Kiedy
wchodzisz w środku nocy do swojego mieszkania i nie wiedzieć czemu potykasz się
o wszystko, to znak, że mieszkanie jest za małe i czas je zmienić! Dokładnie tak.
Kupię sobie willę z basenem. Zamieszkamy w niej wszyscy we czworo. Ja, Bill,
Ivette i Ashlee. No i nasze psy. Czemu od razu tego nie zrobiliśmy? Ja po
prostu chcę czuć się bezpiecznie we własnym domu, gdy wracam pijany z imprezy! Już
w przedpokoju prawie się zabiłem. Jakby tego było mało, pies zaczął mi się plątać
pod nogami cały uchachany, że jego pan wrócił… Ironią jest, że im bardziej starasz
się nie hałasować, tym bardziej to robisz. Do sypialni próbowałem wejść na palcach
dosłownie, po ciemku jednak i tak przyjebałem łbem o futrynę… Tak mi się zakręciło
w głowie, że chyba cudem nie padłem na podłogę. Wtedy niewielkie światło nocnej
lampki, rozświetliło pomieszczenie. Liczyłem na to, że Iv będzie spała. Wolałem,
by nie widziała mnie w takim stanie. To nie był mój najlepszy stan… Chciałem,
by uszło mi to płazem. Nie wiem, czy nie spała wcale, czy to ja ją obudziłem… w
każdym razie jej zielone ślepia były skierowane na moją ledwo trzymającą się na
nogach osobę.
-
Jestem pijany – oznajmiłem, nie wiedzieć czemu, całkiem z siebie zadowolony.
-
No co ty nie powiesz – pokręciła głową z niedowierzaniem, udając zaskoczoną.
Ej, nie jest ze mną jeszcze tak źle, skoro rozpoznaję takie rzeczy. Sapnąłem
tylko i masując sobie obolałe czoło, powlokłem się w kierunku łóżka.
-
Musiałem się upić, musiałem – wyznałem jej, opadając z głośnym westchnieniem na
pościel. – No, ale to też nie działa.
Jesteś pijany, ale i tak o wszystkim pamiętasz. Jaki to ma sens? – spojrzałem na
nią z dołu. – Myślałem, że nie będę pamiętał…
-
Nic bardziej mylnego… - stwierdziła cicho i uniosła swoją dłoń, by przejechać
nią kilkakrotnie po moich włosach. – Będziesz miał siniaka – dodała przenosząc
ją w miejsce mojego śladu po zderzeniu z futryną.
-
Jak pocałujesz, to nie będzie – zasugerowałem z pełnym przekonaniem. Jej usta
wygięły się w lekkim uśmiechu a potem pochyliła się nade mną, muskając delikatnie
moje czoło. Zamknąłem oczy ciesząc się
tym krótkim momentem czułości. Pierwszym od bardzo dawna. Mimo że nie popisałem
się dzisiaj, nie była na mnie zła a to chyba już połowa sukcesu. – Kochasz mnie
jeszcze?
-
Kocham.
Podniosłem
się do pozycji siedzącej, spoglądając z utęsknieniem w jej oczy. Tliło się w nich tak wiele silnych uczuć i
emocji. Uwielbiam jej oczy. Ich kolor, głębię. To, że znam ją tak dobrze, że
potrafię z nich wyczytać wszystko. Teraz błyszczały zaszklone, wpatrując się we
mnie w ten specyficzny sposób. Zbliżyłem się do niej, ujmując jej twarz w
dłonie i musnąłem krótko spierzchnięte wargi. Przysłoniła oczy kotarą ciemnych
rzęs a ja nie potrafiąc powstrzymać w sobie pragnienia, wpiłem się zachłannie w
jej usta. Nie odtrąciła mnie, więc nie czułem już żadnych zahamowań. Wsunąłem
ręce pod jej plecy, by podnieść ja i przyciągnąć do siebie mocno. Była tak
krucha, że nawet nie musiałem wkładać w to zbyt wiele wysiłku. Oplotła mnie nogami
w pasie, wciąż odwzajemniając moje pocałunki. Nie potrafiłem się nacieszyć jej
ustami. Nie pamiętam, kiedy ostatnio było między nami tyle namiętności. Ale z
pewnością, było nam to potrzebne. Całowałem jej wargi z największą
dokładnością, spijając z nich każde, najdrobniejsze uczucie. Językiem pieściłem
podniebienie, penetrowałem każdy zakamarek jej buzi wdając się wraz z jej w gorącą
plątaninę namiętnego tańca. Nie była mi dłużna pod żadnym względem. Rękoma wdarła
się pod materiał mojej koszulki, dekoncentrując mnie swoim palącym dotykiem, najpierw
na klatce piersiowej a potem podbrzuszu. W impulsie podniecenia, zsunąłem usta
na jej szyję, zostawiając po nich na całej długości ślady, które prowadziły
mnie prosto do jej obojczyka i kolejno dekoltu.
