Był czas, gdy co
noc miałem ten sam koszmar. Był tak realistyczny, że rzucałem się po łóżku,
jakby mnie coś opętało. I za każdym razem tylko Ty mogłaś mnie uspokoić. Twój
głos niczym mgła rozpościerał się pomiędzy czarnymi wizjami, odpędzając
negatywne emocje, kojąc mój organizm. Czułem się wtedy jak mały, nieporadny
chłopiec wystraszony przez zły sen. To trochę wstydliwe. Miałem ambicję, by Cię
chronić. Jednak plan się zmienił i to Ty chroniłaś mnie.Nie umiałem tego jednak
przezwyciężyć. To była jedyna rzecz, na którą nie miałem wpływu. A właściwie…
chciałbym, aby była jedyną.
Podparłem
się na prawym łokciu, pochylając się lekko do przodu na łóżku, gdy ze snu
wyrwał mnie duszący kaszel. Miałem wrażenie, że coś zbiera mi się w gardle i za
chwilę zakrztuszę się na śmierć. To nie
byłaby dobra śmierć. Do pokoju przez okno wpadało niewyraźne słoneczne światło,
a Iv nie było już obok, co musiało oznaczać, że nastał poranek. Usiadłem, by
lepiej mi się oddychało i zakryłem usta, by ponownie odkaszlnąć to, co tak
bardzo mi zalegało w płucach. Moja walka z kaszlem trwała jeszcze chwilę, nim
sobie odpuścił. Do tej pory to zjawisko nie było dla mnie niczym niezwykłym.
Jako że palę od lat, wydawało mi się normalne, że moje płuca mają po prostu
dosyć. W tym momencie jednak z przerażeniem patrzyłem na swoją dłoń, na której
odznaczały się czerwone plamy krwi. Odniosłem nieodparte wrażenie, że to nie było
normalne. Nawet w przypadku palaczy.
Nie
wiem, jak długo tak siedziałem, gapiąc się na swoją rękę. Nie byłem w stanie
zbyt wiele zrobić, czy choćby pomyśleć. Dopiero gdy Ivette weszła do sypialni i
usłyszałem jej głos, drastycznie powróciłem na ziemię.
-
O, nie śpisz już?
Odruchowo
zacisnąłem dłoń w pięść, chowając ją pod kołdrę i uniosłem na Ivette swoje
spojrzenie. Błagałem w duszy, by nie wyczytała nic z mojej twarzy. Starałem się
zapanować nad mimiką, bardzo się starałem, ale wciąż byłem w lekkim szoku.
-
Dobrze się czujesz? – Zmarszczyła brwi, przyglądając mi się podejrzliwie.
-
Tak. Tylko nadal jestem trochę przeziębiony – rzekłem bez wahania. Powinienem
jeszcze opanować swój wytrzeszcz oczu, bo odniosłem wrażenie, że zaraz gały wyszłyby
mi z oczodołów. Opamiętaj się Kaulitz.
-
Mówiłam ci, idź do lekarza – oznajmiła zrezygnowanym już głosem. Chyba miała
dosyć mówienia o tym. Ale dopiero teraz przyszło mi do głowy, że to mogła być
dobra rada. Nie, żebym przed chwilą pluł krwią. – Jesteś strasznie blady. Masz
gorączkę? – Podeszła do mnie, by przyłożyć mi dłoń do czoła. Zaprzeczyłem
ruchem głowy. Nie miałem cholernej gorączki. Właściwie nie dolegało mi nic poza
tym cholernym kaszlem. Przeziębienie już dawno minęło. Nie czułem się wcale
chory. A byłem blady, bo właśnie wyplułem krew z płuc. I to mnie w tym
wszystkim przerażało.
-
Idę pod prysznic. – Poderwałem się, nie chcąc dłużej udawać, że nic się nie
stało. Wolałem zniknąć jej z pola widzenia na tę chwilę. Poza tym to było
niesamowicie obleśne trzymać w ręce jakieś cząstki ze swojego wnętrza. I to nie
było często używane metaforycznie WNĘTRZE.
Prysznic
mimo wszystko nie wyglądał, jakby miał mnie uleczyć, czy chociażby zbawić. Ale
dobrze było się orzeźwić z rana. Wyglądało na to, że mój organizm chce mi coś
przekazać. Może to był czas, by się dowiedzieć, co to takiego? Nie mogłem ukryć
nawet przed samym sobą, że napędziło mi to strachu. I pierwsze co mi
przychodziło do głowy jako rasowemu palaczowi to rak płuc. W końcu tyle się
mówi o chorobach wywoływanych przez palenie papierosów. Czyżby słowa miały stać
się ciałem?
Wiedziałem,
że nie ma sensu o tym rozmyślać i się niepotrzebnie nakręcać. Bo przecież tak
naprawdę jeszcze nie wydarzyło się nic wielkiego. To tylko odrobina krwi.
Przyczyn mogło być wiele i nie musiał być to od razu nowotwór. Ba, nie mógł to
być nowotwór. Nie było takiej opcji. Ja jej nie uwzględniałem. Właśnie w tejże
chwili, pod tym prysznicem, gdy woda spływała po moich plecach, postanowiłem,
że to nie będzie nowotwór. Niemniej, zanim ta możliwość zostanie wykluczona,
musiałem zapisać się na wizytę do swojego lekarza. Cokolwiek mi dolegało,
wypadało zrobić rutynowe badania. Mój tryb życia nigdy nie należał do
najlepszych, więc Bóg jeden wiedział, co mi się tam zalęgło. Niewiarygodne, że
wciąż przywołuję imię Boga. Czułem, że znowu się na tym ostro przejadę. Bo już
znałem się z tym Panem. Ten Pan nigdy nie miał dla mnie dobrych wieści. Ten Pan
mocno próbował mi przekazać wiadomość o treści: spierdalaj, Kaulitz.
Moje relacje z
Bogiem nigdy nie były na wystarczająco dobrym poziomie. Według niego. Jestem
pewien, że nie tego ode mnie oczekiwał. A ja jak to ja. Chciałem sprostać
oczekiwaniom tylko jednej osoby. Chyba nie muszę Ci mówić, że to Ty Nią jesteś?
Czy brzmię dla Ciebie zbyt żałośnie? Pewnie zastanawiasz się tylko, jak mogę to
wszystko pisać, jak mogę zapewniać Cię o swojej miłości, lojalności, szacunku
do Ciebie, skoro tak bardzo wszystko zawaliłem...? Też chciałbym to wiedzieć.
Czekało
mnie tego dnia sporo pracy w studiu. Nowa płyta zespołu powinna być
definitywnie ukończona do kwietnia. A przynajmniej taka była oficjalna wersja.
To oznaczało, że niedługo znowu wpadniemy w wir pracy… wywiady, koncerty,
promocje, sesje. Czułem, że bardzo mi to było potrzebne. Potrzebowałem oderwać
się od swojego życia, nad którym wciąż ciążyły ciemne chmury. A nigdzie nie
będzie mi łatwiej jak na scenie. Co najmniej pół roku przerwy od codzienności.
To jest to, czego nagle zaczęło mi brakować.
-
Dzień dobry, chciałbym zapisać się na wizytę u doktora Markusa – rzekłem do
przemiłej pani recepcjonistki, która odebrała telefon. Obiecałem Iv, że pójdę
do lekarza i zamierzałem dotrzymać słowa. Głównie, dlatego, że sam zacząłem
chcieć tych cholernych badań. Naprawdę się przeraziłem tego ranka i
potrzebowałem pewności, że to nic takiego albo potwierdzenia, że to wszystko.
-
Witam. Doktor Markus jest teraz na urlopie, wraca w przyszłym tygodniu. Jednak
najbliższy wolny termin przypada dopiero na koniec marca. Czy mogę zaproponować
panu innego lekarza?
-
Och… Wolałbym doktora Markusa.
-
Rozumiem. Czy jest to coś pilnego?
-
Nie… Właściwie to tylko rutynowe badanie – stwierdziłem, co było zgodne z
prawdą. Nic mi nie dolegało. A przynajmniej nic, co nie pozwalałoby mi
funkcjonować przez najbliższe tygodnie.
-
Więc, czy mogę zapisać pana na 26 marca?
-
W porządku, niech będzie – zgodziłem się, choć niechętnie. Co ja niby miałem
powiedzieć Ivy? Przecież nie miała pojęcia o moim epizodzie z pluciem krwią.
Była przekonana cały czas, że jestem przeziębiony. A ja utrzymywałem ją w tym
malutkim złudzeniu. I wyglądało na to, że będę musiał coś wykombinować.
-
W takim razie, poproszę pana nazwisko.
-
Tom Kaulitz.
-
Dobrze. Więc 26 marca, godzina 11:30. Wyślemy panu jeszcze przypomnienie.
-
Dziękuję bardzo. Do widzenia – zakończyłem rozmowę i z westchnieniem opadłem na
kanapę. Miałem nadzieję, że nieco szybciej będę miał to za sobą. Mogłem po
prostu iść do innego lekarza, ale miałem to dziwne uczucie. Nie mogłem go
zrozumieć ani tym bardziej w żaden sposób wytłumaczyć. Po prostu musiał to być
Markus. Jakbym podświadomie chciał to usłyszeć od niego. Tylko właściwie co? Bez
względu na dobrą, czy złą wiadomość, chyba lepiej dowiedzieć się jej od
zaprzyjaźnionej osoby. Tak. Zdecydowanie. Poza tym chyba powoli zaczynałem
zachowywać się już jak jakiś hipochondryk. Przecież nic mi nie było, do jasnej
cholery.
-
Siema stary. Jak zwykle pierwszy na stanowisku!
Uniosłem
głowę, słysząc znajomy głos Gustava, a zaraz po tym również śmiech należący do
chłopaków. Uśmiechnąłem się do nich krzywo.
-
Ktoś musi odwalać całą robotę, gdy wy się opieprzacie ze swoimi księżniczkami.
-
Ej, czy coś mnie pominęło i mam rozumieć, że ty swojej nie masz?
-
Wyraźnie moja jest bardziej wyrozumiała i wypuszcza mnie czasem do pracy –
wytknąłem zadziornie, na co Gustav prychnął, a Georg się kolejny raz roześmiał.
A mi nasunęło się tylko jedno pytanie: Kiedy staliśmy się takimi pantoflarzami?
Niee, wcale nimi nie jesteśmy. My po prostu kochamy swoje kobiety. Tylko tyle. I
przy tej wersji zostaniemy.
Po
tej krótkiej wymianie zdań wzięliśmy się do pracy. Każdy z nas chciał zrobić
swoje i wrócić do domu. Tak, właśnie takimi ludźmi się staliśmy. Ciągnęło nas
do rodzinnego gniazdka, które sobie wiliśmy. I czy było w tym coś złego? Kiedyś
musiał nadejść ten moment, gdy nawet pasja zeszła na drugi plan. Co wciąż nie
oznaczało, że nam nie zależy na tym, co robimy. Nadal pamiętaliśmy, jak wiele
Tokio Hotel zmieniło w naszym życiu i jak wiele jeszcze może nam dać. Zmiany są
dobre. Mogą takie być, jeśli obierze się właściwy kierunek. I my właśnie do
tego dążyliśmy. Nie tylko prywatnie, ale również muzycznie. To, że zrobiło się
o nas nieco ciszej, jest jedynie zapowiedzią czegoś wielkiego i hucznego.
Właśnie tak sobie to obmyśliliśmy. A początek był blisko.
Dorosłość była
trudna. Była czymś, czego każdy pragnął jako dziecko i czego nienawidził, jako
dorosły. Ale mimo wszystko dawała nam większe pole manewru. Rozjaśniała umysł.
Rzeczywistość nagle przestała być taka kolorowa. Nagle otworzyliśmy rano oczy i
zobaczyliśmy. Wszystko. Dokładnie takim, jakie było. A było czarne, smutne i
przede wszystkim nie takie, o jakim zawsze marzyliśmy. I żadne z nas nie miało
pojęcia, kiedy to się stało. W którym momencie pozwoliliśmy wciągnąć się w
otchłań, która nas pogrążała. Niszczyła nasze pragnienia od środka. Tworzyła z
nas roboty bez własnego zdania. Zabijając w nas uczucie, które zamiast
rozkwitnąć, rozrastało się niczym trujący bluszcz. Niełatwo było się go pozbyć.
