Dzień,
który był tak bardzo wyczekiwanym przez nas wszystkich, w końcu nadszedł. Ślub
Ashlee i Philipa odbędzie się dziś i wszelkie wątpliwości zostaną nareszcie
rozwiane. Mojemu bratu najwyraźniej nie udało się przekonać dziewczyny do
zmiany decyzji… Być może uczucie jakim go darzy nie jest tak silne, jak to,
którym darzy swojego narzeczonego. Mam tylko nadzieję, że nie odbije się to
zbyt mocno na Billu. Jest dojrzałym facetem, wiedział chyba w co się pakuje i
jakie są tego możliwe konsekwencje. Ja tylko cieszyłem się, że sytuacja będzie
w końcu jasna. Nie będzie już żadnych romansów, kłamstw... Każde z nich zacznie
żyć swoim życiem.
Przygotowania
u nas w domu trwały już od samego rana. Jakże mogłoby być inaczej? Moja kobieta
musiała wyglądać perfekcyjnie, bo przecież to ślub jej najlepszej przyjaciółki.
Najpierw biegała po całym mieszkaniu ciągle czegoś szukając, potem coś
prasowała i na koniec zniknęła w łazience na dobrą godzinę. Ja nie miałem, aż
tylu zajęć więc tylko sobie grzecznie czekałem w salonie. Siedziałem w zupełnej
ciszy dopóki nie zakłócił jej wibrujący telefon. Spojrzałem w kierunku stolika,
na którym leżało owe urządzenie i stwierdzając, że to telefon Ivette, nawet się
nie ruszyłem. To tylko sms.
-
Sms’a dostałaś! – zawołałem łudząc się, że ta informacja sprawi, iż dziewczyna
szybciej wyjdzie z łazienki. Oczywiście, myliłem się. Nawet nie zareagowała!
Phi. Kiedyś myślałem, że tylko Bill potrafi tyle czasu się szykować. To się
zmieniło odkąd związałem się na stałe z Ivy. Jak mieszka się z kobietą,
wszystko wygląda inaczej.
Z
ciekawości postanowiłem zerknąć chociaż kto do niej napisał. Mógł być to
przecież brat, albo Ashlee potrzebująca pomocy. Dzisiaj w końcu wszystko jest
możliwe. Nie było to jednak żadne z nich. Zdziwiłem się widząc niezapisany
numer. Już chciałem odczytać wiadomość, lecz w tej samej chwili telefon zaczął
ponownie wibrować i tym razem ktoś dzwonił z zastrzeżonego. – Skarbie, telefon
ci dzwoni! – wydarłem się znowu jednocześnie podnosząc z miejsca i kierując do
łazienki. – Jakiś zastrzeżony numer… - zajrzałem do środka i oniemiałem na
chwilę widząc swoją kobietę w delikatnie kremowej sukience do kolan. Ładnie
opinała ją w biuście, a u dołu była lekko kloszowana… Nie żebym się na tym w
ogóle znał. Bo właściwie nic więcej nie mogłem o niej powiedzieć. Poza tym, że
miała także świetnie wycięty dekolt. Do tego jeszcze komplet biżuterii, który
ode mnie dostała w prezencie i subtelnie upięte, kręcone włosy. Wyglądała
oszołamiająco. Warto jest czekać na taki efekt końcowy!
-
To czemu nie odbierzesz? – westchnęła ciężko odwracając się od lustra i
wyciągnęła rękę w moim kierunku, ale jej telefon przestał już dzwonić. – No
widzisz – dodała niezbyt się tym przejmując i powróciła do malowania rzęs. Cóż,
w takim układzie sam odebrałem poprzednią wiadomość. W pierwszej chwili, gdy
tylko ją odczytałem miałem zaćmienie mózgu i kompletnie do mnie nie dotarł sens
słów. W drugiej zaś poczułem już tylko wzbierającą się we mnie złość.
„Zginiesz suko. Sama się o to prosisz!”
Moja
dłoń automatycznie zacisnęła się na urządzeniu, miałem w sobie tyle siły i
złości, że mógłbym go w tym momencie rozgnieść. Nie wiedziałem, jak mam
zareagować. To nie był pierwszy raz i chyba dlatego tak bardzo mnie to
rozstroiło. Nim jednak zrobiłem cokolwiek, przejrzałem szybko ostatnie
połączenia w spisie telefonu. Przeczucie mnie nie myliło, Iv miała już
wcześniej kilka telefonów z zastrzeżonego numeru. Założę się, że otrzymywała
także wiadomości, tyle że na pewno już je wszystkie wykasowała. Bo po co mi o
tym mówić, prawda?
-
Jak długo już dostajesz te pogróżki? – wypaliłem prosto z mostu sprowadzając na
siebie jej zaskoczony wzrok. Musiała całkowicie o tym zapomnieć, bo wyglądała
na zszokowaną i na pewno nie miała przygotowanej żadnej porządnej wymówki. – Zdziwiona?
Myślałaś, że się nie dowiem? Owszem, świetnie udało ci się to przede mną ukryć.
Ale jak widzisz, wszystko prędzej, czy później wychodzi na jaw – dodałem, może
nieco za ostrym tonem, ale nie potrafiłem się opanować. Byłem wściekły, że coś
takiego znowu ma w ogóle miejsce i na Iv, za to że nic mi nie powiedziała. –
Dlaczego mi nic nie powiedziałaś do cholery?
-
Po co? – odezwała się w końcu.- Dobrze wiesz, że to tylko głupie gadanie, które
nic nie zmienia. Nigdy nawet żadna z tych… Dziewczyn się do mnie nie zbliżyła.
-
Całe szczęście, ale nie jest powiedziane, że nie mogą tego jeszcze zrobić. Nie
powinnaś tak sobie lekceważyć takich spraw. A już na pewno nie możemy pozwolić
czuć się im bezkarnie.
-
Jezu, Tom..! Ja po prostu nie mam ochoty znowu się w to wszystko bawić. Nie
chcę kolejny raz składać głupich zeznań, czy zmieniać numeru telefonu. Ile razy
jeszcze? I na co to wszystko, skoro i tak nic się nie zmienia – wyrecytowała
zdenerwowana. Rozumiałem ją, lecz i tak uważałem, że powinniśmy to zgłosić. Być
może ją to tak bardzo nie dotyka i nie martwi, ale ze mną jest inaczej. Nie
będę mógł spokojnie funkcjonować wiedząc, że w każdej chwili jakaś psychopatka
może wyrządzić jej krzywdę. Co prawda, nigdy jeszcze się nic złego nie
wydarzyło, ale zawsze może być ten pierwszy raz i co wtedy? Nie chcę, aby było
za późno. Nie wybaczyłbym sobie tego nigdy. – Proszę cię, nie mówmy teraz o
tym… Zaraz wychodzimy na ślub, nie psujmy sobie nastrojów – odłożyła swoje
kosmetyki na bok i podeszła do mnie bliżej, żeby złożyć czuły pocałunek na
moich ustach. Przymknąłem powieki wzdychając ciężko. – Nie martw się, Kocie –
posłała mi swój figlarny uśmiech, co od razu poprawiło mi nastrój. Zawsze
wiedziała, jak mnie podejść.
-
Ślicznie wyglądasz – pochwaliłem ją, bo przez to wszystko nie miałem jeszcze nawet
okazji.
-
Dziękuję. Ty też niczego sobie – odparła wygładzając dłonią materiał mojej
koszuli, a ja znowu poczułem wibracje jej telefonu. Już miałem się zdenerwować
i go odebrać, lecz w porę spostrzegłem, że to tylko jej brat. Odetchnąłem więc
i podałem jej telefon.
Nie da się opisać
tego, co się czuje, gdy ktoś grozi ukochanej osobie. W dodatku jest to tylko i
wyłącznie cena związku ze mną. Doświadczyłem przez swoją sławę wielu dziwnych
sytuacji… Ale to było zdecydowanie najgorsze. I nie… W żaden sposób nie można
tego zrozumieć. W żaden sposób sobie wytłumaczyć… I najgorsze, że nie mogłem
Cię w pełni chronić. Każdy facet chce dbać o swoją kobietę, a co się z tym
wiąże, również jej bezpieczeństwo. W moim przypadku oczywiście nie mogło być
tak prosto…
-
Nie wierzę, po prostu nie wierzę!
Odskoczyłem,
aż do tyłu, gdy Ivette zakończyła swoją rozmowę od razu rzucając telefonem
przed siebie. Co z tego, że rozbił się na kafelkach… Nie wiedziałem, co takiego
powiedział jej brat, ale mogłem się domyślić, że chodzi o ślub. Co innego
mogłoby tak bardzo wyprowadzić ją z równowagi? Bałem się w ogóle odezwać,
zapytać o cokolwiek widząc w jakim jest nastroju… Tak, jestem tchórzem! Bo
wiem, że to mi się dostanie za to wszystko najbardziej. Jeśli dowiedziała się o
romansie Ashlee i Billa… Boże, ale jak to możliwe! Czy ta idiotka się przyznała
w dzień ślubu!?
-
Boże, niech mi ktoś powie, że to jakiś głupi, żałosny żart… - spojrzała na mnie
swoimi zielonymi tęczówkami, jakby oczekiwała, że to właśnie ja będę tą osobą,
która przywróci jej nadzieję. Na ten moment jednak głos ugrzązł mi w gardle i
nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego słowa. W dodatku wciąż nie miałem
pewności, że chodzi jej o to, o czym myślę. A nie chciałbym w żadnym wypadku
sam ich wysypać i jeszcze bardziej pogorszyć swoją sytuację. – Nie będzie
żadnego ślubu – dodała chyba orientując się w końcu, że nadal nie wiem o co
właściwie chodzi. Przynajmniej z pozoru… Wydawała się już nieco uspokoić, ale nie
trwało to zbyt długo. – Zgadnij co się stało! – zawołała z ironicznym wyrazem
twarzy. Nadal nic nie mówiłem, tylko patrzyłem na nią wyczekująco. Uznałem, że
to będzie najbezpieczniejsza reakcja. Nie chciałem niczego po sobie zdradzić.
Nie mogłem się przyznać, że o wszystkim wiedziałem! Nie będę psuł sobie relacji
z ukochaną, przez głupie wybryki mojego brata i Ashlee. – Moja najlepsza
przyjaciółka zostawiła mojego brata, dla twojego brata! Tak po prostu… Przyszła
AKURAT DZISIAJ i oznajmiła Philipowi, że nie może za niego wyjść! Po tym
wszystkim! Zwyczajnie złamała mu serce prawie, że przed ołtarzem! Właśnie,
dlaczego nie uciekła sprzed ołtarza, jak na tych pieprzonych filmach! No
przecież to byłoby dużo lepsze wizualnie! Kto by nie chciał takiego pokazu! A
co na to gazety? Bill Kaulitz, porywający pannę młodą sprzed ołtarza! – niewiele
trzeba było, aby z jej ust wylał się potok słów. Cała wręcz się trzęsła ze
złości, a mi było coraz bardziej głupio. – Ale czemu mnie to w ogóle dziwi,
prawda? Przecież to u was normalne. Zawsze bierzecie co chcecie i na jak długo
chcecie – zaczęła kpić, co już mniej mi się podobało. Szczególnie to, że mówiła
w liczbie mnogiej. Oczywiście, że miała na myśli także mnie… To boli, gdy ktoś,
kogo kochasz wyciąga jakieś słabe wspomnienia z przeszłości i uświadamia ci,
jaki z ciebie dupek. Ivette nigdy wcześniej tego nie robiła. Właściwie nigdy mi
nic nie wypominała, nigdy o tym nawet nie rozmawialiśmy. Po prostu żyliśmy
swoją miłością, szczęśliwi, nie przejmując się zupełnie tym co kiedyś się
wydarzyło. Dlatego teraz bolało to dużo bardziej. – Boże, a ja go tak uwielbiałam!
Dlaczego wy zawsze musicie coś odwalać! Naprawdę… Nie rozumiecie, że ta
pieprzona sława nie upoważnia was do wszystkiego!? Zresztą… A ty? Jesteś jego
pieprzonym bliźniakiem, nie wiedziałeś o niczym? – poczułem, jak ogarnia mnie
paraliż, gdy wbiła we mnie swoje przeszywające spojrzenie. Nigdy nie umiałem
kłamać prosto w oczy. Nigdy też nie musiałem… Zawsze byłem z nią szczery, a
teraz… Jeśli przyznam się do wszystkiego, ona mnie znienawidzi. Tak samo jak
mojego brata. Tak samo jak Ashlee. Nie wierzę… Po prostu nie wierzę, że zawszę
muszę wpakować się w jakieś gówno. W dodatku to gówno prawie wcale mnie nie
dotyczy! Do cholery, to nie jest moje gówno… - Przecież… Oczywiście, że
wiedziałeś – Ivette nie czekała zbyt długo na moją odpowiedź. Sama sobie jej
udzieliła kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową, a w jej oczach mogłem już
tylko widzieć to, czego obawiałem się najbardziej. Rozczarowanie. Ogromne,
cholerne rozczarowanie. Kolejny ból…
-
Ivy…
-
Nie, nie – uniosła otwartą dłoń nakazując mi tym gestem milczeć, podczas, gdy
ja chciałem jedynie się wytłumaczyć. Niczego tak bardzo teraz nie chciałem, jak
wypowiedzieć te kilka zdań w swojej obronie. – To było oczywiste. Tylko ja
jestem taka naiwna i głupia! Całe życie, naiwna i głupia – dodała nawet już na
mnie nie spoglądając i wyminęła mnie wychodząc z łazienki. Dopiero po chwili
ocknąłem się i ruszyłem za nią. Nie miałem pojęcia, co zamierza. Bałem się, że
zrobi jeszcze coś głupiego… Że odejdzie. Zostawi mnie… Tak po prostu…
-
Ivette! Posłuchaj mnie, proszę… - podszedłem do niej, gdy zakładała już buty w
przedpokoju. Czułem, jak narasta we mnie panika.
-
Teraz chcesz, żebym słuchała? A gdzie byłeś wcześniej! – zarzuciła
pretensjonalnie. Znowu mnie zatkało, bo nie potrafiłem się usprawiedliwić. – Teraz
nie mam ochoty cię słuchać.
-
Dokąd idziesz? – zapytałem widząc, jak zmierza do wyjścia. Serce biło mi coraz
mocniej. Naprawdę bałem się, że widzę ją po raz ostatni, że gdy wyjdzie przez
te drzwi… Po prostu zniknie. Nie wróci. – Ivy! – próbowałem złapać ją za
przedramię, ale zdążyła się wyrwać jeszcze zanim zdołałem ją dotknąć. Potem
usłyszałem już tylko trzaśnięcie drzwi. – Kurwa mać! – zakląłem kopiąc przy tym
ze złości, w stojącą pod ścianą komodę. Oczywiście był to bolesny czyn, ale
narastająca we mnie frustracja była dużo silniejsza. Nie wiedziałem, co mam
zrobić. Wyszła. Tak po prostu wyszła, zostawiając mnie z tym wszystkim. W
dodatku nie mam pojęcia dokąd poszła, ani czy w ogóle zamierza wrócić. Nie
mówiąc już o tym, że jeszcze dzisiaj dostała jakieś chore pogróżki…! A teraz
jej nie ma. Poszła sobie… A co, jeśli coś się jej stanie! Jest sama do cholery!
Chciałem
już wyciągać telefon, żeby do niej zadzwonić, ale przypomniałem sobie, że
przecież swój roztrzaskała w łazience przed kilkoma minutami. Jeszcze lepiej. Nigdy
się nie dowiem, gdzie jest i czy jest cała i zdrowa! Boże, zabiję swojego
brata! Pozabijam ich wszystkich! Bo nie mogli wcześniej tego zrobić! Musieli
dzisiaj! A ja? Jestem idiotą. Skończonym idiotą. Ostatnim dupkiem. Dlaczego po
prostu z nią o tym nie porozmawiałem! Ile razy jeszcze będę tak głupio
tchórzył! Kiedy w końcu się nauczę, jak należy postępować! Może niektórzy nigdy
nie dojrzewają… Ja i mój brat na pewno nie.
Nie kłóciliśmy się
często. W sumie… Prawie nigdy. Jeśli już, musieliśmy mieć do tego naprawdę
poważny powód. I wtedy nie było już tak miło… Kocham w Tobie wszystko, nawet to
jak bardzo się czasem złościsz podczas takich kłótni. To niesamowite, jak w
takiej małej osóbce, może skrywać się tyle emocji. Nie raz wprawiałaś mnie w osłupienie,
gdy nagle wybuchałaś niczym wulkan. Zwyczajnie odbierało mi mowę. Bo przy tym,
uświadamiałaś mi także, że właściwie nie mam żadnych stosownych argumentów… Zawsze
jednak udawało nam się jakoś dogadać. Myślę, że za bardzo się kochaliśmy, aby
cokolwiek mogło zniszczyć nasz związek. A przecież każdy ma jakieś wzloty i
upadki… Nie mogło być cały czas idealnie. Najważniejsze, że po każdej burzy
wychodziło słońce. Tyle, że gdy wychodziłaś nagle z domu, a ja nie wiedziałem
co się z Tobą dzieje… To było okropniejsze nawet od tego, gdy się do mnie
przestawałaś odzywać. Wolałem, abyś zamknęła się obrażona w sypialni, niż
znikała mi z pola widzenia pozostawiając w beznadziejnej niewiedzy. I to
uczucie, że możesz już nie wrócić…
Niemal
od razu po tym, jak Ivette zapadła się pod ziemię, poszedłem do mieszkania
brata. Oczywiście byłem naiwny sądząc, że go zastanę. Odpowiedziała mi głucha
cisza. Zadzwoniłem więc do niego, ale także nie raczył zareagować. Zapewne jest
teraz bardzo zajęty swoim nowym związkiem. Szkoda tylko, że przy okazji mój się
przez to rozsypuje. Nie wiedziałem u kogo mam szukać pomocy. Ivette nie miała
żadnych bliższych przyjaciół poza Ashlee. Tyle, że w tym przypadku to chyba już
nie jest jej przyjaciółka… Dokąd mogła pójść? Może siedzi teraz gdzieś w jakimś
parku, sama… Albo innym, dziwnym miejscu. Tylko po co? To bezsensu. Stałem na
korytarzu, jak kołek zastanawiając się dokąd mogła udać się moja dziewczyna i
wtedy rozdzwonił się mój telefon. Miałem nadzieję, że to Ivette. Albo
ktokolwiek inny, kto powie mi, gdzie ona jest i że wszystko z nią w porządku. Na
wyświetlaczu jednak widniało imię naszej nowej koleżanki od spraw prasy i
mediów, czy coś tam. Serio, w tym momencie była ostatnią osobą, z którą
chciałem rozmawiać. Odebrałem jednak, żeby dała mi święty spokój… Wiedziałem,
że tacy ludzie nie odpuszczają i dzwonią do skutku.
-
Halo?
- Cześć, Tom. Wiem,
że jesteście teraz na urlopie, ale będę miała dla was kilka spraw…
-
Dobrze, a może to poczekać? – zapytałem zniecierpliwiony, chciałem jak
najszybciej zakończyć tą rozmowę, choć tak naprawdę nawet się jeszcze dobrze
nie zaczęła.
-
No w sumie… Mogłabym wpaść do was jakoś
na dniach i wtedy byśmy wszystko obgadali.
-
Świetnie. W takim razie odezwiemy się – rzekłem dobitnie mając nadzieję, że
dotrze do niej, że nie mam ochoty na prowadzenie rozmów.
- Ej, stało się
coś? Wydajesz się być zdenerwowany…
-
Bo to nie jest dobra pora na pogawędki. Zadzwonię do ciebie i się umówimy na
konkretny dzień.
- No w porządku. W
takim razie nie przeszkadzam dłużej. Do usłyszenia.
-
Na razie – rzuciłem szybko i zakończyłem połączenie. Ta rozmowa trochę wybiła
mnie z rytmu. Zawsze znajdą sobie najmniej odpowiednią porę, aby zawracać mi
głowę głupimi sprawami. Nawet na urlopie nie dadzą spokoju człowiekowi. I dalej
nie wiedziałem, co z Ivy. Może byłbym spokojniejszy, gdyby nie dostawała znowu
tych gróźb. Tyle, że tak nie było. Ktoś ciągle chciał odebrać mi moje
największe szczęście. I dlaczego?
Byłem
kłębkiem nerwów. Nie mając pojęcia co począć, wybrałem numer do Philipa. To
była jedyna osoba, z którą Iv mogła w tym momencie być. Miałem tylko nadzieję,
że chłopak zechce odebrać ode mnie telefon. W końcu nigdy jakoś specjalnie mnie
nie lubił, a po tym co zrobił mu mój brat… Prawdopodobnie mnie znienawidzi
również. Oby tylko Ivette nie poszła w jego ślady.
- Słucham? – ku mojej uldze, po kilku
sygnałach odebrał połączenie. Odetchnąłem głęboko.
-
Cześć… Chciałem tylko zapytać, czy Ivy jest może z tobą? – odezwałem się niepewnie.
Byłem zagubiony i czułem się winny, co najmniej jakbym to ja sam odbił mu
dziewczynę.
-
Jest ze mną – potwierdził. Pomimo
jego oziębłego głosu, znowu poczułem ulgę. Ogromną. Jak dobrze jest wiedzieć,
że ukochana osoba jest bezpieczna. Cała i zdrowa. Teraz jedynie chciałem, aby
była ze mną. Chciałem ją do siebie mocno przytulić, powiedzieć, jak bardzo ją
kocham i przeprosić za wszystko…
-
Mógłbyś dać mi ją do telefonu?
- Nie – oświadczył krótko, a ja poczułem
się rozczarowany. Naprawdę miałem nadzieję, że chociaż ją usłyszę. – Ona nie chce z tobą rozmawiać. Może w końcu
zmądrzeje… Mam nadzieję, że już do ciebie nie wróci. Pa – dodał nie
szczędząc swojej złośliwości, po czym słyszałem już tylko irytujący sygnał
przerwanej rozmowy. Znowu byłem wściekły. Dlaczego on tak bardzo mnie nie lubi?
Przecież mimo wszystko, Ivette jest ze mną szczęśliwa. Zawsze była. Robiłem
wszystko, aby tak było. Nie wierzę, że teraz mogłoby to się tak po prostu
rozpaść… Jego słowa tylko wzbudziły we mnie większy niepokój. Jedyny plus tej
rozmowy był taki, że wiedziałem już, gdzie jest moja dziewczyna i że jest
bezpieczna. Poza tym, tylko bałem się jeszcze bardziej, że już nie zechce do
mnie wrócić. Nie mogę na to pozwolić! Kocham ją! I wiem, że ona mnie też… Nikt
przecież jeszcze nigdy nie kochał mnie tak mocno, jak ona…
Czasami miałem
wrażenie, że straciłem na chwilę przytomność i gdy się obudziłem, wszystko
wyglądało całkowicie inaczej niż przed omdleniem. Świadomość tego, że wszystko,
co buduje się przez lata, może rozpaść się w ciągu jednej chwili, była
przerażająca…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz