Ta
cała sytuacja zaczynała mnie przytłaczać. I całkowicie przestawałem ją w ogóle
rozumieć. Popadałem już w paranoje. Bo jak mogłem w ogóle myśleć, że moja dziewczyna
zostawi mnie przez coś takiego? Mogła być na mnie zła, mogła być rozczarowana,
że nie powiedziałem jej o tym wszystkim… Ale przecież kochała mnie. Nie
odchodzi się od ludzi, których się kocha z takich głupich powodów. Doszedłem do
wniosku, że po prostu musimy obydwoje ochłonąć. Dlatego też postanowiłem dać
jej na to czas. Nie pojechałem od razu do Philipa, ani też więcej nie
dzwoniłem. Zostałem w mieszkaniu i po prostu czekałem. Czas dłużył mi się
niemiłosiernie. Tym bardziej, że nie miałem co ze sobą zrobić, byłem sam ze
swoimi natrętnymi myślami. Czułem się zagubiony i opuszczony. Pod wieczór
zacząłem już nawet tracić nadzieję, że Ivette wróci jeszcze tego dnia. Może
dopiero kolejnego? Może za kilka dni? Może za tydzień, dwa? Miesiąc? Chyba wszystko
było lepsze od… NIGDY. Brakowało mi jej
głosu, zapachu, samej obecności. Nie było jej tylko jeden dzień, ale to już
było zbyt wiele. Pewnie dlatego, że moje czarne myśli tylko mnie bardziej
nakręcały.
Wieczorem
przeniosłem się z salonu do sypialni. Nie zamykałem drzwi na klucz, bo cały
czas miałem nadzieję, że dziewczyna jeszcze dziś wróci. A nie wzięła ze sobą
nawet torebki, więc nie miałaby klucza, aby otworzyć sobie drzwi. Poza tym,
musiała wiedzieć, że cały czas na nią czekam. Nie pójdę spać, dopóki jej nie
zobaczę. Siedziałem na skraju łóżka wpatrując się otępiale w nasze zdjęcie
stojące na komodzie. Wokół panowała przyjemna cisza, ale nie umiałem się nią
teraz delektować.
Zacząłem
już tracić resztki swojej nadziei, gdy za oknem się ściemniło, a jej wciąż nie
było. Koło dwudziestej drugiej jednak usłyszałem, jak ktoś wchodzi do
mieszkania. Po raz pierwszy stukot obcasów wywołał w moim sercu radość. Od razu
zaczęło mocniej bić, a ja nie wiedziałem co mam zrobić. Wyjść do niej, uściskać
ją, czy cokolwiek… Wróciła. Najważniejsze było, że wróciła. Patrzyłem
wyczekująco na drzwi od sypialni z nadzieją, że za moment się w nich pojawi. I
tak też było. Wyglądała na zmęczoną, a jej oczy wypełniał smutek. Nie chciałem,
aby tak było… Nie mogłem jednak nic zrobić. Sam byłem również przyczyną tego
smutku. Spuściłem głowę wbijając swój wzrok w dywan. Nie odezwała się, tylko
usiadła obok mnie wzdychając cicho. To westchnienie było chyba najpiękniejszym
dźwiękiem, jaki mógłbym usłyszeć. To był dobry znak!
-
Martwiłem się o ciebie – zdecydowałem się, jako pierwszy przerwać ciszę bez
względu na możliwe konsekwencje.. Wiedziałem, że odwróciła głowę w moim
kierunku, bo poczułem na sobie jej palące spojrzenie.
-
Wiem – odparła krótko. – Ale gdzie mogłam być w takiej sytuacji, jak nie u
swojego brata? Ty zapewne też chciałbyś wspierać Billa, gdyby coś podobnego mu
się przytrafiło – dodała spokojnie. Trudno było mi wyczuć, czy była wciąż na
mnie zła.