Zawsze prościej i szybciej jest się zatruć niż odwrócić ten proces. Tak było ze
wszystkim. Ale w pewnym momencie swojego życia spotykasz ludzi, którzy uświadamiają
Ci pewne rzeczy. I wtedy dostrzegasz, jak wiele Ci odebrano. Jak wiele
straciłeś. To jest punkt zwrotny. To jest Twoja szansa. Albo ją wykorzystasz,
albo uschniesz.
Wróciłem
do domu późnym wieczorem a mimo to i tak powitały mnie zapachy z kuchni. Nie,
żebym narzekał, ale dziwiło mnie, że Ivette siedzi o tej porze w kuchni,
zamiast leżeć już w łóżku. Idąc do kuchni miałem tylko nadzieję, że to
faktycznie Ivy tam urzęduje, a nie przypadkiem moja matka, która postanowiła
jednak wrócić… I na szczęście, w pomieszczeniu zastałem tylko swoją narzeczoną
przy patelni. Uśmiechnąłem się na ten widok i podszedłem do niej, by się
przywitać.
-
Hej, Skarbie. – Objąłem ją w pasie, czego się nie spodziewała, bo przysięgam,
że mało brakowało, a dostałbym patelnią. Na szczęście Iv w porę ogarnęła, że to
tylko ja!
-
Czemu ty się tak skradasz! – zawołała poruszona i odwróciła się przodem do
mnie. – Wystraszyłeś mnie.
-
Przepraszam, wcale tego nie planowałem – zapewniłem ją z pełną szczerością. To
ona tak się skupiała na smażeniu, że zapomniała o całym Bożym świecie. Ja się
wcale nie skradałem! – Czemu nie śpisz?
-
Czekam na ciebie. – Wzruszyła ramionami i z powrotem obróciła się w kierunku
kuchenki, by zdjąć coś z patelni. Przez chwilę miałem małą zagwozdkę, co ona właściwie
smażyła? Nie przypominało to niczego. Ani to placek, ani naleśnik. Zmarszczyłem
brwi i dotknąłem palcem to, co wyłożyła na talerz. Miękkie… i gorące! – Jak
dziecko – skomentowała, kręcąc przy tym pobłażliwie głową, gdy wsadziłem poparzony
palec do buzi.
-
Czekasz na mnie tyle czasu i jeszcze robisz kolację? – Spojrzałem na nią, nie
przejmując się tą małą uwagą, jaka padła z jej ust.
-
Zgłodniałam od tego czekania.
-
Trzeba było iść spać, Kochanie. Mówiłem ci, że dziś późno skończymy – rzekłem, ponownie
obejmując ją w pasie i przytulając się do jej pleców. Moja głowa zatopiła się w
zagłębieniu jej szyi. A gdy zamknąłem na chwilę oczy, dopiero poczułem, jak
ogarnia mnie zmęczenie. – Jak mi tu dobrze – westchnąłem, mogąc trwać tak w
nieskończoność.
Iv
zaśmiała się tylko i wydostała z moich objęć, pozbawiając mnie jednocześnie
całego jej ciepła. Spojrzałem na nią oburzony, ale wyglądała na niewzruszoną.
Wyłączyła kuchenkę i postawiła talerz na stole. Jedzenie ważniejsze ode mnie?
-
I tak nie mogę bez ciebie spać – powiedziała po chwili, gdy ja już zdążyłem
zapomnieć, że temat spania w ogóle został poruszony. Usiadła przy stole, nie
pozostawiając mi zbyt dużego wyboru. Również usadziłem swój tyłek, wzdychając
przy tym ciężko.
To,
że nie mogła beze mnie zasnąć, było jak najbardziej odpowiednie. Mogłoby stać
się problemem dopiero, jakbym wyjechał. Tym razem jednak nie zamierzam jej
nigdzie zostawiać! Skoro nie zobowiązuje jej już praca, będzie jeździła ze mną.
Wszędzie. Żadne dłuższe rozłąki nie wchodziły w grę. Na pewno nie te
kilkumiesięczne! Żywiłem nadzieję, że Ivy miała to samo zdanie w tej sprawie,
ponieważ jeszcze nie mieliśmy okazji tego obgadać.
-
Dobrze się czujesz? – zapytałem, przyglądając się jej, gdy jadła swój posiłek.
Wyglądała całkiem normalnie, ale i tak miałem wrażenie, jakby nie do końca
wszystko było w porządku. Była zbyt spokojna? Przygaszona? Sam nie wiedziałem.
-
Tak. Czemu pytasz? Przecież, to ty jesteś przeziębiony – odparła, spoglądając
na mnie ze zdziwieniem. – Właśnie, dzwoniłeś do lekarza?
-
Tak. Zapisałem się już na wizytę – mruknąłem z nadzieją, że nie będzie drążyła
tego tematu. Przecież nie powiem jej, że ta wizyta odbędzie się dopiero pod
koniec przyszłego miesiąca! Wtedy musiałbym jej też powiedzieć, że będą to
rutynowe badania. I że wcale już nie jestem przeziębiony. I że mam problem z
kaszlem. Prawdopodobnie poważny, skoro pojawiły się dziwne objawy…
Nie
mogłem tego wszystkiego teraz powiedzieć. Jeśli była możliwość, by jeszcze
przez miesiąc mogła żyć bez kolejnych zmartwień, moim obowiązkiem było jej to
zapewnić. A potem… okaże się, co potem. W końcu sam jeszcze niczego nie
wiedziałem. Nawet się nie domyślałem. I nie chciałem! Bo gdybym zaczął się
zastanawiać, to zaraz stworzyłbym milion dziwacznych chorób. A kusiło mnie
niesamowicie, żeby swoje objawy wygooglować w Internecie. Tak, dr Google, który
zawsze wpędzi cię w poczucie paniki.
-
Brawo. Jestem z ciebie dumna – oznajmiła z uśmiechem. – Zjedz trochę, bo nadal
wyglądasz blado. – Wskazała mi talerz, a ja odetchnąłem z ulgą, że nie zapytała
o termin wizyty.
-
A co ma jedzenie do koloru mojej cery?
-
Bardzo wiele. Jesteś na pewno osłabiony. Cały dzień pracowałeś. Powinieneś
leżeć w łóżku i odpoczywać…
-
Kochanie, nie mogę całe życie odpoczywać.
-
Ja nie widzę przeszkód. – Wzruszyła ramionami, szczerząc się po chwili. –
Chętnie spędziłabym z tobą całe życie w łóżku. I jacy bylibyśmy wtedy
szczęśliwi!
-
Na pewno. Szczególnie gdy zostałyby z nas same szkielety – rzuciłem ze
śmiechem. Wyobraźnia mojej kobiety nigdy nie miała granic, co czasem było
naprawdę zabawne. A może nawet zawsze.
-
Ale szczęśliwe szkielety.
-
Tak – zgodziłem się z nią, wstając ze swojego miejsca. – Ale gwarantuję ci, że
będziemy jeszcze szczęśliwszymi człowiekami.
– Złapałem ją za rękę i pociągnąłem, aby również się podniosła. Roześmiała się,
mimo że przerwałem jej posiłek, przyciągając ją do siebie.
-
Mam tłuste palce! – Zawołała, unosząc ręce z dala od mojej koszulki.
Uśmiechnąłem się tylko i chwyciłem jej nadgarstek, aby następnie bez
skrępowania zacząć oblizywać po kolei każdy z jej palców. – Głupek!
Zaczęła
się śmiać, a ja nie zamierzałem wcale zaprzestawać swoich czynności. Wręcz
przeciwnie. Zamierzałem sprawić, by pragnęła poczuć moje usta również w wielu innych
miejscach swojego ciała…
***
Ciąg dalszy tej sceny w kolejnym odcinku! ;p
Pozdrawiam i dziękuję tym, którzy jeszcze tutaj ze mną są ;)
Ja tutaj przewiduję raczka. Zdołowałam się tym, bo nie chcę, żebyś zrobiła Tomowi krzywdę. Krzywdzące jest też to, że dopiero teraz się dokopałam do tego odcinka, a czeka na mnie jeszcze jeden! I kurczę. Jak to, nie ma tutaj komentarzy?! Od "Zakochanej Fanki" zrobiłaś tak wielki postęp, że aż mnie boli, że Cię ludzie nie doceniają :( Ale masz mnie! Przybłąkałam się z końców Internetów i będę Cię chwalić. Bo mogę.
OdpowiedzUsuńŚciskam bardzo cieplutko i idę czytać dalej ;)
Laura
Nawet nie wiesz, jak miło przeczytać takie słowa <3 Dziękuję! <3
Usuń