poniedziałek, 15 grudnia 2014

Kartka nr 10. „Love like this may come once. Baby it’s fate… Like a soul mate he’s your penguin.”

Co tym razem, przeszło mi od razu przez myśl, gdy Ivy wkroczyła do salonu z bardzo poważnym wyrazem twarzy, a w ręce trzymała jakąś gazetę. Nie ukrywam, zląkłem się. Co prawda, nie miałem już nic na sumieniu, ale nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać. Może przeczytała znowu jakieś bzdury na nasz temat i się zdenerwowała. Nie byłby to pierwszy raz. Za każdym razem jej powtarzam, aby nie czytała tych debilnych gazet. Gorzej, że czasem w pracy koleżanki same jej coś podsuną wielce zaaferowane tym, co wyczytają. One po prostu są tak bardzo „życzliwe”, że nie mogą pozwolić, aby Ivy ominęła jakakolwiek plotka. Kolejny argument za tym, żeby rzuciła tę pracę w cholerę.
- Naprawdę nie sądziłam Tom, że jesteś takim gnojkiem – Wzdrygnąłem się, aż gdy wypowiedziała te słowa. Moje serce po raz kolejny w ciągu ostatnich dni przyspieszyło gwałtownie bicia. Nie wierzę, że to znowu się dzieje. Znowu coś się pieprzy i założę się, że znowu to wszystko nie ma najmniejszego sensu. Jestem pewien, że to kolejna bzdura, która tylko niepotrzebnie nas ze sobą poróżni. Co jest do cholery? Czy świat nagle postanowił się sprzeciwić naszemu związkowi? Nagle zachciało mu się utrudniać nam życie? – Gdy wspominałeś o tej wrednej, niedobrej dziennikarce co się do ciebie przywaliła, zapomniałeś chyba dodać, że była z niej niezła dupa i nie omieszkałeś z tego nie skorzystać…
- Co? O czym ty mówisz? – Dopiero teraz się ocknąłem analizując jeszcze raz dokładnie jej słowa. Bardzo pomogła mi w tym gazeta, którą rzuciła mi na stolik. Moja pamięć od razu się odświeżyła. Zdążyłem już dawno o tym zapomnieć, nie sądziłem nawet, że ta kobieta zdecyduje się opublikować cokolwiek na mój temat. A jednak… I w dodatku udało jej się namieszać w moim związku. Świetnie. Następnym razem będę siedział na dupie w hotelu i wołami mnie z niego nigdzie nie wyciągną.
- Krótką masz pamięć. Ale na pewno pamiętasz, jak było miło, co? A może nawet nie tylko na niej się skończyło? Ile ich było, co? No Kaulitz, pochwal się – Mówiła jak nakręcona, a jej głos przesiąknięty był ironią. W tym momencie świat dosłownie zawirował mi przed oczami. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo ta sytuacja jest poważna. Ivette posądza mnie o zdradę. Ona naprawdę uważa, że mógłbym to zrobić… Że to zrobiłem. Zamurowało mnie. Pierwszy raz nie wiedziałem, co mam powiedzieć i jak w ogóle mam się obronić. Bo jak mam się bronić przed czymś, czego nawet nigdy nie było! Nigdy w życiu nawet nie dotknąłem innej kobiety będąc z nią w związku. Zdarzało mi się z kimś flirtować, ale na tym się kończyło. Przez myśl by mi nie przeszło, żeby iść z którąś do łóżka, czy cokolwiek. Tylko, jak mam jej to wytłumaczyć? – I co tak zbladłeś? Nagle ci mowę odjęło!? Myślisz, że jestem idiotką?
- Ivy… Przecież to nie tak. Co ty w ogóle mówisz… Przecież… - Podjąłem w końcu próby wybronienia się, lecz to okazało się być jeszcze trudniejsze. Dukałem jak jakiś dzieciak nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów. Ciągle byłem w szoku. Musiałem wziąć się w garść i powiedzieć jej jasno, że to jakieś brednie. Poza tym powinienem ją opieprzyć, że wierzy w takie bzdury! Co z zaufaniem, do cholery!? – Posłuchaj… Nie wiem, co wyczytałaś w tym szmatławcu i właściwie, mało mnie to obchodzi. Jeśli będzie trzeba pozwę ich za zniesławienie, ale ty nie możesz… - Przerwałem swoją stanowczą wypowiedź, gdy spostrzegłem, że jej twarz jest dziwnie… wesoła? Czy ona do cholery jasnej się ze mnie naśmiewa? Ewidentnie była w tej chwili rozbawiona. Patrzyła na mnie tymi swoimi roziskrzonymi, szczęśliwymi oczętami… A kiedy zauważyła, że zamilkłem i zacząłem jej się przyglądać, uśmiechnęła się niewinnie splatając swoje ręce z tyłu, niczym mała dziewczynka. Czy ona… Ciekawe na jak długo mnie zamkną, gdy zamorduję swoją kobietę..? – Ivette – wypowiedziałem jej imię przez zaciśnięte zęby jednocześnie oddychając głęboko. Tak, zorientowałem się właśnie, że to wszystko jest jednym, wielkim żartem z jej strony. Komuś chyba tutaj brakuje atrakcji!
- Jesteś naiwny jak dziecko, Tom – roześmiała się w końcu głośno, co wbrew temu, że byłem zły, przyniosło mi wielką ulgę. W sumie już nie wiedziałem, czy mam się na nią obrazić, czy cieszyć, że to tylko głupi żart. Naprawdę się tym przejąłem. – Jak mogłeś w to uwierzyć? – kontynuowała spoglądając na mnie wciąż nie tracąc swojego humoru. Nie no, wspaniale, że się tak świetnie bawi. Co z tego, że ja prawie zawału dostałem.
- A ty jak mogłaś mi coś takiego zrobić! – zawołałem oburzony niemal się przy tym zapowietrzając. Nadal nie mogłem uwierzyć, że mojej narzeczonej zebrało się na takie żarty. Ale muszę przyznać, że spokojnie mogłaby zostać aktorką. Tyle, że ja nigdy bym jej na to nie pozwolił. W życiu! Nie będzie mi się lizała z jakimiś serialowymi amantami, czy Bóg jeden wie co jeszcze…
- Nie spodziewałam się, że tak łatwo w to uwierzysz – stwierdziła nadal się śmiejąc. – Naprawdę, jakbyś mnie nie znał. Czy ja kiedykolwiek robiłam ci aferę o takie bzdury? – spojrzała na mnie tym razem już z nieco poważniejszym wyrazem twarzy. W sumie miała rację, w ogóle o tym nie pomyślałem. Rzeczywiście nigdy wcześniej nie zachowywała się w ten sposób. To wszystko przez te ostatnie wydarzenia… Jestem jakiś nadwrażliwy. I o co ja się w ogóle tak martwię? – Kochanie… - Podeszła do mnie bliżej i zarzuciła mi ręce na szyję następnie składając czuły pocałunek na moich ustach. Nie, żeby mnie to jakoś udobruchało, ale… Zrobiło mi się znacznie lepiej. – No uśmiechnij się. Ten artykuł naprawdę jest dość podejrzany… Ale wiesz, że ci ufam. A ja wiem… Że jesteś tylko mój – powiedziała ze słodkim uśmiechem, który chyba rozczuliłby każdego.
- Tak – potwierdziłem bez wahania i objąłem ją rękoma w pasie przyciągając jeszcze mocniej do siebie. Już prawie mi przeszło. A prawie całkiem, gdy zacząłem całować ją po szyi… Nie, wcale nie powinno być odwrotnie. To nie ona powinna się starać mnie jakoś przeprosić za swój „przezabawny” żart. Bo w tym cały urok, że teraz ja mogę wykorzystać okazję i zaciągnąć ją do łóżka w ramach rekompensaty. Każdy pretekst jest dobry, prawda? (Jakbym w ogóle ich potrzebował…)
- Dobrze, już dobrze… Ale ja muszę się trochę pouczyć – zamruczała odpychając mnie delikatnie od siebie. Nie był to przekonujący gest! Wiem, że wcale nie chce odtrącać moich słodkich ust na rzecz nauki. A ja nie zamierzam tak łatwo dać się zbyć. Dlatego też nie wypuściłem jej ze swoich objęć, ani też nie zaprzestałem pocałunków.
- Wcale nic nie musisz - zapewniłem ją jednocześnie wsuwając dłonie pod materiał jej bluzki. Nie mogłem tak łatwo dać za wygraną. Tym bardziej, że Ivy nie była wcale taka oporna. Chyba sama miała chęć na dokładnie to samo co ja... gdyby tylko nie to sumienie, które nakazywało jej schować ten śliczny nosek w książkach na najbliższe kilka godzin...
- Nie za dobrze ci ostatnio? - uśmiechnęła się wymownie podczas, gdy ja zacząłem po omacku majstrować już przy zapięciu od jej stanika. Za chwilę wyłączę jej myślenie. Ono jest tu teraz zupełnie zbędne…
- Trzeba dbać o kondycję, Skarbie - Pocałowałem ją soczyście w usta i ponownie nadałem im kierunek ku szyi mojej partnerki. Czułem, jak z sekundy na sekundę coraz bardziej mi się poddaje. Dosłownie odpływała mi w ramionach, gdy pieściłem pocałunkami jej skórę. A jej pomruk zadowolenia, tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że powinienem działać dalej. Przeniosłem więc swoje usta na jej dekolt, a w międzyczasie udało mi się też w końcu rozpiąć jej stanik. Niestety nie miałem jak się go pozbyć, bo wciąż miała na sobie bluzkę, która mi wadziła. Nie przeszkadzało mi to jednak w dotykaniu jej skóry pod materiałem ubrania.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie przerwał nam dzwonek do drzwi. Irytujący dźwięk rozbrzmiał po naszym mieszkaniu niszcząc panującą między nami atmosferę, a co najgorsze psując moją wizję na spędzenie najbliższej godziny. Ja rozumiem, że jest wczesna pora dnia... Ale naprawdę lepszego momentu nie było?
- Och, widzisz? Chyba musimy odłożyć dbanie o kondycje na później - Ivette od razu wróciła do rzeczywistości, niestety. Ja mógłbym w sumie zignorować niechcianego gościa, udając, że nie ma nas w domu... Może nawet by się to udało, gdyby tylko ten cholerny dzwonek nie rozproszył mojej kobiety. - Otwórz. To pewnie ktoś znajomy, skoro go wpuścili na górę. A ja zajmę się książkami - ucałowała mnie w policzek i wyswobodziła się z moich objęć. Moja mina w tym momencie musiała być pełna bólu i żałości... tak się właśnie czułem. - No idź otwórz, bo jeszcze pomyślą, że nas nie ma - ponagliła mnie zapinając jednocześnie swój biustonosz i całkowicie tym niszcząc moje marzenia.... Następnie skierowała się do naszej sypialni… Sama.  I pomyśleć, że mogliśmy wylądować w niej zaraz obydwoje spędzając upojne chwile... Świat jest przeciwko mnie!
Nie mając innego wyjścia, udałem się do przedpokoju sprawdzić, kto postanowił zakłócić nam romantyczne, pełne uniesień popołudnie. Nieźle się zdziwiłem, gdy otwierając drzwi, ujrzałem swojego brata. Nie, żebym zapomniał o jego istnieniu... po prostu nie spodziewałem się ani jego, ani tego, że będzie dzwonił do drzwi. Choć może w tej sytuacji, gdy zamierzałem pozbawić Iv ubrań w naszym salonie, dobrze się stało, że postanowił akurat dziś skorzystać z tego zacnego urządzenia, jakim jest dzwonek.
- Bill, co za niespodzianka - rzuciłem na wstępie podczas, gdy on sam milczał jak zaklęty. Mam nadzieję, że wyczuł w moim głosie odpowiednią dawkę ironii. W końcu zniknął sobie bez słowa na kilka ładnych dni i nawet nie zadzwonił. Za to ja mógłbym zgłosić zaginięcie brata, gdybym go tak dobrze nie znał. Gdyby nie był moim bliźniakiem.
- Hej... Mogę? - spojrzał na mnie niepewnie. Skąd ten niepokój w jego oczach? Zupełnie jakby się mnie obawiał. Od razu zauważyłem, że się obwinia. Wszystko miał wymalowane na swojej twarzy. Niemniej jednak te wyrzuty sumienia chyba nie powinny odnosić się do mnie. Chociaż! Och tak, bardzo szybko zapomniałem jakie piekło przeszedłem przez jego wybryk. Ma szczęście, że mam mądrą kobietę. W sumie ja też mam szczęście, a nawet większe... więc tak, chyba jednak nie muszę robić mu awantury. Z tego co można wyczytać po jego zachowaniu, on i tak już odpokutowuje za swoje czyny w głębi swojej duszy i umysłu. Aż mi go szkoda…
- No pewnie, wchodź - Otworzyłem szerzej drzwi, wpuszczając go do środka. Przecież wiadomo było, że nie zatrzasnę mu ich przed nosem. - Spokojnie, Ivy jest w sypialni. Będzie się uczyć - oznajmiłem zauważając, że się dziwnie czai. Ktoś tu chyba ma stracha przed moją Księżniczką... och, jak można się obawiać takiej niewinnej istoty? Zupełnie tego nie rozumiem! - Także wchodź do salonu, siadaj i opowiadaj - wskazałem mu drogę, aby nieco się ośmielił. Rzeczywiście fakt, że Ivy jest w innym pomieszczeniu i zaraz na niego nie naskoczy, znacznie go uspokoił. - Gdzie byłeś przez ten cały czas? - zapytałem, gdy już obydwaj usiedliśmy na kanapie, a ten sam nie kwapił się podjąć temat. Zapewne nie miał pojęcia od czego zacząć. Czuł się jak idiota, nawet przede mną. Och, jak ja go dobrze znam. I znam także to uczucie gnębiące od środka…
- Wyjechaliśmy z Ash... Wiesz, musieliśmy po tym wszystkim ochłonąć i ułożyć sobie co nieco – odezwał się w końcu, lecz jego głos nie wyrażał jakiejś niebywałej radości. Przeciwnie, wydawał się być przygaszony.
- No nie wątpię. I ułożyliście? – drążyłem chcąc poznać więcej szczegółów.
- Myślę, że tak - uśmiechnął się lekko, więc musiał mieć jednak dobre wspomnienia z tego wyjazdu. No ja już się nawet domyślam jakie!  - Ale niestety, musieliśmy wrócić i wróciła też rzeczywistość... – Jego ciężkie,  a nawet żałosne westchnienie, zmotywowało mnie do działania i uświadomienia mu pewnych kwestii. W końcu kto ma to zrobić, jak nie ja?
- Słuchaj, nie ma sensu się tym zadręczać. Owszem, zrobiliście świństwo Philipowi. Ale stało się, a on na pewno nie byłby szczęśliwy z kobietą, która go nie kocha. Więc przecież dobrze, że Ashlee w porę od niego odeszła... Każdy z was może teraz ułożyć sobie na nowo życie. Ty z Ash, a Philip na pewno da sobie też jakoś radę. Miłość z liceum rzadko kiedy trwa wieczność... Trochę namieszaliście, ale chyba każdy by się pogubił w takiej sytuacji.... A poza tym, to cię podziwiam za tą odwagę. Nie odpuściłeś, masz jaja walczyć o swoje - Kończąc swoją jakże wylewną wypowiedź poklepałem go z uznaniem po ramieniu. Nieważne, że na początku tego wszystkiego miałem ochotę go jedynie zabić... Teraz wyglądało to zupełnie inaczej. Emocje opadły, można było spojrzeć na sytuację trzeźwym okiem. A ja przede wszystkim chciałem go wesprzeć, dodać otuchy. Bo mimo wszystko jest moim bratem, najbliższą mi osobą. I zawsze stanę po jego stronie. Nawet, gdy będzie kradł panny młode sprzed ołtarzy... Każdy ma jakieś hobby, nie..?

Bo mój brat nie jest takim tchórzem jak ja... Walczy o wszystko na czym mu zależy do samego końca. Wierzy, ma nadzieję. To wszystko jest dla niego podstawą do działania, tyle mu wystarcza. Moj brat jest cholernie odważny... Bo największą odwagą trzeba się wykazać walcząc o swoje szczęście, pokonując wszystkie przeciwności, jakie stają nam na drodze. I nie wygrać tylko szczęścia... tak naprawdę walka o szczęście jest jednocześnie walką o samego siebie. Bill toczył ją całe swoje życie... i wygrywa. Zawsze wygrywa.

- Nawet nie wiesz jak dobrze słyszeć to od ciebie...
- No już dobrze, nie rozczulajmy się, aż tak - wywróciłem teatralnie oczami dochodząc do wniosku, że jeszcze chwila i mogłoby zrobić się zbyt ckliwie, jak na rozmowę dwóch facetów. Jakże męskich facetów! - Swoją drogą... Oświadczyłem się Ivette - wyznałem po chwili ciszy, zupełnie spontanicznie, a Bill spojrzał na mnie zdziwiony. Może powinienem był poczekać z tym na inną okazję?  No cóż, nie on jeden potrafi zaskakiwać! - Nie patrz tak. Kocham ją jak idiota... Jak nie ona, to kto?
- Świetna decyzja, Tom. Chyba też mogę być z ciebie dumny - skwitował z zadowoleniem. Nie ukrywam, że sam poczułem się dumny. W dodatku na nowo obudziły się we mnie te emocje związane z zaręczynami. Świadomość, że tak właściwie wkroczyliśmy z Iv w nowy etap naszego wspólnego życia i już niedługo będziemy planować wesele. Będę mężem... a w przyszłości też ojcem. To wszystko wydaje się teraz takie nierealne, a jednocześnie niesamowite. I już niedługo stanie się najpiękniejszą rzeczywistością... - To chyba mamy co opijać, nie sądzisz?
- Oj tak! - zgodziłem się z nim bez wahania. - Na razie mogę zaproponować ci tylko piwo, ale musimy zorganizować z chłopakami jakieś większe wyjście i porządnie to uczcić - rzekłem pełen entuzjazmu i od razu wstałem z miejsca kierując się do kuchni po odpowiedni trunek.
- A Iv? Bardzo jest zła..? - Jak się okazało mój braciszek poszedł w moje ślady i gdy tylko się odwróciłem, ujrzałem go przed sobą. Podałem mu więc wyjęte z lodówki piwo i oparłem się o kuchenny blat spoglądając na niego uważnie. Powinienem mu wspominać w jaką furię wpadła jego przyszła bratowa...?
- Już jest lepiej. Trochę się powściekała, jak to Ivy... Ale wiesz, że was kocha - odparłem wzdychając przy tym ciężko. Miłość do drugiego człowieka może zmienić tak wiele... czasem to, aż chyba trochę niezdrowe. Na szczęście w tym przypadku wszystko jest jak najbardziej w dobrym znaczeniu. - Będziecie musieli trochę z nią pogadać... Wiesz, że trzeba zawsze przedstawić swoją wersję wydarzeń, aby sprawy przybrały odpowiednich kolorów. Ale będzie dobrze. W końcu nie pokochałem byle kogo - zapewniłem go z uśmiechem i wznosząc symboliczny toast uniesioną butelką piwa, upiłem spory łyk. Bill tylko przytaknął mi skinieniem głowy i uczynił to samo. Wygląda na to, że wszystko zaczyna układać się jak należy. W końcu!
Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, a potem Bill poszedł do siebie mówiąc, że chce jeszcze odpocząć nim skonfrontuje się z moją narzeczoną. Tak więc zostałem w sumie sam, bo Iv dalej się uczyła, a ja nie chciałem już jej przeszkadzać zdając sobie sprawę, że na razie nie mam co liczyć na żadne czułości.
W takim układzie wyprowadziłem psa na spacer, a gdy wróciłem zabrałem się za przygotowywanie kolacji. Miałem w końcu zadbać o swoją kobietę, a przy tych książkach, zdaje się, zapomina o całym Bożym świecie. Zrobiłem górę kanapek z warzywami, a do tego gorącą herbatę. Kolacja była silnym argumentem do przerwania nauki. Zresztą, myślę, że na ten dzień jej wystarczy. W końcu ile można się uczyć?
- Kochanie, kolacja – Zajrzałem do naszej sypialni, a moja narzeczona siedziała na łóżku wraz z walającymi się wokół niej książkami, zeszytami i innymi duperelami. Jak dobrze, że ja nie muszę przez to wszystko przechodzić. Zupełnie nie wyobrażam sobie, że miałbym się nadal uczyć.
- Kolacja? – uniosła głowę spoglądając najpierw na mnie, a potem na elektryczny zegarek stojący na komodzie. – A kiedy był obiad? – zmarszczyła brwi, na co ja wzruszyłem tylko bezradnie ramionami.
- Nie analizuj teraz tego, że zapomnieliśmy o obiedzie – wyszczerzyłem się do niej zdając sobie sprawę, że to dość śmieszne. Twierdzę, że moja kobieta zapomina o jedzeniu, a sam nie jestem lepszy. Straciłem poczucie czasu z Billem. – Zostaw już to wszystko i chodź. Wystarczy ci na dziś tej wiedzy.
- No już idę – westchnęła i odkładając trzymaną książkę na bok, zeszła z łóżka następnie rozciągając zmęczone kości. – A kto był? Słyszałam jakiś męski głos… Czyżby twój brat się odnalazł? – zapytała z przekąsem. Bill widocznie nadal wywoływał u niej jakieś negatywne odczucia. Ale i tak już w znacznie mniejszym stopniu niż przed kilkoma dniami!
- Tak, odnalazł się – potwierdziłem, ale nie chciałem zagłębiać się jakoś specjalnie w ten temat. Nie było sensu, żebym wtajemniczał ją w szczegóły. Mój brat sam powinien z nią pogadać. – Pogadaliśmy trochę. Pewnie niedługo wpadnie do ciebie.
- Nie wiem, czy mam na to ochotę – stwierdziła zmierzając już w moim kierunku i obydwoje udaliśmy się do kuchni. Jestem pewien, że Ivy tylko udaje taką oziębłą w stosunku do Billa. W głębi duszy już mu wybaczyła. Ta rozmowa będzie tylko formalnością…
Nie kontynuowałem już  dłużej tego tematu. Usadziłem ją przy stole i podsunąłem pod nos talerzyk oraz herbatę, sam również zajmując miejsce naprzeciwko. Może nie była to najwykwintniejsza kolacja w naszym życiu, ale było smacznie i co najważniejsze, przyjemnie. Co prawda, było jeszcze kilka tematów, które powinniśmy omówić… Chociażby zgłoszenie na policję gróźb, jakie otrzymywała Ivy, lecz nie chciałem już psuć nastroju. Nie możemy ciągle się czymś zadręczać. Bardzo chcę, żeby nasze życie choć w minimalnym stopniu mogło być normalne. Będzie to kosztowało wiele wysiłku, ale przecież warto. Dla niej. Dla nas… Dla naszej wspólnej przyszłości.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz