Kolejny
poranek zaczął się dla nas bardzo wcześnie, bo już od szóstej rano obydwoje z
Ivette byliśmy na nogach. Dla mnie było to istną torturą zrywać się z łóżka o
tej porze. Nie miałem jednak zbyt dużego wyboru. Nie tylko Iv szła dziś do
pracy. Mnie również czekało kilka zajęć związanych z zespołem. Jak to mawiają,
siła wyższa. Niestety, to wiązało się
również z tym, że nie będziemy mieli dla siebie zbyt wiele czasu. Dlatego
wspólny poranek był bardzo istotną częścią tego dnia. A w szczególności czas śniadania,
gdy mogliśmy posiedzieć razem przy stole przez te kilka minut i jeszcze ze sobą
porozmawiać. Człowiek docenia takie rzeczy dopiero, gdy żyje w ciągłym biegu. A
ja ostatnio cenię sobie każdą, nawet najmniejszą sekundę…
-
Kochanie, twój nowy telefon z zastrzeżonym numerem. Proszę, nie rozdawaj go
byle komu – zwróciłem się do Ivy z błagalnym wyrazem twarzy. Nie pierwszy raz
zmienialiśmy jej numer telefonu. To zawsze kończy się tak samo. Nie wiem, czy w
ogóle możliwe jest by uniknąć takich sytuacji. – Da się zrobić? – uniosłem
brwi, gdy spojrzała na mnie spod byka.
-
Nie jestem głupia, Tom – mruknęła obruszona, przejmując ode mnie swój nowy
sprzęt. – Cóż za zacna tapeta – zacmokała z uznaniem, spoglądając na mnie, a ja
wyszczerzyłem się do niej jak głupi. Oczywiście zrobiłem sobie wspaniałe
zdjęcie, z gołą klatą, które od razu zamieściłem na ekranie owego urządzenia,
co by moja kobieta zawsze pamiętała jak boski facet na nią w domu czeka. – Pewnie
przesłałeś sobie i masz już taką samą, Narcyzie – dodała mrużąc przy tym
zabawnie oczy. Prychnąłem, w odpowiedzi podtykając jej pod nos mój telefon, dla
przypomnienia, że od kilku miesięcy widnieje na jego wyświetlaczu to samo
zdjęcie. Oczywiście z jej postacią.
-
Słodko – skwitowała i wrzuciła swój nowy dobytek do torebki. – Jedziesz ze mną?
-
Jadę na wywiad. Ochroniarz czeka na ciebie na dole – odparłem, czego nie
przyjęła z entuzjazmem. Nie było to dla mnie żadnym zaskoczeniem. – Buziak,
proszę – wskazałem palcem na swoje usta, ignorując jej nadąsaną minę. Sapnęła z
niezadowoleniem, ale nie powiedziała nic. Wspięła się na palce i cmoknęła mnie
szybko. I niby ma mnie to zadowolić? Wystarczyć na cały dzień? Dobre sobie! Nim
zdążyła mi uciec, chwyciłem ją mocno w pasie przyciągając na powrót do siebie i
złączyłem nasze wargi w ponownym pocałunku. Bezceremonialnie wsunąłem jej język
do buzi, pieszcząc nim podniebienie oraz rozpoczynając namiętny taniec wraz z
jej. Nie opierała mi się nawet przez chwilę. Od razu stała się wiotka w moich
ramionach, oddając się mi w zupełności.
-
Pamiętaj, że być może noszę w sobie twoje dziecko… a zarówno ono, jak i ja
potrzebujemy tlenu – wydyszała, gdy w końcu się od niej oderwałem. Zaśmiałem
się i cmoknąłem ją w nos. – Przez ciebie już mi się wcale nie chce iść do tej
pracy.
-
To się zwolnij – poruszyłem wymownie brwiami.
-
Przemyślę to, jeśli ta ciąża się potwierdzi – rzekła poważnie, czym mnie
zaskoczyła. Poruszaliśmy temat jej pracy wiele razy i jeszcze nigdy nawet nie
wspomniała, że to przemyśli. Nie spodziewałem się takiej zmiany.
-
Teraz kocham to dziecko jeszcze bardziej – stwierdziłem ukazując rząd swoich
białych zębów. Szykują się naprawdę ogromne zmiany. Nie tylko, dlatego, że
urodzi się nam dziecko… Właściwie dopiero teraz do mnie dotarło, że zmieni się
znacznie więcej. I nie będzie to tylko w kwestii powiększenia naszej rodziny…
Człowiek to dziwna istota. Tak
bardzo lubi sam utrudniać sobie życie. Nie ma chyba nic gorszego od stworzenia
sobie nadziei. Uwierzenia w coś, czego jeszcze nawet nie widział na własne
oczy. Nie miałem pojęcia, czy nasze dziecko w ogóle istnieje… ale już je
kochałem.
Przede
mną cały dzień w pracy. Tak właśnie wygląda urlop, gdy jest się muzykiem. Jeśli
nie wyjedziesz z kraju, najlepiej na jakieś gorące wyspy to i tak wcześniej,
czy później cię dorwą i będą czegoś chcieli. Na szczęście nie jest to takie problematyczne, gdy Ivette również
pracuje i nie ma jej w domu. Moje życie wygląda zupełnie inaczej odkąd
zamieszkaliśmy razem, powiedziałbym nawet, że jest po prostu… normalne. Pomijając
oczywiście pewne szczegóły.
Na
początku miałem pewne obawy, czy takie zwyczajne życie po pewnym czasie mi się
nie znudzi… ale tak się nie stało. Przeciwnie. Po tym całym chaosie jaki tworzy
wokół mnie moja praca, samą przyjemnością jest wrócić do takiego domu. Do
miejsca, w którym czeka na ciebie ukochana osoba. Wszystko się zmienia gdy masz
kogoś takiego z kim zamierzasz spędzić całe swoje życie. Kiedy jesteś pewien,
że to ta jedyna, właściwa osoba. Pytanie tylko, skąd wiedzieć, że to akurat ta
a nie inna? Nie mam pojęcia, jak to działa. Po prostu budzisz się rano obok
niej… i to czujesz.
Ludzie,
którzy mnie znają śmieją się ze mnie. Bo przecież to wszystko jest do mnie tak
bardzo niepodobne. Tylko czy miłość musi być do kogoś podobna? Czy trzeba
wyróżniać się jakimiś specjalnymi cechami, by móc doznać tego uczucia i
obdarzyć nim drugą osobę? Szczerze mówiąc, kiedyś sam tak myślałem, że właśnie
tak powinno być. Dopóki nie spotkałem Ivette. Wtedy wszystkie moje przekonania
trafił szlag. Spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Wywróciła cały świat do
góry nogami już samym pojawieniem się w moim życiu. Potrzebowałem naprawdę dużo
czasu, aby dotarło do mnie, że się zakochałem. Tak na poważnie. A jeszcze
więcej, żeby pogodzić się z tym faktem. Dla kogoś takiego jak ja, to była
prawdziwa rewolucja. Prawie to spieprzyłem. To był pierwszy raz, gdy popełniłem
tak wielkie głupstwo. Jak widać, nawet największy głupiec zasługuje na swoje
szczęście…
-
Chciałeś się ze mną widzieć – Z zamyślenia wyrwał mnie znajomy, kobiecy głos.
Uniosłem, więc swoje spojrzenie na jego właścicielkę. Jak zwykle rzeczowa i
przy tym urocza. Panna Jessica we własnej osobie. – O co chodzi? Nie mam zbyt
wiele czasu – ponagliła mnie.
-
O wywiad. Wycofuję się z tym obwieszczaniem zaręczyn. Nie chcę, by te
informacje trafiały do mediów. Przynajmniej na razie – oznajmiłem z
przekonaniem w głosie. Musiałem pokazać jej, że jestem pewny siebie i nie
zamierzam w tym temacie dyskutować. Podjąłem już decyzję.
-
Tom, przecież to i tak wycieknie – skrzyżowała ręce na piersi wbijając we mnie
swoje przeszywające spojrzenie. – Wolisz, żeby ktoś was szpiegował zamiast sam
poinformować o tym fanów?
-
Nic nie wolę. Nie chcę mieszać prywatnego życia z zawodowym. I owszem, na pewno
się dowiedzą, ale to już mnie nie obchodzi. Ja nie zamierzam się wypowiadać w
tym temacie, tyle – rzekłem dobitnie. Blondynka nie była zadowolona, ale chyba
też nie zamierzała się ze mną sprzeczać. Cóż, nie miała na to właściwie żadnego
wpływu.
-
Jak chcesz – wzruszyła obojętnie ramionami. – Idź zrobić teraz make-up, bo na
ciebie czekają.
-
Spoko. Dzięki – rzuciłem jeszcze w jej kierunku i udałem się do
charakteryzatorni. Poszło całkiem łatwo, w sumie nie spodziewałem się tego. Ivy
może być ze mnie dumna! Muszę koniecznie do niej zadzwonić. Na pewno ta
wiadomość poprawi jej humor. Mnie poprawiła. Wcale nie jestem poddany decyzjom
innych tak jak jest mi to zarzucane, ha.
Nim
dotarłem pod właściwe drzwi, zatrzymałem się zdumiony, gdy jak spod ziemi
wyrósł przede mną… mały chłopiec. Rozejrzałem się od razu dookoła w
poszukiwaniu jego matki, ale nie dostrzegłem na korytarzu nikogo poza naszą
dwójką. Uniosłem więc brwi spoglądając zaskoczony na dziecko. Dopiero teraz
zauważyłem, że wyciąga w moim kierunku swoją małą rączkę, w której trzymał
lizaka.
-
Otwozys? – spytał tym swoim słodkim, dziecięcym głosikiem… Przysięgam w tym
momencie coś we mnie pękło. Nogi mi się niemal ugięły a serce, nie wiedzieć
czemu, zabiło tak mocno… Oniemiały wziąłem od niego tego lizaka i zacząłem
rozrywać opakowanie. Kiedy pozbyłem się folii, oddałem mu go.
-
Proszę – uśmiechnąłem się do niego lekko. Już chciałem zapytać, czy się
przypadkiem nie zgubił i gdzie ma rodziców, kiedy z pokoju obok wyszła młoda
kobieta.
-
Och, tu jesteś – zawołała przejęta, podbiegając do małego. – Przepraszam. W
przedszkolu panuje jakiś wirus, nie miałam z kim go dzisiaj zostawić – wyjaśniła
spoglądając na mnie skruszona.
-
Przecież nic się nie stało – odparłem zdziwiony, nie widząc w tym żadnego
problemu. Zupełnie nie przeszkadzała mi obecność tego dzieciaka.
-
Wiem, że nie powinno się brać dzieci do pracy… Tym bardziej takich łobuzów –
stwierdziła i poczochrała chłopca po jego blond czuprynie. Uroczy widok. –
Zapraszam, makijażystka już czeka – dodała po chwili a ja dopiero teraz
zauważyłem, że jest jedną z tutejszych pracownic. Jakoś mało mnie to
interesowało w sumie… To dziecko… Było zdecydowanie ciekawsze. Te jego oczka
wpatrujące się w ciebie z taką fascynacją, słodki nosek i maleńkie rączki… Czy
ja już nie dostaję jakiejś obsesji? Te wszystkie dzieci są takie cudowne! Ja
też chcę mieć takie! W dodatku ostatnio prześladują mnie na każdym kroku… albo
to ja dopiero zacząłem je dostrzegać…
Zagnieżdżało się to
we mnie. Z chwili na chwilę coraz mocniej. Aż w końcu nie myślałem już o niczym
innym poza owocem naszej miłości. Podobnie jak Ty… To dziecko miało wiele
zmienić w naszym życiu. I… zmieniło. Tylko… dlaczego nie tak, jak tego
pragnęliśmy…? Powiesz mi, że to teraz nieważne… Bo przecież mnie już przy Tobie
nie ma… ale ja wciąż nie potrafię tego zrozumieć. Nadal się z tym borykam… Bo
skoro los chce odebrać moje życie… Mógł oszczędzić inne. Oddałbym wszystko, by
tak było. Chciałbym móc umrzeć zamiast Niego…
Wywiad,
sesja… Napięty grafik. Trochę to męczące, podczas gdy przez ostatnie dni
właściwie nie robiłem niczego konkretnego. No, ale chyba od tego jest urlop!
Teraz musiałem wydurniać się przed aparatem. Mam w tym już niezłą wprawę.
Najlepiej mi wychodzą te seksowne pozy. O tak, jestem w tym dobry. Nawet Ivette
to przyznała. Kilka moich zdjęć z takich sesji sama sobie zażyczyła powiesić w
naszej sypialni. Ona w ogóle uwielbia zdjęcia. Gdyby mogła obwiesiłaby nimi
całe mieszkanie. To w sumie słodkie. I tworzy tym specyficzną atmosferę. Od
razu widać, że w danym miejscu ludzie bardzo się kochają. Czyli my. Tak. Widać,
że my się kochamy.
-
Tom, telefon ci dzwoni! – Głos Billa rozbrzmiał po studiu podczas, gdy ja
właśnie stałem przed obiektywem aparatu. – O, i już nie dzwoni – dodał po
chwili jednocześnie przeżuwając coś w ustach. Przewróciłem tylko teatralnie
oczami i zignorowałem go, skupiając się ponownie na sesji.
-
Bill, dołącz proszę – Fotograf zwrócił się do niego a mój braciszek już po
chwili stał obok. I teraz to on był gwiazdą planu. Cóż, nie będę ukrywał, że on
zna się na tym lepiej ode mnie. Sprawia mu to również dużo więcej przyjemności
niż mi. Ja zdecydowane wolę zajmować się muzyką. Na scenie, czy w studiu. To
jest moje miejsce. Niekoniecznie przed obiektywem aparatu, czy kamery. Ale
trzeba być uniwersalnym, prawda? Perfekcja w każdej dziedzinie, przede
wszystkim.
Wykonaliśmy
dziś masę zdjęć, co zajęło nam dobre pół dnia. Najpierw sesje pojedynczo,
później moje z Billem. Po jakimś czasie dołączyli też do nas Gustav z Georgiem.
Nie wiem co oni mają za przywileje, że mogli zjawić się znacznie później niż
my. Tłumaczyli, że przecież sama sesja Billa zajmuje dobre dwie godziny, więc
co mieliby tu robić. No naprawdę! Mogłem im to jednak darować, bo jak się
pojawili, atmosfera od razu się rozluźniła i wszystkim poprawiły się nastroje. Nie
widziałem ich przez ostatnie kilka tygodni i muszę przyznać, że brakowało mi
tych wygłupów. Od razu wpadliśmy na pomysł, by w tym tygodniu zorganizować
jakiś męski wypad na miasto. O tak, w końcu!
-
Jak to się zaręczyłeś!? – Gustav wytrzeszczył na mnie oczy, gdy Bill oczywiście
wszystko wypaplał. Miał szczęście, że nie pisnął nic o ciąży Ivette, bo chyba
sam bym go zamordował. – Przecież… To ja miałem być pierwszym, który się ożeni
w zespole – dodał po chwili z wielkim oburzeniem. Rywalizacja we wszystkim,
nawet w życiu prywatnym to podstawa w męskiej przyjaźni, czyż nie?
-
To się musisz streszczać, stary – wyszczerzyłem się do niego dumnie. – Nie
zamierzam zbyt długo czekać, tym bardziej, że Iv przecież niedługo… - urwałem w
ostatniej chwili zdając sobie sprawę z tego, co chcę powiedzieć. Bill wbił we
mnie swoje wymowne spojrzenie a ja zrobiłem głupią minę. Bardzo głupią minę, bo
zupełnie nie wiedziałem, jak teraz mam z tego wybrnąć. Przed chwilą obawiałem
się, że to mój braciszek wszystko wygada a tymczasem sam ledwo zdążyłem ugryźć
się w język.
-
No co z nią? – Śmiech Perkusisty wyrwał mnie z zamyślenia a ja spanikowany
przeniosłem swój wzrok na brata, szukając jakiegokolwiek ratunku z jego strony.
Miałem totalną pustkę w głowie.
-
Jak to co? Nie wiesz, jak to kobiety? Już się za sukienką ogląda – odparł
Wokalista i w tym momencie poczułem jak
spada mi kamień z serca. Muszę się bardziej pilnować. Człowiek w radości
kompletnie nie myśli. Najchętniej już bym całemu światu się chwalił swoim
przyszłym małżeństwem, dzieckiem… wszystkim. Odbija mi.
-
Okej. Jutro daję Margaret kartę kredytowa i niech szuka kiecki – stwierdził z
powagą Gustav, na co wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Ze mnie również całe
napięcie momentalnie spłynęło. – Ej! A może weźmiemy podwójny ślub!?
-
To nie byłoby takie głupie – dorzucił Georg. – Oszczędzilibyście trochę kasy.
-
Nie będę skąpił na własne wesele – prychnąłem kompletnie nie podzielając opinii
przyjaciela. Ślub połączony ze ślubem Gustava na pewno byłby ciekawym
wspomnieniem, ale mimo wszystko zupełnie inaczej to sobie wyobrażam. Ivette
zapewne też. To ma być nasz dzień. Tylko nasz. Najpiękniejszy w życiu, którego
nigdy nie zapomnimy. Będzie, jak w bajce. Już ja się o to postaram! – Poza tym…
Każde z nas ma jakieś własne, małe marzenie o ślubie. Więc niech pozostanie to
indywidualnym, wyjątkowym przeżyciem…
-
Och… Jak ty pięknie mówisz! – Perkusista złożył ręce jak do modlitwy, udając
zachwyt moimi słowami. Ja naprawdę się rozmarzyłem, a ci sobie jaja ze mnie
robią! Zero powagi. Przecież ja jestem teraz dorosłym, dojrzałym facetem… Będę
mężem. Będę tatą. Będę głową rodziny. Czy oni w ogóle wiedzą co to znaczy!?
Czasem są bardziej dziecinni ode mnie.
-
Durni jesteście – skwitowałem obrażony. – Wracajmy na te ostatnie zdjęcia, bo nie
chcę spędzić tu całego dnia – rzuciłem jeszcze i wycofałem się do środka
budynku. Chłopcy zaraz też dołączyli do mnie i znowu zaczęli się wydurniać. Oni
nie potrafią być normalni, ale chyba za to ich kocham. I to bardzo dziwnie
brzmi… ale kto by się tym w ogóle przejmował. Takich kumpli nie da się nie
kochać.
-
Tom, jeśli możesz, odbierz albo wyłącz ten telefon – usłyszałem, gdy tylko
przekroczyliśmy próg studia. Spojrzałem zdziwiony na fotografa, który trzymał w
dłoni moją komórkę.
-
Okej, przecież nic się nie dzieje… - mruknąłem odbierając od niego urządzenie. Sprawdziłem
od razu, kto się tak dziś do mnie dobija. Zdziwiłem się widząc kilka
nieodebranych połączeń do Ivy, ale dużo bardziej zdumiało mnie imię jej brata
widniejące na wyświetlaczu. Przeanalizowałem szybko sytuację i z niepokojem
stwierdziłem, że skoro Philip dzwonił do mnie z własnej woli, musiało się coś
stać…
Tylko nie to… Pomyślałem, przełykając ciężko
ślinę. Serce od razu przyspieszyło mi bicia a dłonie zaczęły drżeć. Bałem się,
że stało się coś złego. To było głupie. Jeszcze niczego nie wiedziałem a już
nastawiałem się na najgorsze.
Wziąłem
głęboki oddech i nie zwlekając dłużej, wybrałem numer Ivy. Jeden sygnał, drugi,
trzeci… z każdym kolejnym serce bardziej podchodziło mi do gardła. Dlaczego nie
odbiera… Ponowiłem próbę połączenia się z nią a gdy znowu nie dane mi było
usłyszeć jej głosu, postanowiłem zadzwonić do jej brata. Zaczynałem już
panikować. Tym razem jednak nie musiałem czekać, chłopak odebrał niemal
natychmiast.
-
Kaulitz, do cholery. Ile można do ciebie dzwonić!? – zaatakował mnie na
wstępie. Był wściekły, ale to akurat w jego przypadku nie było niczym nowym.
Zawsze na mnie warczał. Więc… może wcale nie ma powodu do niepokoju?
-
O co chodzi? Jest z tobą Ivy? – zapytałem, chcąc jak najszybciej dowiedzieć
się, czy z Iv jest wszystko w porządku. To było w tym momencie najważniejsze.
-
Jest. W szpitalu – odparł a mnie na te słowa oblała fala gorąca. Momentalnie
pobladłem i poczułem, jak robi mi się słabo. – Nie marnuj więcej czasu, tylko
tu przyjeżdżaj, kurwa! – zagrzmiał podczas, gdy ja stałem jak kołek nie mogąc
kompletnie przyswoić tych wszystkich informacji. Miałem wrażenie, że czas się
zatrzymał. Powietrze nagle jakoś zgęstniało, moje oczy zaszły jakimiś dziwnymi
mroczkami. Dopiero, gdy jego głos ponownie zabrzmiał w głośniku wróciłem do
rzeczywistości. Zdążyłem jedynie zarejestrować nazwę szpitala, po czym
zakończyłem połączenie od razu kierując się do wyjścia.
-
Tom! A ty dokąd!? – usłyszałem za sobą wołanie Billa, ale nie byłem w stanie w
tej chwili wydobyć z siebie głosu a co dopiero, cokolwiek mu tłumaczyć. Nogi
miałem jak z waty, ledwo szedłem. Bill zauważając mój stan, nie pytał już o nic
więcej. Po prostu dołączył do mnie, rzucając coś niezrozumiałego, w tej chwili
dla mnie, do reszty zespołu. I nawet nie wiem kiedy i jak znalazłem się z nim w
samochodzie. – Powiedz tylko dokąd… - poprosił spoglądając na mnie niepewnie.
-
Wiltbergstraße – wyszeptałem nazwę ulicy wpatrując się otępiale w przednia
szybę. – Ja… nie mam pojęcia co się dzieje, Bill…
-
Spokojnie. Ivette dzwoniła? – zapytał wyjeżdżając już z parkingu.
-
Philip… Nic mi nie powiedział…
-
Dobrze. Spokojnie, Tom. Na pewno nie dzieje się nic złego.
Na pewno nie dzieje
się nic złego. Te
słowa utkwiły mi w głowie i powtarzałem je sobie nieustannie przez cała drogę.
I choć Bill pędził, jak na złamanie karku, dla mnie to były najdłuższe minuty
mojego życia.
Nie ma nic gorszego
od niewiedzy. Niektórzy mawiają, że: im mniej wiesz, tym lepiej śpisz… Owszem.
Ale, co gdy w końcu rzeczywistość Cię dopada? Jechałem do tego przeklętego
miejsca, nie wiedząc zupełnie czy dzieje się z Toba coś złego. Nie wiedząc, czy
w ogóle…jeszcze… żyjesz… Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się tak bałem. Nie…
chyba nigdy. Tego uczucia nie da się porównać z żadnym innym.
Gdy
dotarliśmy na miejsce, w pierwszej chwili nie wiedziałem nawet dokąd mam się
kierować. Gdyby nie Bill, chyba bym sobie zupełnie nie poradził. To on
dosłownie zaprowadził mnie do recepcji i sam wypytał o wszystko pielęgniarkę. Ja
tylko stałem obok patrząc na wszystko tak, jakby mnie tam wcale nie było. Jakbym był
gdzieś poza światem i tylko patrzył na to co się działo z boku.
-
Philip! Co się dzieje!? Gdzie jest Ivy..? – Dopiero, kiedy zobaczyłem brata Iv,
w końcu się otrząsnąłem. Podbiegłem do niego wlepiając w jego osobę swoje
zdesperowane spojrzenie. Jedyne o czym teraz marzyłem to usłyszeć, że jest
wszystko dobrze. Nie mogło być inaczej. Po prostu nie mogło. Nie zniósłbym tego…
-
Zabrali ja na blok – odrzekł a mnie ponownie tego dnia ogarnęło osłabienie. Nie
mieściło mi się to w głowie. Jeszcze dziś rano jedliśmy razem śniadanie, całowałem
ja na pożegnanie… rozmawialiśmy… a teraz nagle jest na bloku operacyjnym… Tak
po prostu. – To ciąża pozamaciczna, Tom – uzupełnił, rzucając mi tym nieco jaśniejszy
obraz na sytuację. Teraz przynajmniej wiedziałem mniej więcej, co się wydarzyło.
Niemniej, równie dobrze w tym momencie mógłby mi rozbić nos. Podbić oko.
Rozwalić cała twarz. Choć i to nie mogłoby się równać z tym, co poczułem. Żal,
złość… rozczarowanie… wszystko na raz. Nic nie miało sensu. Wszystko się ze
sobą mieszało. Aż w końcu, nagle… strach. Paraliżujący strach. Strach przed stratą…
-
Jak to… jak… jak to ją zabrali? – wykrztusiłem z siebie. Kompletnie to do mnie
nie docierało. Pominąłem fakt dziecka, skupiając się tylko na tym, że Ivy jest
teraz na sali operacyjnej. Była tam zupełnie sama. Nie mogłem nawet się z nią
zobaczyć. Nie mogłem być przy niej. Nie mogłem zrobić niczego. I najgorsze, co
jedynie mogłem… Mogłem już nigdy nie mieć okazji, by zrobić cokolwiek. – Ja…
Nie zdążyłem nawet… Przecież, dlaczego!
-
Uspokój się, Tom – chłopak rzucił mi swoje surowe spojrzenie. – Wyjdzie z tego.
Nic jej nie będzie… I nie waż się myśleć inaczej.
-
On ma rację – Bill objął mnie ramieniem, prowadząc po chwili w stronę krzesła.
Byłem, jak kukła, bez słowa szedłem tam, dokąd mną kierował. – Siadaj. Wszystko
będzie dobrze…
-
Nic nie będzie! – fuknąłem odpychając go od siebie gwałtownie. – Straciłem
właśnie dziecko! Dziecko, które może zabić kobietę mojego życia! Nic nie będzie
dobrze! – wyrzuciłem z siebie nawet nie zastanawiając się już nad niczym. Może
gdzieś w podświadomości wiedziałem, że to nie Bill był osobą winną za to
wszystko i nie powinienem na nim wyładowywać swoich emocji… ale nad tym po
prostu nie dało się zapanować. Nie mogłem znieść myśli, że Ivette jest
operowana a ja nawet się z nią przed tym wszystkim nie mogłem zobaczyć. Nie
było mnie tutaj, kiedy być powinienem. Czy ona mi to wybaczy? Czy w ogóle
jeszcze kiedykolwiek ją zobaczę? Nie mogłem wyzbyć się z głowy najczarniejszej
wizji. Że przez swoje zaniedbanie, stracę dziś wszystko. Nie tylko dziecko, ale
i kobietę swojego życia. Bo może, jakbym był tutaj wcześniej… Może gdybym
odebrał od razu ten cholerny telefon..!
-
Posłuchaj… - Philip podszedł do mnie chwytając mnie niespodziewanie, mocno za
ramiona i zmuszając do tego, bym na niego spojrzał. - Wiem, że bardzo to przeżywasz.
Ale rozmawiałem z lekarzem… To naprawdę dobry lekarz. Obiecał mi, że zrobi
wszystko, by Ivy wyszła z tego cało – rzekł podkreślając niemal każde słowo. Byłem
w zbyt wielkim szoku, żeby się całkowicie ogarnąć, ale to chyba jedyne co w
końcu do mnie zaczęło docierać. Pokiwałem tylko głową wciąż patrząc na niego
szeroko otwartymi oczami. – Weź się w garść. Nie cierpię cię, ale moja siostra
kocha i będzie potrzebowała faceta a nie beksy.
-
Przyniosę mu coś na uspokojenie – rzucił pospiesznie Bill, odchodząc w kierunku
dyżurujących pielęgniarek. Miałem wrażenie, że po prostu próbuje na chwilę się
stąd ulotnić, by nie musieć przebywać zbyt długo w jednym miejscu z Philipem. Tak…
wolałem myśleć o niekomfortowej sytuacji mojego brata niż o tym, że moja Ivy
walczy o życie… a ja zawiodłem… Obiecałem, że nigdy więcej jej nie skrzywdzę. A
tymczasem znowu to zrobiłem. Bez znaczenia, że nie specjalnie… to było bez
znaczenia. Liczyły się fakty. Ja sam sobie tego nie będę mógł wybaczyć…
Przy Tobie czasem
czułem się, jak śmieć. Byłaś idealna. Zawsze. Pod każdym, najmniejszym
względem. I nie, wcale nie przesadzam. Kochałaś mnie najprawdziwszą, czystą,
bezinteresowną miłością. Byłaś wyrozumiała, dojrzała, dobra. Potrafiłaś
zachować się odpowiednio w każdej sytuacji. Nigdy mnie nie zawiodłaś. Byłaś
przy mnie w każdej chwili, gdy tego potrzebowałem. A ja..? Tak wiele razy Cię
zraniłem. Powiedz mi, jakim trzeba być dupkiem, by krzywdzić kogoś tak
wspaniałego, jak Ty? Kochałem Cię do szaleństwa a i tak wciąż popełniałem tak
idiotyczne błędy. A Ty za każdym razem mi je wybaczałaś… Mówiąc mi, że to nie
jest moja wina. Och, Ivy... oczywiście, że to była moja wina! Ty po prostu kochałaś
mnie bezgranicznie, wraz z moimi wadami… ze wszystkim. Całego. Takiego jakim
byłem i jakim się stawałem.
I wiem, że kochasz
mnie nadal…
***
Drogi Czytelniku,
będzie mi bardzo miło, gdy zostawisz swoja opinię w komentarzu.
Kilka słów od Ciebie jest dla mnie jedyna nagroda za moja pracę oraz motywacja do dalszego publikowania swojej twórczości.
***
Zapraszam do obserwacji mojego spisu FFTH oraz strony na facebooku :)
Cooooooooooooooo? Ty sobie wyobrażasz? Miało byc tak pięknie, a Ty sobie wymyśliłaś ciąże pozamaciczną i koniec sielanki. No weź dlaczego? Nie wybaczę Ci tego. Znaczy za dwa dni mi przejdzie, ale teraz.... Ugh! Jak mogłaś!
OdpowiedzUsuńTom i dziecko.
OdpowiedzUsuńTom i dziewczyna.
Tom i rodzina.
Trochę dziwnie to wszystko brzmi , niemniej jednak pięknie by to wyglądało ! :)
W szczególności moim oczom pojawił sie obraz Toma, trzymającego małego Tomcia *_*
Wyobraźnia xD
No ale...za pięknie być też nie może prawda? ;/
Aż przykro.
Czekam na 16 ! :)
Dużo weny .
co ty sobie wyobrażasz ?! w takim momencie?! Ja tu już nie wiem co mam robić czy czytać czy nie... jezu ona przeżyje...musi...to nie tak miało być xD
OdpowiedzUsuńojej właczyła sie histeria ;-;
no ale odcinek boski jak zawsze *_*
czekam na 16!
i ma być wszystko dobrze!
bo jak nie i to jest groźba :D przestaje to czytać! :D
(oczywiście żartuje)
życzę weny :**
Jestem Ka. Dziś weekend więc zaczynam nadrabiać zaległości bo jak zawsze czasu brak...
OdpowiedzUsuńMimo, że jestem tu, z tą historią od samego początku to jednak wciąż, z każdym rozdziałem mnie zaskakujesz. I co jest najlepsze- najzwyklejszymi słowami, prostymi przemyśleniami. I to jest naprawdę świetne!
Wykreowałaś cudownych bohaterów. Wyjątkowo podoba mi się tu Tom. Pewny siebie, zarozumiały, potrafiący walczyć o swoje (co prawda z początku jakoś niespecjalnie się do tego garnął) ale jednak w tym wszystkim pozostaje sobą. Jest uroczy w tym.
Ich związek- niemalże idealny i nie do zniszczenia. A jednak... Wpisy Toma pochyłą czcionką martwią mnie z każdym rozdziałem coraz bardziej.
Dodatkowo jeszcze dorzuciłaś komplikacje ze zdrowiem Ivy. Sądziłam, że pojawią się wnet małe problemy jak w każdym związku, ale... Że coś takiego? Nie dość, że straci dziecko to jeszcze zdrowie Ivette wisi na włosku? No nie! Jak Ty tak mogłaś?! Mam wrażenie, że Ty na siłę utrudniasz im życie! I to jest... Wredne Moja Droga xDD.
Normalnie, nie wiem co Ci zrobię jak to opowiadanie nie zakończy się szczęśliwie! Ale mam jeszcze dużo czasu na przemyślenia ;p.
Wspominałam już, że nie przepadam za Philipem? Nie? No to już wiesz ;). Wkurza mnie straszliwie. Wszystkim, całym sobą... ;/.
A no i dopóki nie zapomniałam- postawa Billa idealna. Tom ma ogromne szczęście, że ktoś taki jak młodszy Kaulitz jest obok niego. Mało kto jest w stanie nagle rzucić wszystko i pójść za nawet bliską osobą w ogień.
Rozdział jak każdy mi się podobał. Wzbudził nowe uczucia, emocje, zadziwił. Czekam na 16-nastkę i życzę weny! <3 ;))
Jaa wrednaa? I że na siłę utrudniam im życiee? ;( No jak możesz ;D Ja po prostu wcielam swoje plany... xd
UsuńI nie wiem, jak długo jesteś ze mną, a właściwie z moja twórczością... ale jeśli jesteś długo, to nie musisz się obawiać o zakończenie tej historii... a ja o swoje życie, chyba xD
kiedy kolejny odcinek :)?
OdpowiedzUsuńOla :)
Jest już zaczęty, ale niestety ostatnio mam blokadę twórcza, więc nie wiem kiedy coś napiszę ;)
Usuń