której żyłach będzie płynęła nasza krew… Będzie częścią nas.


Dziwne uczucie, gdy dowiadujesz się, że Twoje życie w ciągu kolejnych miesięcy ulegnie ogromnym zmianom… Po części znasz swoją przyszłość. Towarzyszy Ci wtedy pewnego rodzaju ekscytacja. W końcu też zaczynasz czuć się taki dojrzały i gotowy na wszystko. Bo zostaniesz rodzicem. Będziesz odpowiadał za cudze życie. Będziesz wychowywał małego człowieka, by mógł dobrze się rozwijać i być Twoją dumą. Z każdym dniem ta wiadomość zagnieżdżała się we mnie coraz bardziej i coraz mocniej nie mogłem się tego doczekać…


Z trudem przecisnąłem się przez drzwi z wielkim, pluszowym miśkiem i bukietem czerwonych róż. Oczywiście musiałem się zreflektować i jakoś wynagrodzić Ivy moje dziwne zachowanie. Pewnie żadna kobieta nie byłaby zachwycona reakcją na wieść o dziecku, podobną do mojej. Ja sam nie byłem nią zachwycony, więc o czym tu w ogóle mówić! Chcę, by moja kobieta czuła się przy mnie pewnie. Szczególnie w takiej sytuacji. Musi wiedzieć, że może na mnie liczyć, a nie obawiać się, że pewnego dnia zniknę. Czas dorosnąć… Tak na poważnie. 

- Z tego co pamiętam, już mi się oświadczałeś – Ivette spoglądała na mnie spod uniesionych brwi stojąc w wejściu do kuchni. 

- Owszem, a ty się zgodziłaś – przyznałem szczerząc się przy tym od ucha do ucha. Cóż, cały czas jestem z siebie dumny, że przyjęła moje oświadczyny. Kto by nie był na moim miejscu? – ale… to nie znaczy, że nie zasługujesz na kwiaty bez okazji – dodałem opierając wielkiego pluszaka o ścianę, by nie upadł a sam podszedłem do dziewczyny wręczając jej róże. To spojrzenie. Co najmniej, jakbym miał coś na sumieniu…Dlaczego zawsze tak musi być? Czy mężczyzna musi być podejrzewany o najgorsze zbrodnie za każdym razem, gdy chce sprawić odrobinę przyjemności swojej ukochanej? – Nie patrz tak na mnie – zwróciłem jej uwagę czując się już niezręcznie, gdy tak wierciła we mnie dziurę tymi swoimi zielonymi tęczówkami. 

- Kocham cię, Wariacie – zaśmiała się obejmując rękoma moją szyję, na której właściwie się uwiesiła w ogóle nie zważając na kwiaty, które przygniotła. A ja boleśnie odczułem skutki kupowania róż z kolcami na swoim torsie… Nie skupiałem się na tym jednak zbyt długo, gdyż Iv obdarzyła mnie soczystym pocałunkiem. - Nie miałeś obaw, że ten misiek zajmie twoje miejsce w łóżku? – mruknęła zerkając przez moje ramię na naszego nowego przyjaciela.

- Chyba żartujesz, to dla naszego dziecka – oburzyłem się. Jeszcze tego brakowało, żeby jakiś wielki futrzak służył za przytulankę mojej kobiecie. MNIE ma od tego. MNIE.

- Sam jesteś, jak to dziecko – podsumowała kręcąc przy tym z dezaprobatą głową i zabrała ode mnie bukiet, by następnie odejść i wstawić go do wazonu z wodą. Już się zaczynają humorki! Teraz się zastanawiam, jak ja przetrwam ten okres ciąży. Skoro kobiety i bez takich dodatków zmieniają swoje nastroje, jak gdyby ktoś wziął pilota i zaczął przełączać w kółko kanały… Może nie będzie tak źle? – Siadaj, zrobiłam zapiekankę na kolację – oznajmiła otwierając piekarnik, z którego od razu wydobyły się wspaniałe zapachy a ja poczułem, jak burczy mi w brzuchu. Od rana niczego nie jadłem, z tego wszystkiego nawet nie zwróciłem na to uwagi. Jessica znowu zawracała mi głowę jakimiś sprawami zespołu, a później myślałem jedynie o dziecku. Zapowiada się trudny czas… Boję się tego jak pogodzę obowiązki rodzinne z tymi zespołowymi. Tym bardziej, że jest wielu ludzi, którzy lubią wpieprzać się w cudze życie. Szczególnie moje. 

Nim jednak zdecydowałem się zająć miejsce przy stole, postanowiłem jeszcze trochę pomiziać się z moją narzeczoną, co by jej się humorek poprawił. Musze teraz dbać o swoje Słoneczko, dwa razy bardziej niż zwykle! Podszedłem więc do niej i przytuliłem się do jej pleców, oplatając rękoma jej talię. Jeszcze szczupła… Nie wierzę, że właśnie w tym momencie w jej brzuchu rozwija się nasze dziecko… 

- Miałeś czekać na jedzenie, przy tobie nic nie zrobię – westchnęła przechylając lekko głowę w bok, bym mógł złożyć kilka czułych całusów na jej szyi. Tak, tak… dobrze wiemy, że wcale nie chcemy, abym siedział teraz przy stole. 

- Chyba zrobiłaś już wystarczająco dużo, hm? 

- Teraz nawet jedzenia nie pozwolisz mi przygotować?

- W sumie, to nie najgłupszy pomysł – stwierdziłem po chwili namysłu, opierając brodę na jej ramieniu. Każda kobieta w ciąży powinna się oszczędzać. Wszystko dla zdrowia i dobra matki oraz dziecka… Tak, zaczepiłem już w hipermarkecie o dział z kobiecymi pisemkami… – a na kiedy masz wizytę u lekarza? – zapytałem obserwując, jak nakłada porcję zapiekanki na jeden z talerzy. 

- Na przyszły tydzień.

- Późno… - Zawiodłem się. Wolałbym wiedzieć wszystko dużo wcześniej i zobaczyć na własne oczy tą maleńką istotkę… To zawsze co innego, niż jakiś kolorowy pasek na kawałku plastiku. Na czym zresztą się nawet nie znam. Ja potrzebuję, żeby mi ktoś pokazał wszystko jak krowie na rowie, a nie jakieś tam fabryczne wynalazki… Ja przecież nawet nie ogarniam, jak to jest, że z moczu można odczytać, czy zrobiłem swojej dziewczynie dziecko, czy nie. I to bez żadnych badań… To ogółem, wszystko jest dla mnie czarną magią. Nie powinienem się dziwić, nikt nie powinien! Przecież to moje pierwsze dziecko… Nasze… Pierwszy raz zostaniemy rodzicami. O matko… Choć się boję, mam nadzieję, że to nie będzie nasz jedyny potomek. W końcu przed nami jeszcze całe, długie i szczęśliwe życie!

- Cóż… dużo kobiet postanowiło mieć chyba dzieci…

- Jakoś wytrzymamy. I tak to już tylko formalność – uśmiechnąłem się i ucałowałem jej policzek. Nie ma co się stresować, tydzień szybko zleci. A my w tym czasie już całkiem oswoimy się z nadchodzącymi zmianami. – a teraz jedzmy już, bo tak cudnie pachnie… 

- Proszę bardzo – Odsunąłem się od niej, by miała więcej swobody a w nagrodę dostałem talerz z wielką porcją obiadu, oczywiście taką, jak dla prawdziwego mężczyzny. Usiadłem przy stole, aby móc skonsumować posiłek. Ivette po chwili również do mnie dołączyła. Brakowało mi tylko trochę Billa… Przywykłem, że prawie zawsze z nami jadał. Od pewnego czasu jednak boi się chyba tu przychodzić… a niby taki z niego chojrak! Mogliby w końcu z Ivy porozmawiać ze sobą, ale ostatnio tyle się u nas dzieje, że ona nawet nie ma kiedy o tym myśleć… Może to nawet i lepiej? Po co ma się niepotrzebnie denerwować. 

- Więc przy okazji ogłaszania naszych zaręczyn, będziemy mogli też przekazać kolejną dobrą nowinę – Podzieliłem się z nią swoimi obiadowymi przemyśleniami. – Chociaż nie wiem, czy ja wytrzymam, aż do tego dnia…

- Tylko spokojnie. Nie możesz teraz wszystkim rozpowiadać, że jestem w ciąży, Tom. Pamiętaj, że jeszcze nie mamy potwierdzenia. Poza tym, na ogół ludzie czekają z tym co najmniej do trzeciego miesiąca ciąży, bo nigdy nie wiadomo co się wydarzy… - Ivette skutecznie zgasiła mój entuzjazm. Rozumiem to podejście, jest bardzo rozsądne. Niemniej, jestem taki podekscytowany, że naprawdę chciałbym się tym wszystkim móc z kimś podzielić. Uwielbiam dzielić się swoim szczęściem z najbliższymi!

- No wiem… ale chociaż Billowi. Wiesz, że jemu muszę – Popatrzyłem na nią oczami szczeniaka, na co ona wywróciła swoimi. I tak wiem, że się zgodzi. Obydwoje doskonale wiemy, że niezależnie od tego co by powiedziała, ja i tak bym się wcześniej czy później wygadał bratu. Taka już nasza bliźniacza natura.

- I nikomu więcej – zastrzegła grożąc mi przy tym swoim palcem. – Chcę być pewna wszystkiego nim z kimkolwiek się tym podzielimy. 

- Oczywiście, Kotku – uśmiechnąłem się do niej słodko. – Wszystko będzie tak, jak sobie życzysz. 

- Mam nadzieję… Wciąż trudno mi to ogarnąć. 

- Razem to ogarniemy – Wyciągnąłem w jej kierunku otwartą dłoń, by mogła ją chwycić. Zrobiła to od razu, z lekkim uśmiechem a ja splotłem nasze palce. – Kocham i będę was kochał, zawsze. 


I tę obietnicę mogłem spełnić bez względu na wszystko. Bo to jedyne, czego człowiek nie może się z siebie wyzbyć. Prawdziwych, szczerych uczuć. Tego co ma w sercu, tego co zostało zapisane na jego duszy. Cokolwiek bym nie zrobił, byłem pewien, że tej obietnicy mogę dotrzymać. Kochałem i będę kochał. Ta miłość istnieje nawet w tym momencie, gdy to piszę. Wypełnia każdą moją komórkę. I rozdziera mnie od środka… Bo wiem, że to nie jest to czego Ty byś teraz chciała. Bo wiem, że moja miłość w tej chwili, to zbyt mało. Bez mojej obecności przy Tobie… Wiem, to. Wiem też, Kochanie, jakie to uczucie, mieć miłość jedynie w sercu. Nie móc jej widzieć, dotykać, czuć… Nie móc jej słyszeć. Jesteś na mnie wściekła. Znam Cię, wiem, że jesteś. I uwierz… w pełni to rozumiem. Gdybyś Ty wyrządziła mi takie świństwo… Nie wiem, czy zdołałbym się z tego pozbierać. Ale Ty możesz. Po prostu musisz…



Noc właściwie minęła mi na kręceniu się z boku na bok. Multum natarczywych myśli kręcących się po mojej głowie nie chciała pozwolić mi zasnąć. Męczyłem się tak chyba do trzeciej nad ranem podczas, gdy Ivy słodko spała obok mnie. Zazdroszczę jej tego czasem. Kiedyś pytałem ją, jak to robi, że czasem od razu gdy przyłoży głowę do poduszki, zasypia. I co mi powiedziała? „To coś niezwykłego. Myślę, że wbrew pozorom nie zdarza się zbyt często.” – tu zrobiła chwilę przerwy by nasycić moją ciekawość jeszcze bardziej, co zresztą zawsze jej się udaje. - „Ja po prostu czuję się przy tobie bezpieczna.” Można sobie wyobrazić, jak się wtedy poczułem. Dawno nie rozpierała mnie taka duma. Od tamtej pory chyba czuwam nad nią ze zdwojoną siłą. Szkoda tylko, że w moim przypadku nie działa to podobnie. Mój mózg ma w nosie, to że czuję się bezpieczny, czy cokolwiek. W związku z czym wstałem dopiero o dwunastej, co bardzo nie odpowiadało mojemu psu. Nie dziwię się… Przez to, że pies domagał się spaceru, odpuściłem sobie już śniadanie. Nie umrę z głodu przez kolejną godzinę. 

Ivette nie zostawiła mi dziś żadnych ciekawych zadań do wykonania, więc musze zdać się na własny rozum. A ten zdecydowanie podpowiedział mi już w nocy, bym spotkał się z bratem i trochę namącił mu w głowie. Spacer będzie do tego idealny. Dlatego od razu, gdy się ogarnąłem, wziąłem psa i udaliśmy się najpierw pod przeciwległe drzwi. Jak Bill tylko zobaczył, że przyszedłem z psem, chyba od razu domyślił się o co chodzi, bo wywrócił teatralnie oczyma nim jeszcze się w ogóle odezwałem. 

- Widzę, że jesteś przeszczęśliwy na mój widok – wyszczerzyłem się do niego. – Chyba nie muszę ci teraz mówić, co masz robić?

- Pumba akurat już był na dworze i teraz śpi – mruknął bez entuzjazmu a ja rzuciłem mu groźne spojrzenie. Nie będzie psuł mi moich zacnych planów! – Okej, przejdę się z tobą – dodał sięgając po wiszącą na wieszaku bluzę. 

Ten mój dar przekonywania, zawsze działa. Wyszliśmy z budynku, a ja puściłem swojego psiaka, by mógł się wyszaleć w pobliskim parku. Mogłem się teraz skupić na rozmowie z bratem. Właściwie to nie będzie nic nadzwyczajnego. Bo wiem, że Bill sam chce się dogadać z moją narzeczoną. Po prostu zbyt wolno działa. A ja nie zamierzam dłużej czekać i patrzeć na ich spapraną relację. Przywykłem do tego, że się uwielbiają. Naprawdę dziwnie się czuję, gdy nagle odnoszą się do siebie z takim dystansem.

- Słuchaj, Bill… Mógłbyś dziś do nas wpaść i w końcu pogadać z Ivy, co? Męczy mnie już to, co się między wami utworzyło. Już nawet do nas nie wpadasz – wyżaliłem się od razu. – Jesteście najbliższymi mi ludźmi. Chcę byście żyli w zgodzie i miłości. Kurde, chcę mieć normalną rodzinę! 

- Już się tak nie ekscytuj – mruknął próbując ugasić tym mój zapał. – Przecież wiesz, że ja nic do niej nie mam. Wszystko zależy od niej.


- Wiem. Ale ona pierwsza do ciebie ręki nie wyciągnie. Dlatego musisz dziś przyjść i zacząć to. Tylko na spokojnie! – zastrzegłem mając na uwadze, że Iv nie powinna się denerwować.

- Postaram się. Choć sam wiesz, jak z nią jest.

- Jakkolwiek by nie było, ma prawo się wściekać. Rozwaliłeś związek jej bliźniaka – mruknąłem z przekąsem. Nie będzie się tłumaczył trudnym charakterem mojej kobiety. Ja doskonale wiem, jaka jest Ivette. To chodzące dobro. – W każdym razie, chcę byście jak najprędzej doszli do porozumienia. Nie możemy przez to wszystko ogłosić zaręczyn, bo przecież będziecie oboje siedzieć struci przy jednym stole.

- Dobrze, obiecuję, że z nią dziś porozmawiam – zapewnił mnie. Wyczułem w jego głosie już wyraźne zniecierpliwienie. Widocznie miał dosyć mojego marudzenia. Ale co ja poradzę, że ten czubek nie potrafi niczego sam załatwić? Nie mówiąc już o tym, że mógł pogadać z nią jeszcze przed tym całym zamieszaniem z niedoszłym ślubem Ash i Philipa. – To możemy już wracać?

- Możemy, ale najlepiej to chodź posiedzisz u nas. Zrobimy jakiś obiad, poczekamy na Iv. 

- Widzę, że nie odpuścisz.

- Oczywiście, że nie – przyznałem bez wahania. - Poza tym, mam dla ciebie jeszcze jedną nowinę – dodałem z tajemniczym uśmiechem. Nie mogłem już wytrzymać, by nie powiedzieć mu o dziecku. Ta informacja już cisnęła się we mnie, muszę w końcu się tym z kimś podzielić. Tym bardziej, że przyda mi się w tym przypadku wsparcie brata. 

- Jaka znowu nowina? 

- Bądź cierpliwy, braciszku! – poklepałem go po plecach i zagwizdałem, by przywołać do siebie psa. Wiem, że Bill jest ciekawski, to sama przyjemność potrzymać go jeszcze trochę w niepewności. Uwielbiam się w ten sposób nad nim znęcać. Muszę mieć jakieś atrakcje, nie? Zdecydowanie mam zbyt wiele wolnego czasu… Odwala mi.




Kiedy wróciliśmy do mojego mieszkania, Bill rozsiadł się przy kuchennym stole a ja zacząłem szperać po szafkach w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na obiad. Miałem nadzieję, że coś znajdę bo nie chciałbym tracić czasu na zakupy. Poza tym jestem na to zbyt głodny. Może znowu ugotuję makaron..? Nie żeby to już, któryś raz w tym tygodniu…

- Masz jakiś pomysł na obiad? – zwróciłem się do brata licząc na jakąś inicjatywę z jego strony. W końcu zawsze był tym kreatywniejszym bliźniakiem.

- Zamówmy pizzę – oznajmił obojętnie a ja miałem ochotę walnąć głową o szafkę. Umiesz liczyć, licz na siebie… Niemniej, jego odpowiedź sprowokowała mnie w końcu do podzielenia się z nim dobrymi wieściami. Już sobie wyobrażam jego minę!

- Nie możemy – odwróciłem się w jego stronę wbijając w niego swoje wymowne spojrzenie. – Ivette powinna się teraz zdrowo odżywiać – Byłem ciekaw, czy wyczai moją drobną aluzję. No niech się trochę popisze swoją błyskotliwością!

- Co znaczy teraz? Wcześniej nie musiała? – Wokalista uniósł brwi a ja tylko uśmiechnąłem się niewinnie wzruszając przy tym ramionami. Prosto z mostu mu nie powiem! Boże, i ja mam być ojcem? Naprawdę ze mnie dzieciak… Zaczynam się bać, coraz bardziej. 

- Boże, jak ty dzisiaj się dziwnie zachowujesz – skwitował bez entuzjazmu. – Weź mów o co chodzi, bo zaczyna mnie to już irytować.

- Może ci powiem. Ale ty nie możesz nikomu tego przekazać. Jesteś w stanie dochować tajemnicy? – zapytałem przyglądając mu się badawczo. Westchnął ciężko, wywracając teatralnie oczami. - No co!?

- Jakbyś mnie nie znał. 

- Znam, dlatego się upewniam! Taki sam z ciebie pepla, jak ze mnie – Skrzyżowałem ręce na piersi wciąż nie spuszczając z niego wzroku. 

- Okej! Nikomu nie powiem! – zawołał, co w sumie nie do końca mnie przekonywało. Ale w razie czego naślę na niego Ivette, i to on będzie miął problemy. – a teraz gadaj, bo mnie tu szlag zaraz trafi – ponaglił mnie a ją wziąłem głęboki wdech. Matko, jakie to ekscytujące…

- Prawdopodobnie… zostaniesz wujkiem.



Tak… Bill… Mój młodszy braciszek, który jako pierwszy chciał mnie zamordować za moją tajemnicę. Kazał mi wszystko Tobie powiedzieć. A ja kazałem Jemu milczeć… Musisz mu wybaczyć, bo to ja Go zmuszałem szantażem. To wszystko jest wyłącznie moją winą. On wiedział o tym, bo jest moim bliźniakiem. Chyba rozumiesz? Zawsze rozumiałaś naszą więź. Nie wiem, czy to dlatego, że sama masz brata bliźniaka, czy po prostu… 


Wiem, że czujesz jakbyś nie była w stanie mi tego wybaczyć. Ale… Proszę cię o to… Pozwól mi odejść z myślą, że Twoja miłość jest silniejsza od żalu i rozgoryczenia… Obydwoje wiemy, że tak jest. Musisz tylko dopuścić do siebie to uczucie. Czy jesteś w stanie to zrobić..?


***

Drogi Czytelniku!

Komentarz od Ciebie jest wyrażeniem szacunku dla mojej pracy oraz motywacją do dalszej publikacji.

Jeśli więc szanujesz moją pracę i chciał/abyś poznać dalsze losy bohaterów, zostaw po sobie ślad.

Nie zarabiam na publikacji, największą i jedyną nagrodą dla mnie jest Twoja opinia.

***

4 komentarze:

  1. Ej, mam mieszane uczucia. Bo niby jest fajnie, a potem jaki urwany tekst, prawdopodobnie kawałek listu i jest tak smutno... No trudno, mogę tylko czekac na ciąg dalszy. Pozdrawiam i życzę dużoooo weny ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja lubię tę historię. I słodko się zrobiło, ale kurde wszystko fajnie pięknie tylko końcówka... Kurde, pewnie się rozstali i w ogóle to ten Tom to uparciuch jakiś jest normalnie... Ale dobra czekam na rozwinięcie i bardziej optymistyczne odcinki!!
    Pozdrawiam i weny!
    Claudia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko! Jak ja uwielbiam zakochanego idola! ;)
    Blog, który wzbudza wiele emocji, uczuć, niepewności, szczęścia, daje do myślenia i wpasowuje się w mój nastrój :D.
    Kocham Twojego Toma, który wraz z Ivy tworzy parę idealną.
    Wieść o ciąży. Aż podskoczyłam z wrażenia. Tom Kaulitz ojcem. Ma facet rację- czas dorosnąć, dojrzeć tak na poważnie.
    Martwią mnie tylko te listy, które wstawiasz. One zawierają tyle smutku... Zawierają w sobie coś złego co spotka ich oboje... I to dodatkowo chyba z winy Toma. Boje się tego momentu, w którym to wszystko się stanie.
    Cóż. Czekam na kolejny rozdział, który mam nadzieję, że niedługo się pojawi i życzę weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojejku, będzie mały Kaulitz! :D strasznie mnie to cieszy :D i ciekawią mnie bardzo te listy...co się mogło takiego stać, że Tom opuścił Ivy...
    Pozdrawiam, Klaudia :)

    OdpowiedzUsuń