Wspólnie
pozbyliśmy się mojej garderoby, rzucając wszystko na podłogę. Wtedy na nowo
złączyłem nasze usta w głębokim pocałunku. Czułem, jak jej drobne ciało napiera
na mnie coraz mocniej a satynową koszulę przebijają stwardniałe sutki. Niewiele
myśląc, wsunąłem dłoń między jej nogi. Przesunąłem delikatnie palcami wzdłuż
jej kobiecości, wyczuwając już przez materiał koronkowej bielizny, jak bardzo
podzielała moje pragnienie. Podwinąłem materiał jej koszuli, by móc dostać się
do piersi. Chwyciłem je obie mocno jednocześnie przysysając się do jednej z
brodawek. Ivette sapnęła głośno, zaciskając swoje dłonie na moich ramionach.
Jej paznokcie niebezpiecznie przejechały po moim karku, zjeżdżając zaraz na
plecy. Poczułem, jak przechodzi mnie podniecający dreszcz. Niemal zerwałem z
niej majtki, pragnąc już jedynie zatopić się w jej ciele. Jej głośny jęk, był
dziś najpiękniejszym dźwiękiem, jaki było dane mi słyszeć. Wszedłem w nią mocno
a nogi dziewczyny, ponownie tej nocy zaplotły się silnie wokół moich bioder. Objąłem
ją swoimi ramionami, przywierając do niej swoim rozgrzanym ciałem. Jej twarz znalazła
się tuż przy moim uchu, słyszałam każdy najmniejszy oddech wydobywający się z
jej ust, każde westchnienie, sapnięcie, każdy jęk. Pobudzała tym moje wszystkie
zmysły. Zacząłem poruszać się znacznie gwałtowniej, czując, że spełnienie jest
już tak blisko. Przycisnąłem ją do siebie jeszcze silniej, szepcząc jej do ucha,
jak bardzo jest cudowna i jak ją kocham, nim błoga rozkosz zalała nasze ciała. Zamknąłem
jej usta kolejnym, namiętnym pocałunkiem dokładnie w chwili, gdy orgazm wstrząsnął
jej ciałem. Pozwoliłem opaść jej z powrotem na pościel, sam przytulając się do
jej wciąż unoszących się od przyspieszonego oddechu, piersi. Długo jeszcze trwaliśmy
w tej pozycji napawając się sobą nawzajem. Wodziłem palcami po jej gładkiej
skórze, wciąż pachniała słodkim balsamem. W połączeniu z naturalną wonią jej ciała,
był moim ulubionym zapachem.
Nie
zamieniliśmy już ten nocy ani jednego słowa. Spędziliśmy tak jeszcze dobrą
godzinę, nim sen znużył mnie na tyle, że nawet nie wiem, kiedy Morfeusz zabrał
mnie do siebie. Gdy się obudziłem, było już po dziesiątej rano. A moją głowę
dręczył pulsujący ból, mimo że sny miałem całkiem przyjemne i spało mi się naprawdę
dobrze. Nie zapobiegło to jednak wrednemu kacowi.
Przetarłem
twarz dłońmi i pierwsze co, spojrzałem w bok, by z rozczarowaniem stwierdzić,
że Ivette już nie ma. Westchnąłem ciężko podnosząc się do pozycji siedzącej. Na
etażerce stała szklanka z wodą a obok niej, aspiryna. Co jak co, ale nie mogę
powiedzieć, że jestem jej obojętny. Ta kobieta troszczy się o mnie nawet, gdy
próbuje trzymać się jak najdalej… Choć tej nocy wcale tak nie było. Nie uciekała.
Była tak blisko, że bliżej być się nie dało. Może więc jednak coś się zmieniło?
Może już przestała uciekać… Może wróci z pracy i wszystko będzie, jak dawniej.
Och, czy ja naprawdę wierzę, że seks rozwiąże nasze problemy?
Nie
zadręczając się już dłużej, wrzuciłem tabletkę do wody a następnie wypiłem całą
zawartość szklanki na raz. Przydałby się jeszcze zimny prysznic dla orzeźwienia.
Śmierdzę jeszcze po wczorajszej imprezie. Nie wiem, jak Ivette to w ogóle
zniosła i spała ze mną w jednym łóżku. Na jej miejscu, wywaliłbym siebie na kanapę
do salonu albo kazał się najpierw umyć. Kolejny dowód na to, że to najwspanialsza
kobieta pod słońcem. Nie dość, że mnie nie wywaliła to jeszcze się ze mną chciała
kochać.
Zrzuciłem
z siebie kołdrę i schyliłem się, by podnieść z podłogi swoje bokserki. Nim się
ogarnę, zjem śniadanie. Burczenie w brzuchu nie sprzyja w robieniu
czegokolwiek. Wciągnąłem, więc gacie na tyłek i przeciągając się po drodze,
ruszyłem w kierunku kuchni. Dziwiło mnie, że pies jeszcze nie skakał dookoła
domagając się spaceru. Widocznie, Ivette musiała go wyprowadzić przed pracą.
Ile razy jeszcze dzisiaj powtórzę, że jest wspaniała..?
-
Nie patrz tak na mnie, nie dostaniesz mleka – Zmarszczyłem brwi, gdy z kuchni
dotarł do mnie znajomy głos. Czyżbym nadal śnił..? Raczej nikt inny poza Ivette
nie mógł być o tej porze w moim mieszkaniu. Poza tym, wiedziałbym o tym chyba. Moje
wątpliwości rozwiały się, kiedy przekroczyłem próg i faktycznie moim oczom ukazała
się Ivy we własnej osobie. Stała przy kuchence a przy jej nodze siedział
Scotty, licząc na to, że coś skubnie. Przyznam, uroczy widok. Tęskniłem za tym,
jak cholera.
-
Hej, Skarbie… - Podszedłem do niej niepewnie, zwracając na siebie uwagę. Spojrzała
w moim kierunku, od razu uchwyciłem blask jej oczu. W tym momencie wielki ciężar
spadł mi z serca. Dobrze było znowu widzieć ją w takim stanie.
-
Cześć. Chcesz budyń?
-
Budyń na śniadanie? – uśmiechnąłem się lekko i stanąłem obok niej, opierając
się o blat szafki.
-
A czemu nie?
-
Właściwie… a jaki robisz?
-
To zależy, czy też chcesz.
-
Dlaczego?
-
Dla siebie zrobię czekoladowy, dla ciebie waniliowy – wyjaśniła krótko, lecz
tyle wystarczyło, by na mojej twarzy ponownie zawitał uśmiech. Mój Boże, jak ja
ją uwielbiam…
Stanąłem
za jej plecami i objąłem ją od tyłu, układając brodę na jej ramieniu.
-
Jesteś cudowna… - Szepnąłem jej do ucha, całując czule gładki policzek.
-
Naprawdę? Ja tylko gotuję budyń – stwierdziła z rozbawieniem. – Podaj mi waniliowy
– poprosiła, więc odkleiłem się od niej, by sięgnąć do szafki po paczkę z
budyniem. Położyłem jej go na blacie i usiadłem przy stole, żeby już nie
przeszkadzać. Przyglądałem się w milczeniu, jak Ivy przyrządza nam „śniadanie”.
Nie trwało to długo, po kilku minutach miałem już przed sobą miskę ze słodkim
deserem. Byłem tak głodny, że właściwie wszystko jedno co zjem. Najważniejsze,
że możemy zjeść to śniadanie razem. Pierwszy raz od tygodni.
-
Nie pracujesz dzisiaj? – zagadnąłem z czystej ciekawości.
-
Mam wolny weekend.
-
Tak nagle? Co się stało? – Nie ukrywałem swojego zdziwienia i może popełniłem
błąd. Ivette wyraźnie źle to odebrała. Jej twarz momentalnie spochmurniała a
zielone tęczówki zabłysły złością.
-
O co ci chodzi? Jak pracuję źle, jak nie, też? Tak źle i tak niedobrze,
zdecyduj się – rzuciła zdenerwowana i podniosła się ze swojego miejsca. W ostatniej
chwili zdążyłem zareagować i chwyciłem ją za rękę powstrzymując od wyjścia.
-
Ivy… Nie miałem nic złego na myśli. Nie złość się na mnie, Skarbie – spojrzałem
na nią i pociągnąłem w swoją stronę, by usiadła na moich kolanach. – Kotku…
cieszę się, że masz wolne i w końcu możemy spędzić razem trochę czasu. Wyjdźmy
gdzieś we dwoje, oderwijmy się trochę od codzienności…
-
Gdzie chcesz wyjść? – zapytała już znacznie spokojniejsza.
-
Zrobimy sobie małą wycieczkę, hm? – zaproponowałem z uśmiechem. Wpadło mi do
głowy coś ciekawego. Myślę, że to mogłoby zrobić dobrze nam obojgu…
-
Dokąd?
-
Zobaczysz.
-
No dobrze… - westchnęła cicho wtulając twarz w moją szyję. – Przytul mnie –
szepnęła, co spełniłem od razu, obejmując ją mocno swoimi ramionami. Nie tylko
mi brakowało bliskości i ciepła. Cieszę się, że Ivette przestała mnie odtrącać
i sama zaczyna domagać się czułości z mojej strony. Mimo że nigdy nie wątpiłem
w nasze uczucia, w najgorszych chwilach wszelkich kryzysów człowieka
automatycznie nachodzą myśli, że może to już koniec. Tyle związków rozpada się
każdego dnia i przeważnie, większość z nich nie ma nawet, co do tego
konkretnego, istotnego powodu. Uważam, że mój związek jest bardzo dojrzały. My
jesteśmy w nim dojrzali. Obydwoje wiemy, co jest dla nas ważne i nie chcemy
tego stracić. A na pewno nie pozwolimy na to przez jakąś błahostkę. W końcu od
zawsze wiadomo, że życie nie jest non stop kolorowe. O to chodzi, by wspólnie
stawiać czoła wszelkim problemom i je rozwiązywać, a nie poddawać się i
uciekać, prawda..? Tak, mówię to ja,
największy tchórz ostatnich czasów…
… Wierzyłem w
siebie. Wierzyłem, że już nigdy się nie wycofam. Nie pozwolę, by strach wziął
górę. Wszystko było proste, gdy tkwiło tylko w moim umyśle. W rzeczywistości nie
byłem już taki mocny. Myślałem, że najgorsze dni mojego życia mam już za sobą.
Pierwszy, gdy pozwoliłem Ci odejść. Drugi, gdy próbowałaś odebrać sobie życie…
Myliłem się. Najgorszym dniem, był ten, w którym musiałem opuścić Cię z pełną świadomością
wszelkich konsekwencji tego czynu. Nawet jeśli połączę dwa pierwsze dni w
jeden, nie będzie on w stanie przebić tego ostatniego.
Różnica polega
właśnie na świadomości. Wiedziałem, że Cię skrzywdzę odchodząc. Że będzie
bolało zarówno mnie, jak i Ciebie. Zadałem cierpienie nam obojgu. I uważałem to
za najlepsze wyjście. Rozumiesz? Bo ja chyba już przestaję. Im więcej o tym myślę…
Uważałem, że skrzywdzenie Ciebie w taki
sposób, będzie dla nas najlepszym wyjściem…
Miejsce,
do którego zabrałem Ivette, było dla nas wyjątkowe. Niestety nie skrywało w
sobie samych dobrych wspomnień, przez co zostało przez nas zaniedbane. Nie
chcieliśmy wracać do pewnych wydarzeń a ono ewidentnie się z nimi wiązało. Pozwoliliśmy,
by to miejsce zostało przysłonięte kotarą smutku i zapomnienia… Ja już wiem, że
to był błąd.
-
Dlaczego tutaj przyjechaliśmy? – Ivette nie wyglądała na zadowoloną, gdy
zatrzymałem samochód i w końcu dotarło do niej, gdzie jesteśmy. Spodziewałem
się tego, ale nie zrażało mnie to wcale. Jakoś trzeba się przełamać, na
początku nigdy nie jest łatwo. – Mieliśmy chyba o tym nigdy więcej nie mówić –
Przeniosła na mnie swoje przeszywające spojrzenie, a ja odpiąłem pas.
-
Wiem. I nie zamierzam o tym mówić – Przyznałem jej rację. – Po prostu… ten
most, to nie tylko przykre wspomnienie. To tutaj wszystko się zaczęło, Ivy.
-
Niezupełnie…
-
Niezupełnie, ale odgrywa w naszym życiu znaczącą rolę. Nie chcę, byśmy o tym
zapomnieli tylko dlatego, że raz wydarzyło się tutaj coś złego. To jest nasze
miejsce… I nic nie ma prawa odebrać nam pięknych wspomnień. A właśnie takie
mamy… O tym powinniśmy myśleć, będąc
tutaj – zakończyłem, będąc pewnym, że w ten sposób na pewno ją
przekonam. Może i jej wyraz twarzy był dość niepewny, ale nie sprawiała
wrażenia, by miała się teraz wycofać. – Wysiądziemy?
-
W porządku – zgodziła się, ku mojemu zadowoleniu i obydwoje wyszliśmy na
zewnątrz. Magia tego miejsca od razu we mnie uderzyła przywracając miłe
wspomnienia. Podszedłem do Ivette i złapałem ją za rękę, byśmy mogli razem
podejść do barierki mostu. Dla niej to wszystko było znacznie trudniejsze niż
dla mnie. Miałem nadzieję, że chociaż w mojej obecności czuje się pewniej. –
Nic się tutaj nie zmieniło… - mruknęła w pewnej chwili, spoglądając przed
siebie.
-
Tylko my – Pozwoliłem sobie dodać z lekkim uśmiechem. – Pamiętasz, jak
przyszliśmy tu razem pierwszy raz? – zerknąłem na nią. Przyjemne uczucie
rozlewało się po moim sercu, gdy w głowie pojawiały się obrazy z naszej
wspólnej przeszłości.
-
Żartujesz? Tego nigdy nie zapomnę – skwitowała z przekonaniem i stanęła przodem
do mnie, opierając się o barierkę. Poczułem się, jakbyśmy cofnęli się w czasie.
Ona, niewinna, zagubiona, nieśmiało oczarowana moją osobą… I ja wpatrzony w
nią, jak w święty obraz. – Byłam wtedy takim dzieciakiem…
-
To tylko kilka lat różnicy, nie jesteś jeszcze, aż tak stara, wiesz? –
Uświadomiłem jej rozbawiony.
-
W porównaniu z tobą, nigdy nie będę taka stara – wytknęła zadziornie. Czy nie
wspominałem, że to miejsce jest magiczne? Może naprawdę powróciliśmy do
przeszłości?
Pokręciłem
z dezaprobatą głową i zrobiłem krok w jej stronę, zmniejszając między nami
odległość.
-
Jesteś wredna – oznajmiłem, układając dłonie na jej biodrach. Niemniej, uśmiech
nie schodził z mojej twarzy. Zresztą, nie tylko moja promieniała. Iv również
wyglądała na zadowoloną, nawet bardzo.
-
Nauczyłam się tego od ciebie – rzuciła obojętnie, wbijając mi przy tym wskazujący
palec w klatkę piersiową. Zmarszczyłem groźnie brwi, analizując jej słowa. Że
niby ja jestem wredny? Ciekawe, kiedy! – Wiesz, co powinniśmy teraz zrobić,
skoro tutaj jesteśmy? – zapytała nagle, wyrywając mnie tym z zamyślenia. Spojrzałem
na nią uważnie, zastanawiając się, co może chodzić jej po głowie.
-
Zrzucić z siebie ubrania i uprawiać, dziki, namiętny seks? – Palnąłem pierwszą,
najbardziej oczywistą dla mnie odpowiedź. Mina mojej kobiety jednak dała mi
wyraźnie do zrozumienia, że chyba się pomyliłem. Ups?
-
Nie. Powinieneś ze mną zatańczyć, tak jak w noc moich osiemnastych urodzin – zakomunikowała,
co mimo wszystko nie było moją wymarzoną wizją. Ja w dalszym ciągu nie umiem
tańczyć! Nie, żeby ją to interesowało. Nie zdążyłem nawet się odezwać, gdy
chwyciła mnie za rękę i zaczęła ciągnąć na środek mostu….
-
A muzyka?
-
Nie potrzebujemy jej – zapewniła mnie, następnie zarzucając mi swoje ręce na
kark. Objąłem ją więc w pasie i zacząłem nami lekko kołysać w rytm bicia
naszych serc. To była jedyna, niepowtarzalna melodia, którą mogliśmy słyszeć
tylko my dwoje.
Tworzyliśmy w tym
miejscu nowe, wyjątkowe wspomnienia, które pozwalały zapomnieć nam o tych
złych. Tak niewiele trzeba, by móc poczuć się szczęśliwym. Przy Tobie czułem
się taki każdego dnia, nawet wtedy, gdy było źle. A bez Ciebie… nie ma już
niczego. Tylko wspomnienia. Czasem nawet i one to za mało…
***
Podoba mi się, a Wam?