-
Ivy, tak mi przykro… Ta cała sytuacja… Nie powinno jej w ogóle być. Nie umiałem
się w tym odnaleźć… Wiem, że powinienem był ci o wszystkim powiedzieć. Ale nie
umiałem…
-
Mi też jest przykro. To wszystko… Mam wrażenie, jakby nad moją rodziną wciąż
wisiało jakieś brzemię. Nic nam nie wychodzi… Wszystko się rozpada. Albo ktoś
umiera, albo dostaje od życia po dupie… - wyznała ze łzami w oczach. Nie
wiedziałem, jak mógłbym ją pocieszyć. Nie chciałem, aby tak myślała. Nie mogła
wierzyć w takie bzdury… Przecież to tylko głupi przypadek.
-
Kochanie…
-
Nie zostawiaj mnie nigdy, Tom – spojrzała mi w oczy. Mogłem dostrzec w jej
tęczówkach tylko rozpacz i desperację. Strach. – Proszę cię… - oparła głowę na
moim ramieniu przytulając się do mnie. Objąłem ją mocno, pozwalając schować
twarz w zagłębieniu swojej szyi. Znowu nie wiedziałem co powiedzieć. Nie
sądziłem nawet, że mogłoby przyjść jej do głowy, że mógłbym ją zostawić. Chciałem
móc dać jej pewność, że to się nigdy nie wydarzy. Że jest dla mnie całym
światem. Że kocham ją ponad wszystko i nie potrafiłbym bez niej funkcjonować.
Ale czy można wyrazić to wszystko słowami? Czy w ogóle istnieją takie słowa?
Odsunąłem
ją od siebie na chwilę, chcąc się podnieść. Przypomniałem sobie o pewnej
rzeczy, którą trzymam już od dłuższego czasu na odpowiednią okazję… A może po
prostu, aż będę gotowy? Chyba już jestem. Prawdopodobnie nie będzie lepszej
okazji. Zostawiłem ją trochę zdezorientowaną na łóżku, a sam podszedłem do
komody i sięgnąłem do jednej z szuflad. Wyciągnąłem z niej małe, ozdobne
pudełeczko… Sam w tym momencie nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę. Poczułem
nagły przypływ stresu. Zupełnie, jakbym trzymał w swoich dłoniach teraz całą
swoją przyszłość. Tak naprawdę jednak wcale tak nie było… Bo moją przyszłością
jest Ivy, a nie kawałek metalu z diamentem. Odetchnąłem głęboko po cichu i
wróciłem do niej.
Przykucnąłem
przed nią, przy łóżku cały czas ściskając w dłoni pudełko z pierścionkiem. Brunetka
patrzyła na mnie swoimi szklanymi oczami i chyba nie bardzo rozumiała co robię,
nawet się tego nie domyślała. Może nie jest to najromantyczniejsza sceneria,
najpiękniejsza chwila… Ale czy to ważne..?
-
Nigdy cię nie zostawię, Ivy – szepnąłem czule odgarniając jej kosmyki włosów z
twarzy, aby następnie pogładzić delikatnie jej mokry od łez policzek. Przymknęła
na chwilę powieki przytulając się do mojej dłoni. Ufała mi. – Ivy, Skarbie… - zacząłem
sam jeszcze do końca nie wiedząc, co chciałbym jej powiedzieć. Co właściwie
mówi się w takiej chwili? Nie oglądam zbyt wiele romantycznych filmów, może to
błąd..? – Wyjdziesz za mnie? – wydobyłem w końcu z siebie i zabrałem swoją dłoń, żeby móc otworzyć pudełko. Ręka
już mi się spociła od ściskania go przez ten cały czas. Dziewczyna dopiero
teraz otworzyła oczy, wyraźnie zaskoczona moimi słowami. To właściwie moje
drugie oświadczyny… Ale tym razem mam pierścionek. Tym razem jest chyba
bardziej, tak jak być powinno… Ręce mi drżały. Przez dobrą chwilę nie patrzyłem
na Iv, znowu się bałem. Czasami czuję się, jak mały chłopiec, a nie
dwudziestoparoletni, dojrzały facet.
-
Tom… - głos jej się lekko załamał, co chyba było dobrym znakiem. Wzruszenie
zawsze świadczy o pozytywnej odpowiedzi. To była tylko formalność. Przecież już
dawno się zgodziła… Więc skąd ten cały stres? Chyba odebrało jej mowę. Wyraz
jej twarzy jednak mówił mi wszystko. Nie czekałem dłużej. Trzęsącymi się dłońmi
wyciągnąłem pierścionek i biorąc jej dłoń, wsunąłem go delikatnie na jej palec.
-
Nareszcie jest tam, gdzie powinien – podsumowałem unosząc na nią swoje
spojrzenie. Znowu mogłem widzieć w jej oczach radość. Widząc, że znowu roni
kolejne łzy, starłem je szybko kciukiem i podniosłem się wyżej, aby sięgnąć jej
ust. Złączyłem nasze wargi w głębokim, namiętnym pocałunku, który od razu
odwzajemniła obejmując mnie mocno za kark. Kolejny raz czułem, że trzymam w
swoich ramionach cały świat…
Obiecałem Ci.
Obiecałem, że nigdy Cię nie zostawię… Poprosiłem Cię o rękę. I po tym wszystkim
tak bardzo zawiodłem… Kolejny raz pozwoliłem, aby strach kierował moim życiem. Znowu
się poddałem, nie potrafiłem walczyć. Wszystko w jednej chwili straciło sens… Nie miałem pojęcia, że wystarczy mi tylko,
abyś była przy mnie. Tylko tyle by wystarczyło, żeby przezwyciężyć wszystko. Aby
wygrać… Wygrać życie.
Po zeszłej nocy, doszedłem do
wniosku, że chyba zaopatrzę się w kilka takich pierścionków. No przecież takie
małe coś, potrafi zdziałać cuda! Moja kobieta zdaje się być najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie, a cała napięta atmosfera między nami zniknęła, jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Chociaż… Szczerze mówiąc nie sądzę, aby to
działało za każdym razem. W końcu pierścionek zaręczynowy dostaje się tylko
raz, prawda? A przynajmniej powinno. Wiem, że wszystkie problemy nie zniknęły… Ale
jest lepiej. I najważniejsze, że Ivy jest szczęśliwa. Ja też zresztą jestem…
Fajnie jest mieć oficjalnie narzeczoną! Czuję się teraz taki dorosły, dojrzały…
Choć takie myślenie jest pewnie raczej właśnie mało dojrzałe. Nieważne!
Obudziłem się dziś rano obok swojej kobiety i zobaczyłem na jej twarzy piękny
uśmiech. I to jest coś, o czym należy myśleć.
- Jak to się stało, że nie
znalazłam go wcześniej? – zapytała przy śniadaniu wciąż przyglądając mu się z
każdej możliwej strony. – Musiałeś kupić jakoś niedawno – przeniosła swoje
podejrzliwe spojrzenie na mnie, a ja roześmiałem się widząc, jak wszystko
dokładnie analizuje. Bo to nie byłaby moja Ivy, gdyby po prostu przyjęła
pierścionek bez prowadzenia dochodzenia..
- Wiem, jak rzadko zaglądasz do
mojej szuflady z bielizną. Czego miałabyś zresztą tam szukać?
- Masz rację – przyznała z
uśmiechem. – Ale to było takie kochane… Chyba nie mogłeś sprawić mi lepszego
prezentu.
- Cieszę się… Powinniśmy chyba to
jakoś uczcić, gdy już wszyscy ochłoniemy po wybryku Ashlee i Billa… - stwierdziłem
bardzo ostrożnie dobierając przy tym słowa. Bałem się wracać do tego tematu,
nie chciałem czegoś przypadkiem znowu zepsuć. Na szczęście Ivette nie wydawała
się być zła…
- Szczerze mówiąc nie wiem, jak
mam się teraz wobec nich zachowywać. Jestem na nich oboje tak wściekła… Nie
wiem nawet, czy jestem jeszcze w stanie traktować ich jak przyjaciół – wyznała
dosyć surowo, lecz wiedziałem, że to tylko chwilowe. Na pewno, gdy emocje nieco
opadną, spojrzy na to trzeźwo i zdoła przebaczyć. W końcu Bill jest moim
bratem, a Ash odkąd pamiętam, jest jej najbliższą przyjaciółką. Każdy ma prawo
do własnych wyborów i nie musimy wszyscy się z nimi zgadzać. Chyba lepiej, że
rozpadło się to teraz, niż po kilku latach męczarni w niechcianym małżeństwie.
- Jesteś – zapewniłem ją
chwytając przy tym za jej drobną dłoń. Trudno jest okazywać wsparcie w takiej
sytuacji, gdy właściwie nie można zbyt wiele zrobić. Starałem się jednak
wspierać ją, jak najlepiej potrafiłem. – Ale twój brat już raczej nie… Wczoraj
dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie jestem mile widziany u twojego boku.
- Philip zawsze miał gorszy gust
ode mnie – podsumowała zwinnie. – Co nie zmienia faktu, że to najbliższa i
właściwie jedyna moja rodzina… Czemu to wszystko musi być takie skomplikowane?
– westchnęła ciężko. Było mi teraz podwójnie przykro. Bo Ivette naprawdę wiele
przeszła w swoim życiu, a teraz nawet jej własny brat nie może po prostu
zaakceptować jej wyborów i ulżyć chociaż w takiej kwestii. – Swoją drogą, byłeś
u Billa?
- Nie. Myślę, że nawet nie wrócił
na noc…
- Jakby mało narobił zamieszania,
to jeszcze musisz się o niego martwić…
- Nie martwię się, Skarbie – Wstałem
ze swojego miejsca i podszedłem do niej. – Jedyne o co mogę teraz się martwić,
to twoje bezpieczeństwo.
- Tom…
- Nie Ivy, nie – przerwałem jej
doskonale wiedząc, co chce powiedzieć. Znałem ją tak dobrze, że sam mógłbym
przytoczyć każde słowo, którego jeszcze nie zdążyła wypowiedzieć. Tym razem
jednak nie było nawet o czym dyskutować. To musiało się po prostu skończyć, nie
mogło zajść dalej. - Musisz to zrozumieć. Nigdy sobie nie wybaczę jeśli
cokolwiek ci się stanie. Rozumiesz? – Przykucnąłem przed nią chwytając ją za
obydwie ręce i zmuszając, aby spojrzała mi w oczy. Jeśli moje słowa to dla niej
za mało… Niech widzi co czuję. Niech czyta z mojej duszy… A jestem pewien, że
lęki, jakie w niej skrywam przekonają Ivette do zgodzenia się ze mną.
- Dobrze… Dobrze. Co chcesz
zrobić? – zapytała po chwili milczenia. W jej głosie wyczułem rezygnację, nie
zamierzała się już dłużej ze mną o to wykłócać. Odpuściła, tak jak chciałem.
Jako, że udało mi się osiągnąć swój cel, podniosłem się, bo czułem już jak nogi
mi drętwieją. Przysunąłem sobie krzesło bliżej niej i usiadłem na nim
jednocześnie zastanawiając się od czego zacząć. Nie miałam wcale żadnego
genialnego, czy skomplikowanego planu. Po prostu chciałem zapewnić jej
bezpieczeństwo. Najlepsze, na jakie mnie stać.
- Przede wszystkim, musimy to
zgłosić. Niech ich namierzą i coś z tym zrobią. A poza tym… - urwałem wiedząc,
że to chcę powiedzieć, nie spodoba się jej. To było chyba na tyle wymowne, że
dziewczyna sama się domyśliła. Wywróciła teatralnie oczami, ale nie powiedziała
nic. Z jej ust wydobyło się tylko ciężkie westchnienie. Rozumiałem to. Czuła
się rozdarta. Z jeden strony chciała mi się sprzeciwić, walczyć o swoje. A z
drugiej wiedziała, jak bardzo ją kocham i jak bardzo się boję o jej bezpieczeństwo.
Musiała wybierać, co ma wyższą wagę. Nie miałem wątpliwości, że wybierze mnie. –
Poproszę o ochronę dla ciebie – dokończyłem wydobywając w końcu z siebie
ponownie głos. Nie przychodziło mi to łatwo, choć powinno. Ivette jednak od
zawsze się ze mną „szarpała” w tej kwestii. Jej buntownicze nastawienie często
wyraźnie odznaczało się w naszych kłótniach, których nie było zbyt wiele, ale
jak już były… Potrafiły nieźle zaburzyć naszą relację. Związek z kimś takim,
jak ja zawsze niesie ze sobą ryzyko. I trudno sprowadzić je do absolutnego
minimum, gdy druga osoba tak bardzo zapiera się rękoma i nogami. Myślę, że Iv
doskonale zdaje sobie sprawę z tego wszystkiego. Musiała zaakceptować to już na
początku naszego związku. Co nie znaczy, że zdążyła już nauczyć się sobie z tym
radzić… - Ivy? – wypowiedziałem jej imię, gdy zbyt długo nic nie mówiła.
Potrzebowałem od niej jakiegokolwiek potwierdzenia. Wsparcia w mojej decyzji.
- Co mam ci powiedzieć? Zrobię co
zechcesz… Bo chcę być z tobą do końca naszego życia. Chcę być twoją żoną,
kochać cię… Być kochaną przez ciebie. Chcę czuć to wszystko każdego kolejnego
dnia. Czerpać z tego siłę.
- Moja dziewczynka – Z uśmiechem
na twarzy wyciągnąłem rękę w jej kierunku, aby dotknąć jej gładkiego policzka.
Zaśmiała się tylko cicho z moich słów, aby zaraz zamknąć oczy i wtulić się w
moją dłoń. Zbliżyłem się do niej, żeby móc sięgnąć jej ust. Musnąłem je
subtelnie nie chcąc burzyć atmosfery, która powoli między nami się tworzyła. Nauczyłem
się, że w związku także ważne jest odpowiednie wyczucie. Dlatego nie zawsze
wszystko wygląda tak samo. Dlatego wciąż między nami jest magia…
"Już
wiem, kiedy tylko spojrzę... W Twych oczach jest to wszystko, czego szukam...
(...)
W oczach tych na codzienność znajdę broń."
Naszą sypialnię rozświetlał blask
świec, dzięki którym po pomieszczeniu roznosił się również przyjemny zapach. To
był nasz wieczór. Kolejny, podczas którego mogliśmy zapomnieć o całym świecie.
Odizolować się od wszystkiego, co zaprzątało i dręczyło nasze myśli. Byliśmy
tylko my. I nasze splątane ze sobą, nagie ciała. Spragnieni siebie nawzajem.
Jej ciało wyginające się w łuk za
każdym razem, gdy doprowadzałem ją do szczytu rozkoszy. Słodkie, rozchylone,
ponętne wargi czekające tylko, aż spiję z nich wszystkie uczucia. Zielone, tej
nocy wyjątkowo zamglone oczy, dla których istniałem w tym momencie tylko ja. I
wreszcie kołaczące w piersi serce, a
każde jego kolejne bicie przeznaczone tylko i wyłącznie dla mnie.
Nie, to nie jest po prostu seks… To jest, aż
miłość. A ja… Tak bardzo się od niej uzależniłem, że nie umiem już
inaczej patrzeć na nasze życie, jak poprzez jej pryzmat. Pryzmat miłości, która
wypełnia każdą komórkę mojego ciała i pozwala wierzyć, że świat jest piękny i dobry.
I przez to często mówię, zachowuję się, jak popaprany romantyk.
- Kocham cię do szaleństwa… -
wyszeptałem wprost do jej ucha, leżąc zmęczony na jej nagim ciele. Nasza skóra wręcz
kleiła się do siebie od potu, nie dało się być już bliżej. Oddychała ciężko, co
pewnie jeszcze bardziej jej utrudniałem. Czułem jak jej piersi próbują unieść
się pod moją klatką piersiową, ale nie zdołały udźwignąć mojego ciężaru.
Zsunąłem się z niej, opadając na drugą
stronę łóżka. – Myślisz, że już oszalałem? – odwróciłem głowę w jej kierunku
spoglądając na nią. Leżała cały czas w tej samej pozycji patrząc przed siebie.
Nawet się nie zakryła…
- Ja oszalałam już dawno… Myślę,
że inaczej się nie da – odezwała się dopiero po chwili i również przewróciła
się na bok, aby móc na mnie patrzeć. – Jesteśmy dwójką szaleńców, czyli wszystko
się zgadza.
- Aż się boję, co odziedziczą po
nas nasze dzieci – roześmiałem się zupełnie niekontrolowanie wchodząc na temat
rodziny… Bo chyba, gdy jest się z kimś tak długi czas i planuje się z tą osobą
całą swoją przyszłość, takie rzeczy wychodzą naturalnie. Nie trzeba o tym
rozmawiać godzinami, przygotowywać się. To się po prostu wie. Ja wiem, że
kiedyś będę miał potomstwo właśnie z tą kobietą.
- Wystarczy, żeby odziedziczyły
po tobie urodę i poczucie własnej wartości, a dalej dadzą sobie radę –
stwierdziła z pełnym przekonaniem w głosie. Widziałem po wyrazie jej twarzy, że
się trochę rozmarzyła. Chyba trafiłem w sedno tym tematem. Nigdy o tym nie
mówiliśmy… Właściwie nie wiem, dlaczego. W kobietach chyba częściej budzą się
myśli, uczucia odnośnie dzieci. Jestem pewien, że Ivette skrycie marzy o
założeniu własnej rodziny. Jedyne co ją od tego powstrzymuje, to czas… Bo musi
być pewna, że jest właściwy.
- Co do urody, nie ma wątpliwości
moja Droga. Z dwojga idealnych ludzi, muszą wyjść idealne dzieci.
- Będą takimi samymi narcyzami,
jak ty – dźgnęła mnie w ramię śmiejąc się przy tym pod nosem. Oh, do prawdy…
Przecież nie jestem, aż tak okropnie narcystyczny! Poza tym… To tylko moja
zaleta. Jestem pewien, że zaleta. Zamyśliłem się na dobrą chwilę wyobrażając
sobie nasze dzieci, podobne do mnie. O pięknych ciemnych tęczówkach, idealnych
słodkich twarzyczkach. I z cudownym charakterkiem, trochę po mamusi i trochę po
tatusiu. To będą na pewno bardzo urocze i rezolutne dzieci. Wróciłem do
rzeczywistości dopiero, gdy Ivy przysunęła się do mnie bliżej i wtuliła się w
moje ciało. Schowałem ją w swoich ramionach całując czule w czubek głowy. – Czasami
nadal myślę, że to wszystko jest tylko pięknym snem, z którego za chwilę się
obudzę… I okaże się, że jestem sama. W zupełnie innym świecie… W świecie,
którym nie ma ciebie… - wyszeptała, a jej ciepły oddech musnął moją skórę
wywołując na niej dreszcze.
- Taki świat nie istnieje,
Kochanie…
Wiesz…
Czasem sam potępiam siebie, że moje słowa musiały stracić znaczenie. Musiały
stać się tylko bajkami… Naiwnymi bajkami, w które pozwalałem Ci wierzyć. To
boli… Świadomość, że musiałem Cię rozczarować. Odebrać nadzieję. Mimo że
zawsze, chciałem dla Ciebie wszystkiego co najlepsze. Mimo że moje słowa miały
być dla Ciebie oporą. Siłą, która miała podtrzymywać Cię każdego dnia. Pozwalać
wierzyć, że Twoje życie już zawsze będzie piękne.
Może
ja po prostu… Sam siebie wymyśliłem. Może to wszystko nie było prawdą… Może
nigdy nie miało prawa się udać. Tylko, że mnie już niedługo nie będzie… A Ty
zostaniesz sama. I będziesz pamiętała, jak bardzo Cię zawiodłem. Będziesz
pamiętała każde moje słowo… Każdą obietnicę, której nie dotrzymałem. Naprawdę…
Przysięgam, Skarbie… Chciałbym spełnić je wszystkie. Chciałbym urzeczywistnić
każde swoje słowo, tylko dla Ciebie. Spełnić nasze marzenia…
Żałuję,
że to nigdy się nie stanie… Może, gdzieś po drodze coś przeoczyłem. Może
straciłem swoją szansę… Mógłbym płakać z żalu, ale nie wiem co jest silniejsze…
Piękne wspomnienia, jakie mam dzięki Tobie, czy smutna przyszłość, która mnie
czeka. Nie… Właściwie nie czeka mnie żadna przyszłość. Dlatego płaczę ze
szczęścia, jakie mnie spotkało w życiu. Bo nie mogę płakać nad czymś, czego już
nie będzie… Co nie istnieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz