wtorek, 10 lutego 2015

Kartka nr 15. “Just let me fall into your hand… Don’t let the world mess up our plans. I’ll open my eyes when I land…”

Kolejny poranek zaczął się dla nas bardzo wcześnie, bo już od szóstej rano obydwoje z Ivette byliśmy na nogach. Dla mnie było to istną torturą zrywać się z łóżka o tej porze. Nie miałem jednak zbyt dużego wyboru. Nie tylko Iv szła dziś do pracy. Mnie również czekało kilka zajęć związanych z zespołem. Jak to mawiają, siła wyższa. Niestety,  to wiązało się również z tym, że nie będziemy mieli dla siebie zbyt wiele czasu. Dlatego wspólny poranek był bardzo istotną częścią tego dnia. A w szczególności czas śniadania, gdy mogliśmy posiedzieć razem przy stole przez te kilka minut i jeszcze ze sobą porozmawiać. Człowiek docenia takie rzeczy dopiero, gdy żyje w ciągłym biegu. A ja ostatnio cenię sobie każdą, nawet najmniejszą sekundę…
- Kochanie, twój nowy telefon z zastrzeżonym numerem. Proszę, nie rozdawaj go byle komu – zwróciłem się do Ivy z błagalnym wyrazem twarzy. Nie pierwszy raz zmienialiśmy jej numer telefonu. To zawsze kończy się tak samo. Nie wiem, czy w ogóle możliwe jest by uniknąć takich sytuacji. – Da się zrobić? – uniosłem brwi, gdy spojrzała na mnie spod byka.
- Nie jestem głupia, Tom – mruknęła obruszona, przejmując ode mnie swój nowy sprzęt. – Cóż za zacna tapeta – zacmokała z uznaniem, spoglądając na mnie, a ja wyszczerzyłem się do niej jak głupi. Oczywiście zrobiłem sobie wspaniałe zdjęcie, z gołą klatą, które od razu zamieściłem na ekranie owego urządzenia, co by moja kobieta zawsze pamiętała jak boski facet na nią w domu czeka. – Pewnie przesłałeś sobie i masz już taką samą, Narcyzie – dodała mrużąc przy tym zabawnie oczy. Prychnąłem, w odpowiedzi podtykając jej pod nos mój telefon, dla przypomnienia, że od kilku miesięcy widnieje na jego wyświetlaczu to samo zdjęcie. Oczywiście z jej postacią.  
- Słodko – skwitowała i wrzuciła swój nowy dobytek do torebki. – Jedziesz ze mną?
- Jadę na wywiad. Ochroniarz czeka na ciebie na dole – odparłem, czego nie przyjęła z entuzjazmem. Nie było to dla mnie żadnym zaskoczeniem. – Buziak, proszę – wskazałem palcem na swoje usta, ignorując jej nadąsaną minę. Sapnęła z niezadowoleniem, ale nie powiedziała nic. Wspięła się na palce i cmoknęła mnie szybko. I niby ma mnie to zadowolić? Wystarczyć na cały dzień? Dobre sobie! Nim zdążyła mi uciec, chwyciłem ją mocno w pasie przyciągając na powrót do siebie i złączyłem nasze wargi w ponownym pocałunku. Bezceremonialnie wsunąłem jej język do buzi, pieszcząc nim podniebienie oraz rozpoczynając namiętny taniec wraz z jej. Nie opierała mi się nawet przez chwilę. Od razu stała się wiotka w moich ramionach, oddając się mi w zupełności.
- Pamiętaj, że być może noszę w sobie twoje dziecko… a zarówno ono, jak i ja potrzebujemy tlenu – wydyszała, gdy w końcu się od niej oderwałem. Zaśmiałem się i cmoknąłem ją w nos. – Przez ciebie już mi się wcale nie chce iść do tej pracy.
- To się zwolnij – poruszyłem wymownie brwiami.
- Przemyślę to, jeśli ta ciąża się potwierdzi – rzekła poważnie, czym mnie zaskoczyła. Poruszaliśmy temat jej pracy wiele razy i jeszcze nigdy nawet nie wspomniała, że to przemyśli. Nie spodziewałem się takiej zmiany.
- Teraz kocham to dziecko jeszcze bardziej – stwierdziłem ukazując rząd swoich białych zębów. Szykują się naprawdę ogromne zmiany. Nie tylko, dlatego, że urodzi się nam dziecko… Właściwie dopiero teraz do mnie dotarło, że zmieni się znacznie więcej. I nie będzie to tylko w kwestii powiększenia naszej rodziny…

Człowiek to dziwna istota. Tak bardzo lubi sam utrudniać sobie życie. Nie ma chyba nic gorszego od stworzenia sobie nadziei. Uwierzenia w coś, czego jeszcze nawet nie widział na własne oczy. Nie miałem pojęcia, czy nasze dziecko w ogóle istnieje… ale już je kochałem.

Przede mną cały dzień w pracy. Tak właśnie wygląda urlop, gdy jest się muzykiem. Jeśli nie wyjedziesz z kraju, najlepiej na jakieś gorące wyspy to i tak wcześniej, czy później cię dorwą i będą czegoś chcieli. Na szczęście nie jest to  takie problematyczne, gdy Ivette również pracuje i nie ma jej w domu. Moje życie wygląda zupełnie inaczej odkąd zamieszkaliśmy razem, powiedziałbym nawet, że jest po prostu… normalne. Pomijając oczywiście pewne szczegóły.
Na początku miałem pewne obawy, czy takie zwyczajne życie po pewnym czasie mi się nie znudzi… ale tak się nie stało. Przeciwnie. Po tym całym chaosie jaki tworzy wokół mnie moja praca, samą przyjemnością jest wrócić do takiego domu. Do miejsca, w którym czeka na ciebie ukochana osoba. Wszystko się zmienia gdy masz kogoś takiego z kim zamierzasz spędzić całe swoje życie. Kiedy jesteś pewien, że to ta jedyna, właściwa osoba. Pytanie tylko, skąd wiedzieć, że to akurat ta a nie inna? Nie mam pojęcia, jak to działa. Po prostu budzisz się rano obok niej… i to czujesz.
Ludzie, którzy mnie znają śmieją się ze mnie. Bo przecież to wszystko jest do mnie tak bardzo niepodobne. Tylko czy miłość musi być do kogoś podobna? Czy trzeba wyróżniać się jakimiś specjalnymi cechami, by móc doznać tego uczucia i obdarzyć nim drugą osobę? Szczerze mówiąc, kiedyś sam tak myślałem, że właśnie tak powinno być. Dopóki nie spotkałem Ivette. Wtedy wszystkie moje przekonania trafił szlag. Spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Wywróciła cały świat do góry nogami już samym pojawieniem się w moim życiu. Potrzebowałem naprawdę dużo czasu, aby dotarło do mnie, że się zakochałem. Tak na poważnie. A jeszcze więcej, żeby pogodzić się z tym faktem. Dla kogoś takiego jak ja, to była prawdziwa rewolucja. Prawie to spieprzyłem. To był pierwszy raz, gdy popełniłem tak wielkie głupstwo. Jak widać, nawet największy głupiec zasługuje na swoje szczęście…
- Chciałeś się ze mną widzieć – Z zamyślenia wyrwał mnie znajomy, kobiecy głos. Uniosłem, więc swoje spojrzenie na jego właścicielkę. Jak zwykle rzeczowa i przy tym urocza. Panna Jessica we własnej osobie. – O co chodzi? Nie mam zbyt wiele czasu – ponagliła mnie.
- O wywiad. Wycofuję się z tym obwieszczaniem zaręczyn. Nie chcę, by te informacje trafiały do mediów. Przynajmniej na razie – oznajmiłem z przekonaniem w głosie. Musiałem pokazać jej, że jestem pewny siebie i nie zamierzam w tym temacie dyskutować. Podjąłem już decyzję.
- Tom, przecież to i tak wycieknie – skrzyżowała ręce na piersi wbijając we mnie swoje przeszywające spojrzenie. – Wolisz, żeby ktoś was szpiegował zamiast sam poinformować o tym fanów?
- Nic nie wolę. Nie chcę mieszać prywatnego życia z zawodowym. I owszem, na pewno się dowiedzą, ale to już mnie nie obchodzi. Ja nie zamierzam się wypowiadać w tym temacie, tyle – rzekłem dobitnie. Blondynka nie była zadowolona, ale chyba też nie zamierzała się ze mną sprzeczać. Cóż, nie miała na to właściwie żadnego wpływu.
- Jak chcesz – wzruszyła obojętnie ramionami. – Idź zrobić teraz make-up, bo na ciebie czekają.
- Spoko. Dzięki – rzuciłem jeszcze w jej kierunku i udałem się do charakteryzatorni. Poszło całkiem łatwo, w sumie nie spodziewałem się tego. Ivy może być ze mnie dumna! Muszę koniecznie do niej zadzwonić. Na pewno ta wiadomość poprawi jej humor. Mnie poprawiła. Wcale nie jestem poddany decyzjom innych tak jak jest mi to zarzucane, ha.
Nim dotarłem pod właściwe drzwi, zatrzymałem się zdumiony, gdy jak spod ziemi wyrósł przede mną… mały chłopiec. Rozejrzałem się od razu dookoła w poszukiwaniu jego matki, ale nie dostrzegłem na korytarzu nikogo poza naszą dwójką. Uniosłem więc brwi spoglądając zaskoczony na dziecko. Dopiero teraz zauważyłem, że wyciąga w moim kierunku swoją małą rączkę, w której trzymał lizaka.
- Otwozys? – spytał tym swoim słodkim, dziecięcym głosikiem… Przysięgam w tym momencie coś we mnie pękło. Nogi mi się niemal ugięły a serce, nie wiedzieć czemu, zabiło tak mocno… Oniemiały wziąłem od niego tego lizaka i zacząłem rozrywać opakowanie. Kiedy pozbyłem się folii, oddałem mu go.
- Proszę – uśmiechnąłem się do niego lekko. Już chciałem zapytać, czy się przypadkiem nie zgubił i gdzie ma rodziców, kiedy z pokoju obok wyszła młoda kobieta.
- Och, tu jesteś – zawołała przejęta, podbiegając do małego. – Przepraszam. W przedszkolu panuje jakiś wirus, nie miałam z kim go dzisiaj zostawić – wyjaśniła spoglądając na mnie skruszona.
- Przecież nic się nie stało – odparłem zdziwiony, nie widząc w tym żadnego problemu. Zupełnie nie przeszkadzała mi obecność tego dzieciaka.
- Wiem, że nie powinno się brać dzieci do pracy… Tym bardziej takich łobuzów – stwierdziła i poczochrała chłopca po jego blond czuprynie. Uroczy widok. – Zapraszam, makijażystka już czeka – dodała po chwili a ja dopiero teraz zauważyłem, że jest jedną z tutejszych pracownic. Jakoś mało mnie to interesowało w sumie… To dziecko… Było zdecydowanie ciekawsze. Te jego oczka wpatrujące się w ciebie z taką fascynacją, słodki nosek i maleńkie rączki… Czy ja już nie dostaję jakiejś obsesji? Te wszystkie dzieci są takie cudowne! Ja też chcę mieć takie! W dodatku ostatnio prześladują mnie na każdym kroku… albo to ja dopiero zacząłem je dostrzegać…

Zagnieżdżało się to we mnie. Z chwili na chwilę coraz mocniej. Aż w końcu nie myślałem już o niczym innym poza owocem naszej miłości. Podobnie jak Ty… To dziecko miało wiele zmienić w naszym życiu. I… zmieniło. Tylko… dlaczego nie tak, jak tego pragnęliśmy…? Powiesz mi, że to teraz nieważne… Bo przecież mnie już przy Tobie nie ma… ale ja wciąż nie potrafię tego zrozumieć. Nadal się z tym borykam… Bo skoro los chce odebrać moje życie… Mógł oszczędzić inne. Oddałbym wszystko, by tak było. Chciałbym móc umrzeć zamiast Niego…

Wywiad, sesja… Napięty grafik. Trochę to męczące, podczas gdy przez ostatnie dni właściwie nie robiłem niczego konkretnego. No, ale chyba od tego jest urlop! Teraz musiałem wydurniać się przed aparatem. Mam w tym już niezłą wprawę. Najlepiej mi wychodzą te seksowne pozy. O tak, jestem w tym dobry. Nawet Ivette to przyznała. Kilka moich zdjęć z takich sesji sama sobie zażyczyła powiesić w naszej sypialni. Ona w ogóle uwielbia zdjęcia. Gdyby mogła obwiesiłaby nimi całe mieszkanie. To w sumie słodkie. I tworzy tym specyficzną atmosferę. Od razu widać, że w danym miejscu ludzie bardzo się kochają. Czyli my. Tak. Widać, że my się kochamy.
- Tom, telefon ci dzwoni! – Głos Billa rozbrzmiał po studiu podczas, gdy ja właśnie stałem przed obiektywem aparatu. – O, i już nie dzwoni – dodał po chwili jednocześnie przeżuwając coś w ustach. Przewróciłem tylko teatralnie oczami i zignorowałem go, skupiając się ponownie na sesji.
- Bill, dołącz proszę – Fotograf zwrócił się do niego a mój braciszek już po chwili stał obok. I teraz to on był gwiazdą planu. Cóż, nie będę ukrywał, że on zna się na tym lepiej ode mnie. Sprawia mu to również dużo więcej przyjemności niż mi. Ja zdecydowane wolę zajmować się muzyką. Na scenie, czy w studiu. To jest moje miejsce. Niekoniecznie przed obiektywem aparatu, czy kamery. Ale trzeba być uniwersalnym, prawda? Perfekcja w każdej dziedzinie, przede wszystkim.
Wykonaliśmy dziś masę zdjęć, co zajęło nam dobre pół dnia. Najpierw sesje pojedynczo, później moje z Billem. Po jakimś czasie dołączyli też do nas Gustav z Georgiem. Nie wiem co oni mają za przywileje, że mogli zjawić się znacznie później niż my. Tłumaczyli, że przecież sama sesja Billa zajmuje dobre dwie godziny, więc co mieliby tu robić. No naprawdę! Mogłem im to jednak darować, bo jak się pojawili, atmosfera od razu się rozluźniła i wszystkim poprawiły się nastroje. Nie widziałem ich przez ostatnie kilka tygodni i muszę przyznać, że brakowało mi tych wygłupów. Od razu wpadliśmy na pomysł, by w tym tygodniu zorganizować jakiś męski wypad na miasto. O tak, w końcu!
- Jak to się zaręczyłeś!? – Gustav wytrzeszczył na mnie oczy, gdy Bill oczywiście wszystko wypaplał. Miał szczęście, że nie pisnął nic o ciąży Ivette, bo chyba sam bym go zamordował. – Przecież… To ja miałem być pierwszym, który się ożeni w zespole – dodał po chwili z wielkim oburzeniem. Rywalizacja we wszystkim, nawet w życiu prywatnym to podstawa w męskiej przyjaźni, czyż nie?
- To się musisz streszczać, stary – wyszczerzyłem się do niego dumnie. – Nie zamierzam zbyt długo czekać, tym bardziej, że Iv przecież niedługo… - urwałem w ostatniej chwili zdając sobie sprawę z tego, co chcę powiedzieć. Bill wbił we mnie swoje wymowne spojrzenie a ja zrobiłem głupią minę. Bardzo głupią minę, bo zupełnie nie wiedziałem, jak teraz mam z tego wybrnąć. Przed chwilą obawiałem się, że to mój braciszek wszystko wygada a tymczasem sam ledwo zdążyłem ugryźć się w język.
- No co z nią? – Śmiech Perkusisty wyrwał mnie z zamyślenia a ja spanikowany przeniosłem swój wzrok na brata, szukając jakiegokolwiek ratunku z jego strony. Miałem totalną pustkę w głowie.
- Jak to co? Nie wiesz, jak to kobiety? Już się za sukienką ogląda – odparł Wokalista i  w tym momencie poczułem jak spada mi kamień z serca. Muszę się bardziej pilnować. Człowiek w radości kompletnie nie myśli. Najchętniej już bym całemu światu się chwalił swoim przyszłym małżeństwem, dzieckiem… wszystkim. Odbija mi.
- Okej. Jutro daję Margaret kartę kredytowa i niech szuka kiecki – stwierdził z powagą Gustav, na co wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Ze mnie również całe napięcie momentalnie spłynęło. – Ej! A może weźmiemy podwójny ślub!?
- To nie byłoby takie głupie – dorzucił Georg. – Oszczędzilibyście trochę kasy.
- Nie będę skąpił na własne wesele – prychnąłem kompletnie nie podzielając opinii przyjaciela. Ślub połączony ze ślubem Gustava na pewno byłby ciekawym wspomnieniem, ale mimo wszystko zupełnie inaczej to sobie wyobrażam. Ivette zapewne też. To ma być nasz dzień. Tylko nasz. Najpiękniejszy w życiu, którego nigdy nie zapomnimy. Będzie, jak w bajce. Już ja się o to postaram! – Poza tym… Każde z nas ma jakieś własne, małe marzenie o ślubie. Więc niech pozostanie to indywidualnym, wyjątkowym przeżyciem…
- Och… Jak ty pięknie mówisz! – Perkusista złożył ręce jak do modlitwy, udając zachwyt moimi słowami. Ja naprawdę się rozmarzyłem, a ci sobie jaja ze mnie robią! Zero powagi. Przecież ja jestem teraz dorosłym, dojrzałym facetem… Będę mężem. Będę tatą. Będę głową rodziny. Czy oni w ogóle wiedzą co to znaczy!? Czasem są bardziej dziecinni ode mnie.
- Durni jesteście – skwitowałem obrażony. – Wracajmy na te ostatnie zdjęcia, bo nie chcę spędzić tu całego dnia – rzuciłem jeszcze i wycofałem się do środka budynku. Chłopcy zaraz też dołączyli do mnie i znowu zaczęli się wydurniać. Oni nie potrafią być normalni, ale chyba za to ich kocham. I to bardzo dziwnie brzmi… ale kto by się tym w ogóle przejmował. Takich kumpli nie da się nie kochać.
- Tom, jeśli możesz, odbierz albo wyłącz ten telefon – usłyszałem, gdy tylko przekroczyliśmy próg studia. Spojrzałem zdziwiony na fotografa, który trzymał w dłoni moją komórkę.
- Okej, przecież nic się nie dzieje… - mruknąłem odbierając od niego urządzenie. Sprawdziłem od razu, kto się tak dziś do mnie dobija. Zdziwiłem się widząc kilka nieodebranych połączeń do Ivy, ale dużo bardziej zdumiało mnie imię jej brata widniejące na wyświetlaczu. Przeanalizowałem szybko sytuację i z niepokojem stwierdziłem, że skoro Philip dzwonił do mnie z własnej woli, musiało się coś stać…
Tylko nie to… Pomyślałem, przełykając ciężko ślinę. Serce od razu przyspieszyło mi bicia a dłonie zaczęły drżeć. Bałem się, że stało się coś złego. To było głupie. Jeszcze niczego nie wiedziałem a już nastawiałem się na najgorsze.
Wziąłem głęboki oddech i nie zwlekając dłużej, wybrałem numer Ivy. Jeden sygnał, drugi, trzeci… z każdym kolejnym serce bardziej podchodziło mi do gardła. Dlaczego nie odbiera… Ponowiłem próbę połączenia się z nią a gdy znowu nie dane mi było usłyszeć jej głosu, postanowiłem zadzwonić do jej brata. Zaczynałem już panikować. Tym razem jednak nie musiałem czekać, chłopak odebrał niemal natychmiast.
- Kaulitz, do cholery. Ile można do ciebie dzwonić!? – zaatakował mnie na wstępie. Był wściekły, ale to akurat w jego przypadku nie było niczym nowym. Zawsze na mnie warczał. Więc… może wcale nie ma powodu do niepokoju?
- O co chodzi? Jest z tobą Ivy? – zapytałem, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, czy z Iv jest wszystko w porządku. To było w tym momencie najważniejsze.
- Jest. W szpitalu – odparł a mnie na te słowa oblała fala gorąca. Momentalnie pobladłem i poczułem, jak robi mi się słabo. – Nie marnuj więcej czasu, tylko tu przyjeżdżaj, kurwa! – zagrzmiał podczas, gdy ja stałem jak kołek nie mogąc kompletnie przyswoić tych wszystkich informacji. Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Powietrze nagle jakoś zgęstniało, moje oczy zaszły jakimiś dziwnymi mroczkami. Dopiero, gdy jego głos ponownie zabrzmiał w głośniku wróciłem do rzeczywistości. Zdążyłem jedynie zarejestrować nazwę szpitala, po czym zakończyłem połączenie od razu kierując się do wyjścia.
- Tom! A ty dokąd!? – usłyszałem za sobą wołanie Billa, ale nie byłem w stanie w tej chwili wydobyć z siebie głosu a co dopiero, cokolwiek mu tłumaczyć. Nogi miałem jak z waty, ledwo szedłem. Bill zauważając mój stan, nie pytał już o nic więcej. Po prostu dołączył do mnie, rzucając coś niezrozumiałego, w tej chwili dla mnie, do reszty zespołu. I nawet nie wiem kiedy i jak znalazłem się z nim w samochodzie. – Powiedz tylko dokąd… - poprosił spoglądając na mnie niepewnie.
- Wiltbergstraße – wyszeptałem nazwę ulicy wpatrując się otępiale w przednia szybę. – Ja… nie mam pojęcia co się dzieje, Bill…
- Spokojnie. Ivette dzwoniła? – zapytał wyjeżdżając już z parkingu.
- Philip… Nic mi nie powiedział…
- Dobrze. Spokojnie, Tom. Na pewno nie dzieje się nic złego.
Na pewno nie dzieje się nic złego. Te słowa utkwiły mi w głowie i powtarzałem je sobie nieustannie przez cała drogę. I choć Bill pędził, jak na złamanie karku, dla mnie to były najdłuższe minuty mojego życia.

Nie ma nic gorszego od niewiedzy. Niektórzy mawiają, że: im mniej wiesz, tym lepiej śpisz… Owszem. Ale, co gdy w końcu rzeczywistość Cię dopada? Jechałem do tego przeklętego miejsca, nie wiedząc zupełnie czy dzieje się z Toba coś złego. Nie wiedząc, czy w ogóle…jeszcze… żyjesz… Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się tak bałem. Nie… chyba nigdy. Tego uczucia nie da się porównać z żadnym innym.

Gdy dotarliśmy na miejsce, w pierwszej chwili nie wiedziałem nawet dokąd mam się kierować. Gdyby nie Bill, chyba bym sobie zupełnie nie poradził. To on dosłownie zaprowadził mnie do recepcji i sam wypytał o wszystko pielęgniarkę. Ja tylko stałem obok patrząc na wszystko  tak, jakby mnie tam wcale nie było. Jakbym był gdzieś poza światem i tylko patrzył na to co się działo z boku.
- Philip! Co się dzieje!? Gdzie jest Ivy..? – Dopiero, kiedy zobaczyłem brata Iv, w końcu się otrząsnąłem. Podbiegłem do niego wlepiając w jego osobę swoje zdesperowane spojrzenie. Jedyne o czym teraz marzyłem to usłyszeć, że jest wszystko dobrze. Nie mogło być inaczej. Po prostu nie mogło. Nie zniósłbym tego…
- Zabrali ja na blok – odrzekł a mnie ponownie tego dnia ogarnęło osłabienie. Nie mieściło mi się to w głowie. Jeszcze dziś rano jedliśmy razem śniadanie, całowałem ja na pożegnanie… rozmawialiśmy… a teraz nagle jest na bloku operacyjnym… Tak po prostu. – To ciąża pozamaciczna, Tom – uzupełnił, rzucając mi tym nieco jaśniejszy obraz na sytuację. Teraz przynajmniej wiedziałem mniej więcej, co się wydarzyło. Niemniej, równie dobrze w tym momencie mógłby mi rozbić nos. Podbić oko. Rozwalić cała twarz. Choć i to nie mogłoby się równać z tym, co poczułem. Żal, złość… rozczarowanie… wszystko na raz. Nic nie miało sensu. Wszystko się ze sobą mieszało. Aż w końcu, nagle… strach. Paraliżujący strach. Strach przed stratą…
- Jak to… jak… jak to ją zabrali? – wykrztusiłem z siebie. Kompletnie to do mnie nie docierało. Pominąłem fakt dziecka, skupiając się tylko na tym, że Ivy jest teraz na sali operacyjnej. Była tam zupełnie sama. Nie mogłem nawet się z nią zobaczyć. Nie mogłem być przy niej. Nie mogłem zrobić niczego. I najgorsze, co jedynie mogłem… Mogłem już nigdy nie mieć okazji, by zrobić cokolwiek. – Ja… Nie zdążyłem nawet… Przecież, dlaczego!
- Uspokój się, Tom – chłopak rzucił mi swoje surowe spojrzenie. – Wyjdzie z tego. Nic jej nie będzie… I nie waż się myśleć inaczej.
- On ma rację – Bill objął mnie ramieniem, prowadząc po chwili w stronę krzesła. Byłem, jak kukła, bez słowa szedłem tam, dokąd mną kierował. – Siadaj. Wszystko będzie dobrze…
- Nic nie będzie! – fuknąłem odpychając go od siebie gwałtownie. – Straciłem właśnie dziecko! Dziecko, które może zabić kobietę mojego życia! Nic nie będzie dobrze! – wyrzuciłem z siebie nawet nie zastanawiając się już nad niczym. Może gdzieś w podświadomości wiedziałem, że to nie Bill był osobą winną za to wszystko i nie powinienem na nim wyładowywać swoich emocji… ale nad tym po prostu nie dało się zapanować. Nie mogłem znieść myśli, że Ivette jest operowana a ja nawet się z nią przed tym wszystkim nie mogłem zobaczyć. Nie było mnie tutaj, kiedy być powinienem. Czy ona mi to wybaczy? Czy w ogóle jeszcze kiedykolwiek ją zobaczę? Nie mogłem wyzbyć się z głowy najczarniejszej wizji. Że przez swoje zaniedbanie, stracę dziś wszystko. Nie tylko dziecko, ale i kobietę swojego życia. Bo może, jakbym był tutaj wcześniej… Może gdybym odebrał od razu ten cholerny telefon..!  
- Posłuchaj… - Philip podszedł do mnie chwytając mnie niespodziewanie, mocno za ramiona i zmuszając do tego, bym na niego spojrzał. - Wiem, że bardzo to przeżywasz. Ale rozmawiałem z lekarzem… To naprawdę dobry lekarz. Obiecał mi, że zrobi wszystko, by Ivy wyszła z tego cało – rzekł podkreślając niemal każde słowo. Byłem w zbyt wielkim szoku, żeby się całkowicie ogarnąć, ale to chyba jedyne co w końcu do mnie zaczęło docierać. Pokiwałem tylko głową wciąż patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. – Weź się w garść. Nie cierpię cię, ale moja siostra kocha i będzie potrzebowała faceta a nie beksy.
- Przyniosę mu coś na uspokojenie – rzucił pospiesznie Bill, odchodząc w kierunku dyżurujących pielęgniarek. Miałem wrażenie, że po prostu próbuje na chwilę się stąd ulotnić, by nie musieć przebywać zbyt długo w jednym miejscu z Philipem. Tak… wolałem myśleć o niekomfortowej sytuacji mojego brata niż o tym, że moja Ivy walczy o życie… a ja zawiodłem… Obiecałem, że nigdy więcej jej nie skrzywdzę. A tymczasem znowu to zrobiłem. Bez znaczenia, że nie specjalnie… to było bez znaczenia. Liczyły się fakty. Ja sam sobie tego nie będę mógł wybaczyć…

Przy Tobie czasem czułem się, jak śmieć. Byłaś idealna. Zawsze. Pod każdym, najmniejszym względem. I nie, wcale nie przesadzam. Kochałaś mnie najprawdziwszą, czystą, bezinteresowną miłością. Byłaś wyrozumiała, dojrzała, dobra. Potrafiłaś zachować się odpowiednio w każdej sytuacji. Nigdy mnie nie zawiodłaś. Byłaś przy mnie w każdej chwili, gdy tego potrzebowałem. A ja..? Tak wiele razy Cię zraniłem. Powiedz mi, jakim trzeba być dupkiem, by krzywdzić kogoś tak wspaniałego, jak Ty? Kochałem Cię do szaleństwa a i tak wciąż popełniałem tak idiotyczne błędy. A Ty za każdym razem mi je wybaczałaś… Mówiąc mi, że to nie jest moja wina. Och, Ivy... oczywiście, że to była moja wina! Ty po prostu kochałaś mnie bezgranicznie, wraz z moimi wadami… ze wszystkim. Całego. Takiego jakim byłem i jakim się stawałem.
I wiem, że kochasz mnie nadal…




***

Drogi Czytelniku, 

będzie mi bardzo miło, gdy zostawisz swoja opinię w komentarzu.

Kilka słów od Ciebie jest dla mnie jedyna nagroda za moja pracę oraz motywacja do dalszego publikowania swojej twórczości.

***

Zapraszam do obserwacji mojego spisu FFTH oraz strony na facebooku :)