poniedziałek, 15 grudnia 2014

Kartka nr 9. “My life is brilliant. My love is pure. I saw an angel. Of that I'm sure, She smiled at me…”



Ta cała sytuacja zaczynała mnie przytłaczać. I całkowicie przestawałem ją w ogóle rozumieć. Popadałem już w paranoje. Bo jak mogłem w ogóle myśleć, że moja dziewczyna zostawi mnie przez coś takiego? Mogła być na mnie zła, mogła być rozczarowana, że nie powiedziałem jej o tym wszystkim… Ale przecież kochała mnie. Nie odchodzi się od ludzi, których się kocha z takich głupich powodów. Doszedłem do wniosku, że po prostu musimy obydwoje ochłonąć. Dlatego też postanowiłem dać jej na to czas. Nie pojechałem od razu do Philipa, ani też więcej nie dzwoniłem. Zostałem w mieszkaniu i po prostu czekałem. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Tym bardziej, że nie miałem co ze sobą zrobić, byłem sam ze swoimi natrętnymi myślami. Czułem się zagubiony i opuszczony. Pod wieczór zacząłem już nawet tracić nadzieję, że Ivette wróci jeszcze tego dnia. Może dopiero kolejnego? Może za kilka dni? Może za tydzień, dwa? Miesiąc? Chyba wszystko było lepsze od… NIGDY.  Brakowało mi jej głosu, zapachu, samej obecności. Nie było jej tylko jeden dzień, ale to już było zbyt wiele. Pewnie dlatego, że moje czarne myśli tylko mnie bardziej nakręcały.
Wieczorem przeniosłem się z salonu do sypialni. Nie zamykałem drzwi na klucz, bo cały czas miałem nadzieję, że dziewczyna jeszcze dziś wróci. A nie wzięła ze sobą nawet torebki, więc nie miałaby klucza, aby otworzyć sobie drzwi. Poza tym, musiała wiedzieć, że cały czas na nią czekam. Nie pójdę spać, dopóki jej nie zobaczę. Siedziałem na skraju łóżka wpatrując się otępiale w nasze zdjęcie stojące na komodzie. Wokół panowała przyjemna cisza, ale nie umiałem się nią teraz delektować.
Zacząłem już tracić resztki swojej nadziei, gdy za oknem się ściemniło, a jej wciąż nie było. Koło dwudziestej drugiej jednak usłyszałem, jak ktoś wchodzi do mieszkania. Po raz pierwszy stukot obcasów wywołał w moim sercu radość. Od razu zaczęło mocniej bić, a ja nie wiedziałem co mam zrobić. Wyjść do niej, uściskać ją, czy cokolwiek… Wróciła. Najważniejsze było, że wróciła. Patrzyłem wyczekująco na drzwi od sypialni z nadzieją, że za moment się w nich pojawi. I tak też było. Wyglądała na zmęczoną, a jej oczy wypełniał smutek. Nie chciałem, aby tak było… Nie mogłem jednak nic zrobić. Sam byłem również przyczyną tego smutku. Spuściłem głowę wbijając swój wzrok w dywan. Nie odezwała się, tylko usiadła obok mnie wzdychając cicho. To westchnienie było chyba najpiękniejszym dźwiękiem, jaki mógłbym usłyszeć. To był dobry znak!
- Martwiłem się o ciebie – zdecydowałem się, jako pierwszy przerwać ciszę bez względu na możliwe konsekwencje.. Wiedziałem, że odwróciła głowę w moim kierunku, bo poczułem na sobie jej palące spojrzenie.
- Wiem – odparła krótko. – Ale gdzie mogłam być w takiej sytuacji, jak nie u swojego brata? Ty zapewne też chciałbyś wspierać Billa, gdyby coś podobnego mu się przytrafiło – dodała spokojnie. Trudno było mi wyczuć, czy była wciąż na mnie zła.
- Ivy, tak mi przykro… Ta cała sytuacja… Nie powinno jej w ogóle być. Nie umiałem się w tym odnaleźć… Wiem, że powinienem był ci o wszystkim powiedzieć. Ale nie umiałem…
- Mi też jest przykro. To wszystko… Mam wrażenie, jakby nad moją rodziną wciąż wisiało jakieś brzemię. Nic nam nie wychodzi… Wszystko się rozpada. Albo ktoś umiera, albo dostaje od życia po dupie… - wyznała ze łzami w oczach. Nie wiedziałem, jak mógłbym ją pocieszyć. Nie chciałem, aby tak myślała. Nie mogła wierzyć w takie bzdury… Przecież to tylko głupi przypadek.
- Kochanie…
- Nie zostawiaj mnie nigdy, Tom – spojrzała mi w oczy. Mogłem dostrzec w jej tęczówkach tylko rozpacz i desperację. Strach. – Proszę cię… - oparła głowę na moim ramieniu przytulając się do mnie. Objąłem ją mocno, pozwalając schować twarz w zagłębieniu swojej szyi. Znowu nie wiedziałem co powiedzieć. Nie sądziłem nawet, że mogłoby przyjść jej do głowy, że mógłbym ją zostawić. Chciałem móc dać jej pewność, że to się nigdy nie wydarzy. Że jest dla mnie całym światem. Że kocham ją ponad wszystko i nie potrafiłbym bez niej funkcjonować. Ale czy można wyrazić to wszystko słowami? Czy w ogóle istnieją takie słowa?
Odsunąłem ją od siebie na chwilę, chcąc się podnieść. Przypomniałem sobie o pewnej rzeczy, którą trzymam już od dłuższego czasu na odpowiednią okazję… A może po prostu, aż będę gotowy? Chyba już jestem. Prawdopodobnie nie będzie lepszej okazji. Zostawiłem ją trochę zdezorientowaną na łóżku, a sam podszedłem do komody i sięgnąłem do jednej z szuflad. Wyciągnąłem z niej małe, ozdobne pudełeczko… Sam w tym momencie nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę. Poczułem nagły przypływ stresu. Zupełnie, jakbym trzymał w swoich dłoniach teraz całą swoją przyszłość. Tak naprawdę jednak wcale tak nie było… Bo moją przyszłością jest Ivy, a nie kawałek metalu z diamentem. Odetchnąłem głęboko po cichu i wróciłem do niej.
Przykucnąłem przed nią, przy łóżku cały czas ściskając w dłoni pudełko z pierścionkiem. Brunetka patrzyła na mnie swoimi szklanymi oczami i chyba nie bardzo rozumiała co robię, nawet się tego nie domyślała. Może nie jest to najromantyczniejsza sceneria, najpiękniejsza chwila… Ale czy to ważne..?
- Nigdy cię nie zostawię, Ivy – szepnąłem czule odgarniając jej kosmyki włosów z twarzy, aby następnie pogładzić delikatnie jej mokry od łez policzek. Przymknęła na chwilę powieki przytulając się do mojej dłoni. Ufała mi. – Ivy, Skarbie… - zacząłem sam jeszcze do końca nie wiedząc, co chciałbym jej powiedzieć. Co właściwie mówi się w takiej chwili? Nie oglądam zbyt wiele romantycznych filmów, może to błąd..? – Wyjdziesz za mnie? – wydobyłem w końcu z siebie i zabrałem  swoją dłoń, żeby móc otworzyć pudełko. Ręka już mi się spociła od ściskania go przez ten cały czas. Dziewczyna dopiero teraz otworzyła oczy, wyraźnie zaskoczona moimi słowami. To właściwie moje drugie oświadczyny… Ale tym razem mam pierścionek. Tym razem jest chyba bardziej, tak jak być powinno… Ręce mi drżały. Przez dobrą chwilę nie patrzyłem na Iv, znowu się bałem. Czasami czuję się, jak mały chłopiec, a nie dwudziestoparoletni, dojrzały facet.
- Tom… - głos jej się lekko załamał, co chyba było dobrym znakiem. Wzruszenie zawsze świadczy o pozytywnej odpowiedzi. To była tylko formalność. Przecież już dawno się zgodziła… Więc skąd ten cały stres? Chyba odebrało jej mowę. Wyraz jej twarzy jednak mówił mi wszystko. Nie czekałem dłużej. Trzęsącymi się dłońmi wyciągnąłem pierścionek i biorąc jej dłoń, wsunąłem go delikatnie na jej palec.
- Nareszcie jest tam, gdzie powinien – podsumowałem unosząc na nią swoje spojrzenie. Znowu mogłem widzieć w jej oczach radość. Widząc, że znowu roni kolejne łzy, starłem je szybko kciukiem i podniosłem się wyżej, aby sięgnąć jej ust. Złączyłem nasze wargi w głębokim, namiętnym pocałunku, który od razu odwzajemniła obejmując mnie mocno za kark. Kolejny raz czułem, że trzymam w swoich ramionach cały świat…

Obiecałem Ci. Obiecałem, że nigdy Cię nie zostawię… Poprosiłem Cię o rękę. I po tym wszystkim tak bardzo zawiodłem… Kolejny raz pozwoliłem, aby strach kierował moim życiem. Znowu się poddałem, nie potrafiłem walczyć. Wszystko w jednej chwili straciło sens…  Nie miałem pojęcia, że wystarczy mi tylko, abyś była przy mnie. Tylko tyle by wystarczyło, żeby przezwyciężyć wszystko. Aby wygrać… Wygrać życie.

Po zeszłej nocy, doszedłem do wniosku, że chyba zaopatrzę się w kilka takich pierścionków. No przecież takie małe coś, potrafi zdziałać cuda! Moja kobieta zdaje się być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, a cała napięta atmosfera między nami zniknęła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Chociaż… Szczerze mówiąc nie sądzę, aby to działało za każdym razem. W końcu pierścionek zaręczynowy dostaje się tylko raz, prawda? A przynajmniej powinno. Wiem, że wszystkie problemy nie zniknęły… Ale jest lepiej. I najważniejsze, że Ivy jest szczęśliwa. Ja też zresztą jestem… Fajnie jest mieć oficjalnie narzeczoną! Czuję się teraz taki dorosły, dojrzały… Choć takie myślenie jest pewnie raczej właśnie mało dojrzałe. Nieważne! Obudziłem się dziś rano obok swojej kobiety i zobaczyłem na jej twarzy piękny uśmiech. I to jest coś, o czym należy myśleć.
- Jak to się stało, że nie znalazłam go wcześniej? – zapytała przy śniadaniu wciąż przyglądając mu się z każdej możliwej strony. – Musiałeś kupić jakoś niedawno – przeniosła swoje podejrzliwe spojrzenie na mnie, a ja roześmiałem się widząc, jak wszystko dokładnie analizuje. Bo to nie byłaby moja Ivy, gdyby po prostu przyjęła pierścionek bez prowadzenia dochodzenia..
- Wiem, jak rzadko zaglądasz do mojej szuflady z bielizną. Czego miałabyś zresztą tam szukać?
- Masz rację – przyznała z uśmiechem. – Ale to było takie kochane… Chyba nie mogłeś sprawić mi lepszego prezentu.
- Cieszę się… Powinniśmy chyba to jakoś uczcić, gdy już wszyscy ochłoniemy po wybryku Ashlee i Billa… - stwierdziłem bardzo ostrożnie dobierając przy tym słowa. Bałem się wracać do tego tematu, nie chciałem czegoś przypadkiem znowu zepsuć. Na szczęście Ivette nie wydawała się być zła…
- Szczerze mówiąc nie wiem, jak mam się teraz wobec nich zachowywać. Jestem na nich oboje tak wściekła… Nie wiem nawet, czy jestem jeszcze w stanie traktować ich jak przyjaciół – wyznała dosyć surowo, lecz wiedziałem, że to tylko chwilowe. Na pewno, gdy emocje nieco opadną, spojrzy na to trzeźwo i zdoła przebaczyć. W końcu Bill jest moim bratem, a Ash odkąd pamiętam, jest jej najbliższą przyjaciółką. Każdy ma prawo do własnych wyborów i nie musimy wszyscy się z nimi zgadzać. Chyba lepiej, że rozpadło się to teraz, niż po kilku latach męczarni w niechcianym małżeństwie.
- Jesteś – zapewniłem ją chwytając przy tym za jej drobną dłoń. Trudno jest okazywać wsparcie w takiej sytuacji, gdy właściwie nie można zbyt wiele zrobić. Starałem się jednak wspierać ją, jak najlepiej potrafiłem. – Ale twój brat już raczej nie… Wczoraj dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie jestem mile widziany u twojego boku.
- Philip zawsze miał gorszy gust ode mnie – podsumowała zwinnie. – Co nie zmienia faktu, że to najbliższa i właściwie jedyna moja rodzina… Czemu to wszystko musi być takie skomplikowane? – westchnęła ciężko. Było mi teraz podwójnie przykro. Bo Ivette naprawdę wiele przeszła w swoim życiu, a teraz nawet jej własny brat nie może po prostu zaakceptować jej wyborów i ulżyć chociaż w takiej kwestii. – Swoją drogą, byłeś u Billa?
- Nie. Myślę, że nawet nie wrócił na noc…
- Jakby mało narobił zamieszania, to jeszcze musisz się o niego martwić…
- Nie martwię się, Skarbie – Wstałem ze swojego miejsca i podszedłem do niej. – Jedyne o co mogę teraz się martwić, to twoje bezpieczeństwo.  
- Tom…
- Nie Ivy, nie – przerwałem jej doskonale wiedząc, co chce powiedzieć. Znałem ją tak dobrze, że sam mógłbym przytoczyć każde słowo, którego jeszcze nie zdążyła wypowiedzieć. Tym razem jednak nie było nawet o czym dyskutować. To musiało się po prostu skończyć, nie mogło zajść dalej. - Musisz to zrozumieć. Nigdy sobie nie wybaczę jeśli cokolwiek ci się stanie. Rozumiesz? – Przykucnąłem przed nią chwytając ją za obydwie ręce i zmuszając, aby spojrzała mi w oczy. Jeśli moje słowa to dla niej za mało… Niech widzi co czuję. Niech czyta z mojej duszy… A jestem pewien, że lęki, jakie w niej skrywam przekonają Ivette do zgodzenia się ze mną.
- Dobrze… Dobrze. Co chcesz zrobić? – zapytała po chwili milczenia. W jej głosie wyczułem rezygnację, nie zamierzała się już dłużej ze mną o to wykłócać. Odpuściła, tak jak chciałem. Jako, że udało mi się osiągnąć swój cel, podniosłem się, bo czułem już jak nogi mi drętwieją. Przysunąłem sobie krzesło bliżej niej i usiadłem na nim jednocześnie zastanawiając się od czego zacząć. Nie miałam wcale żadnego genialnego, czy skomplikowanego planu. Po prostu chciałem zapewnić jej bezpieczeństwo. Najlepsze, na jakie mnie stać.
- Przede wszystkim, musimy to zgłosić. Niech ich namierzą i coś z tym zrobią. A poza tym… - urwałem wiedząc, że to chcę powiedzieć, nie spodoba się jej. To było chyba na tyle wymowne, że dziewczyna sama się domyśliła. Wywróciła teatralnie oczami, ale nie powiedziała nic. Z jej ust wydobyło się tylko ciężkie westchnienie. Rozumiałem to. Czuła się rozdarta. Z jeden strony chciała mi się sprzeciwić, walczyć o swoje. A z drugiej wiedziała, jak bardzo ją kocham i jak bardzo się boję o jej bezpieczeństwo. Musiała wybierać, co ma wyższą wagę. Nie miałem wątpliwości, że wybierze mnie. – Poproszę o ochronę dla ciebie – dokończyłem wydobywając w końcu z siebie ponownie głos. Nie przychodziło mi to łatwo, choć powinno. Ivette jednak od zawsze się ze mną „szarpała” w tej kwestii. Jej buntownicze nastawienie często wyraźnie odznaczało się w naszych kłótniach, których nie było zbyt wiele, ale jak już były… Potrafiły nieźle zaburzyć naszą relację. Związek z kimś takim, jak ja zawsze niesie ze sobą ryzyko. I trudno sprowadzić je do absolutnego minimum, gdy druga osoba tak bardzo zapiera się rękoma i nogami. Myślę, że Iv doskonale zdaje sobie sprawę z tego wszystkiego. Musiała zaakceptować to już na początku naszego związku. Co nie znaczy, że zdążyła już nauczyć się sobie z tym radzić… - Ivy? – wypowiedziałem jej imię, gdy zbyt długo nic nie mówiła. Potrzebowałem od niej jakiegokolwiek potwierdzenia. Wsparcia w mojej decyzji.
- Co mam ci powiedzieć? Zrobię co zechcesz… Bo chcę być z tobą do końca naszego życia. Chcę być twoją żoną, kochać cię… Być kochaną przez ciebie. Chcę czuć to wszystko każdego kolejnego dnia. Czerpać z tego siłę.
- Moja dziewczynka – Z uśmiechem na twarzy wyciągnąłem rękę w jej kierunku, aby dotknąć jej gładkiego policzka. Zaśmiała się tylko cicho z moich słów, aby zaraz zamknąć oczy i wtulić się w moją dłoń. Zbliżyłem się do niej, żeby móc sięgnąć jej ust. Musnąłem je subtelnie nie chcąc burzyć atmosfery, która powoli między nami się tworzyła. Nauczyłem się, że w związku także ważne jest odpowiednie wyczucie. Dlatego nie zawsze wszystko wygląda tak samo. Dlatego wciąż między nami jest magia…

"Już wiem, kiedy tylko spojrzę... W Twych oczach jest to wszystko, czego szukam...
(...) W oczach tych na codzienność znajdę broń."

Naszą sypialnię rozświetlał blask świec, dzięki którym po pomieszczeniu roznosił się również przyjemny zapach. To był nasz wieczór. Kolejny, podczas którego mogliśmy zapomnieć o całym świecie. Odizolować się od wszystkiego, co zaprzątało i dręczyło nasze myśli. Byliśmy tylko my. I nasze splątane ze sobą, nagie ciała. Spragnieni siebie nawzajem.
Jej ciało wyginające się w łuk za każdym razem, gdy doprowadzałem ją do szczytu rozkoszy. Słodkie, rozchylone, ponętne wargi czekające tylko, aż spiję z nich wszystkie uczucia. Zielone, tej nocy wyjątkowo zamglone oczy, dla których istniałem w tym momencie tylko ja. I wreszcie kołaczące w piersi serce,  a każde jego kolejne bicie przeznaczone tylko i wyłącznie dla mnie.
Nie, to nie jest po prostu seks… To jest, aż miłość. A ja… Tak bardzo się od niej uzależniłem, że nie umiem już inaczej patrzeć na nasze życie, jak poprzez jej pryzmat. Pryzmat miłości, która wypełnia każdą komórkę mojego ciała i pozwala wierzyć, że świat jest piękny i dobry. I przez to często mówię, zachowuję się, jak popaprany romantyk.
- Kocham cię do szaleństwa… - wyszeptałem wprost do jej ucha, leżąc zmęczony na jej nagim ciele. Nasza skóra wręcz kleiła się do siebie od potu, nie dało się być już bliżej. Oddychała ciężko, co pewnie jeszcze bardziej jej utrudniałem. Czułem jak jej piersi próbują unieść się pod moją klatką piersiową, ale nie zdołały udźwignąć mojego ciężaru. Zsunąłem  się z niej, opadając na drugą stronę łóżka. – Myślisz, że już oszalałem? – odwróciłem głowę w jej kierunku spoglądając na nią. Leżała cały czas w tej samej pozycji patrząc przed siebie. Nawet się nie zakryła…
- Ja oszalałam już dawno… Myślę, że inaczej się nie da – odezwała się dopiero po chwili i również przewróciła się na bok, aby móc na mnie patrzeć. – Jesteśmy dwójką szaleńców, czyli wszystko się zgadza.
- Aż się boję, co odziedziczą po nas nasze dzieci – roześmiałem się zupełnie niekontrolowanie wchodząc na temat rodziny… Bo chyba, gdy jest się z kimś tak długi czas i planuje się z tą osobą całą swoją przyszłość, takie rzeczy wychodzą naturalnie. Nie trzeba o tym rozmawiać godzinami, przygotowywać się. To się po prostu wie. Ja wiem, że kiedyś będę miał potomstwo właśnie z tą kobietą.
- Wystarczy, żeby odziedziczyły po tobie urodę i poczucie własnej wartości, a dalej dadzą sobie radę – stwierdziła z pełnym przekonaniem w głosie. Widziałem po wyrazie jej twarzy, że się trochę rozmarzyła. Chyba trafiłem w sedno tym tematem. Nigdy o tym nie mówiliśmy… Właściwie nie wiem, dlaczego. W kobietach chyba częściej budzą się myśli, uczucia odnośnie dzieci. Jestem pewien, że Ivette skrycie marzy o założeniu własnej rodziny. Jedyne co ją od tego powstrzymuje, to czas… Bo musi być pewna, że jest właściwy.
- Co do urody, nie ma wątpliwości moja Droga. Z dwojga idealnych ludzi, muszą wyjść idealne dzieci.
- Będą takimi samymi narcyzami, jak ty – dźgnęła mnie w ramię śmiejąc się przy tym pod nosem. Oh, do prawdy… Przecież nie jestem, aż tak okropnie narcystyczny! Poza tym… To tylko moja zaleta. Jestem pewien, że zaleta. Zamyśliłem się na dobrą chwilę wyobrażając sobie nasze dzieci, podobne do mnie. O pięknych ciemnych tęczówkach, idealnych słodkich twarzyczkach. I z cudownym charakterkiem, trochę po mamusi i trochę po tatusiu. To będą na pewno bardzo urocze i rezolutne dzieci. Wróciłem do rzeczywistości dopiero, gdy Ivy przysunęła się do mnie bliżej i wtuliła się w moje ciało. Schowałem ją w swoich ramionach całując czule w czubek głowy. – Czasami nadal myślę, że to wszystko jest tylko pięknym snem, z którego za chwilę się obudzę… I okaże się, że jestem sama. W zupełnie innym świecie… W świecie, którym nie ma ciebie… - wyszeptała, a jej ciepły oddech musnął moją skórę wywołując na niej dreszcze.
- Taki świat nie istnieje, Kochanie…

Wiesz… Czasem sam potępiam siebie, że moje słowa musiały stracić znaczenie. Musiały stać się tylko bajkami… Naiwnymi bajkami, w które pozwalałem Ci wierzyć. To boli… Świadomość, że musiałem Cię rozczarować. Odebrać nadzieję. Mimo że zawsze, chciałem dla Ciebie wszystkiego co najlepsze. Mimo że moje słowa miały być dla Ciebie oporą. Siłą, która miała podtrzymywać Cię każdego dnia. Pozwalać wierzyć, że Twoje życie już zawsze będzie piękne.
Może ja po prostu… Sam siebie wymyśliłem. Może to wszystko nie było prawdą… Może nigdy nie miało prawa się udać. Tylko, że mnie już niedługo nie będzie… A Ty zostaniesz sama. I będziesz pamiętała, jak bardzo Cię zawiodłem. Będziesz pamiętała każde moje słowo… Każdą obietnicę, której nie dotrzymałem. Naprawdę… Przysięgam, Skarbie… Chciałbym spełnić je wszystkie. Chciałbym urzeczywistnić każde swoje słowo, tylko dla Ciebie. Spełnić nasze marzenia…
Żałuję, że to nigdy się nie stanie… Może, gdzieś po drodze coś przeoczyłem. Może straciłem swoją szansę… Mógłbym płakać z żalu, ale nie wiem co jest silniejsze… Piękne wspomnienia, jakie mam dzięki Tobie, czy smutna przyszłość, która mnie czeka. Nie… Właściwie nie czeka mnie żadna przyszłość. Dlatego płaczę ze szczęścia, jakie mnie spotkało w życiu. Bo nie mogę płakać nad czymś, czego już nie będzie… Co nie istnieje.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz