poniedziałek, 15 grudnia 2014

Kartka nr 5. „I'll pull the sheets, when it's cold on your feet, Cuz you'll fall back to sleep Every time…”




Po raz kolejny tego dnia leżałem zdyszany obok swojej kobiety. Zaskoczyła mnie dzisiaj swoim nadmiarem energii, który zechciała przeznaczyć właśnie na upojne chwile. Musiała naprawdę bardzo za mną tęsknić… I to mnie dziwi? Sam nie mogłem bez niej wytrzymać. W sumie, spędziliśmy w łóżku kilka długich godzin. Za oknem zdążyło się już ściemnić. Czuję, że będzie nam się dzisiaj bardzo dobrze spało.
- Takie rozłąki mają czasem też i dobre strony – stwierdziła w pewnej chwili. Jej twarz wciąż była rozmarzona. Nie mam pojęcia, co jej wciąż chodzi po głowie.
- Oj, wcale nie – przekręciłem się na brzuch i podparłem na łokciach, aby móc na nią patrzeć. – Teraz ci się tak wydaje, bo po prostu dawno się nie kochaliśmy. Poza tym następnym razem zabieram cię ze sobą i koniec…
- Wiesz, że nie ma tak dobrze – od razu rozwiała moje wszelkie nadzieje. Nawet ten seks jej nie przekonał! No nie wierzę. Ja na jej miejscu rzuciłbym wszystko, żeby ze sobą wyjechać. – To byłaby dla mnie sama przyjemność i radość z wami jeździć. Wiesz, że uwielbiam wasz zespół, waszą muzykę. Głos Billa w ogóle jest czymś boskim, a w dodatku ciebie szalenie kocham… Byłoby cudownie być z wami w trasie i wszędzie… - kontynuowała uśmiechając się przy tym słodko. Tak, wciąż była naszą wielką fanką. Pod tym względem nic się nie zmienia. A ja nawet czasami jestem o to zazdrosny! Jak można być zazdrosnym o własny zespół? To już trzeba być mną. – Ale mam pracę, szkołę. Nie mogę tak wszystkiego sobie rzucić na kilka miesięcy – zakończyła już mniej entuzjastycznie i ja również nieco spochmurniałem. Wiem, że muszę się liczyć z jej ambicjami, pasjami i wszystkim innym. Ale mimo wszystko czasami marzy mi się, żeby rzuciła to wszystko w cholerę i po prostu… Leżała i pachniała. – Głodny? – zmieniła temat spoglądając na mnie spod uniesionych brwi. Jakbym nie mógł być głodny po tylu akcjach w łóżku… Tym bardziej, że dziś oprócz śniadania, nie jadłem nic pożywnego.
- Zjadłbym coś dobrego – potwierdziłem bez wahania.
- Ugotuję twój ulubiony makaron – posłała mi swój uśmiech i pochyliła się nade mną całując mnie w usta. Mój humor od razu się poprawił. – Ale z sosem będziesz musiał mi pomóc – dodała jednocześnie wygrzebując się spod pościeli. Obserwowałem ją uważnie, a właściwie jej nagie ciało, które wciąż kusiło, choć przed kilkoma minutami wypieściłem je za wszystkie czasy. Założyła na siebie moją koszulę. Na pewno zrobiła to specjalnie! Dobrze wie, jak to lubię. Uwielbiam… Jest w niej taka seksowna. I tak łatwo ją wtedy rozebrać… I wszystko prześwituje! Naprawdę myślałem, że jestem już zaspokojony, ale chyba jednak się pomyliłem. – Będę czekała w kuchni – ona natomiast wydawała się być nieporuszona. Czy w ogóle zauważyła moją minę!? Pragnienie w moich oczach… Powinienem chyba się opamiętać. 
Opadłem na pościel, gdy wyszła już z sypialni pozostawiając mnie samego. W powietrzu wciąż czułem zapach rozkoszy i namiętności… Odpłynąłem na chwilę myślami. Wróciłem do tego, co się tutaj dzisiaj działo, a uśmiech sam wpłynął na moją twarz. Dopiero znajomy głos dochodzący z salonu sprowadził mnie na ziemię. Bill. Ten zawsze wie, kiedy złożyć nam wizytę. 
Od razu się ocknąłem i wstałem naciągając na siebie bokserki. Nie, żebym nie ufał własnemu bratu, ale moja kobieta paraduje w kuchni w samej koszuli, bez bielizny… No halo. 
- Jak zwykle trafiłem w samą porę – usłyszałem już z kuchni, do której właśnie zmierzałem. 
- To prawda, masz wyczucie. Siadaj, trzeba będzie trochę poczekać…
- Może ci pomogę? 
- Możesz zrobić sos, bo Tom coś…
- Tom już jest! – przerwałem wkraczając do pomieszczenia. Od razu podszedłem do swojej dziewczyny całując ją krótko w usta. – A ty uciekaj się ubrać, ja dokończę – dodałem i jeszcze dla ponaglenia klepnąłem ją w pośladek. Dobra, nie dla ponaglenia. Po prostu lubię jej tyłeczek.
- Przyszedłem nie w porę? – Bill rzucił mi wymowne spojrzenie, gdy Iv grzecznie poszła coś na siebie włożyć. 
- Nie, dlaczego w ogóle tak uważasz? – uśmiechnąłem się krzywo. Oczywiście żartowałem, nie zamierzałem być tym razem złośliwy. Ta sytuacja chyba była wystarczająco dwuznaczna. – Akurat idealnie odmierzyłeś czas, braciszku.
- Może powinniście wywieszać kartkę na drzwiach, żebym wiedział – wyszczerzył się do mnie zajmując miejsce przy stole. Bill często u nas jadał i w sumie nie było to nic dziwnego. Może i miał tego swojego psa, ale ileż można gadać ze zwierzęciem? Poza tym to mój brat i mieszka naprzeciwko, więc to normalne, że wpada do nas często. Ivette zresztą sama zawsze zaprasza go na obiad, złota dziewczyna. Martwi się o niego prawie tak samo jak ja, a może nawet bardziej. Szczególnie o to, czy ma co jeść! Ja akurat wiem ile mój braciszek potrafi w siebie wrzucić żarcia, może nie wygląda, ale jednak. Pozory mylą! 
- No jeszcze tego brakowało, żebym we własnym domu czuł się, jak w hotelu – stwierdziłem niezadowolony i wrzuciłem makaron do wody, która zaczęła się już gotować. 
- A tak na poważnie, może powinienem was uprzedzać o swoich wizytach?
- Daj spokój. Przecież nie mamy nic przeciwko temu, żebyś do nas przychodził – odwróciłem się w jego kierunku. Żarty żartami, ale nie chcę, aby mój brat czuł się u mnie niemile widziany, czy coś. W końcu nie po to mieszkamy w tym samym budynku, na tej samej klatce, żeby się nie widywać kiedy mamy na to ochotę! Logiczne. 
- A Ivy? Dla ciebie to pewnie pestka, ale ją czasem może krępować, jak wpadam, a ona paraduje pół naga – zasugerował rzucając mi znaczące spojrzenie. Uśmiechnąłem się pod nosem. 
- I przejąłeś się tym akurat dzisiaj? Jak mieszamy tutaj już od roku? 
- Po prostu jakoś nigdy nie poruszaliśmy tego tematu – wzruszył ramionami marszcząc przy tym brwi. – Lepiej późno, niż wcale! 
- Uwierz, ona również nie ma nic przeciwko. Uwielbia cię – oświadczyłem, aby nie było już żadnych wątpliwości. Choć nie łatwo jest przyznawać na głos, że moja dziewczyna jest w jakiś sposób także zapatrzona w mojego brata bliźniaka. Mimo wszystko, automatycznie czuję się zazdrosny. 
- Tak myślałam, że zostawię was samych i nic nie zrobicie.
W tym momencie nasza dyskusja została definitywnie zakończona przez pojawienie się Iv w kuchni. Tym razem miała na sobie znacznie więcej materiału i nawet uczesała włosy. Posłałem jej swój niewinny uśmiech i nie zwlekając zabrałem się za przygotowywanie sosu. 
- Mógłbyś chociaż poczęstować brata czymś do picia – usłyszałem znowu za sobą jej zaczepny głos.
- Sam sobie może przecież wziąć! – oburzyłem się odwracając się w jej kierunku. Dziewczyna uniosła tylko wysoko brwi i zwróciła się do Billa.
- Chodź do salonu, napijemy się wina.
- O, świetny pomysł – mój braciszek wyraził swój entuzjazm w przeciwieństwie do mnie. Co to ma być? Ja mam stać przy garach w kuchni, a oni sobie będą razem winko pić!? Nim się obejrzałem obydwoje zmierzali już do salonu.
- Ej! A gdzie nasza współpraca!? Miałem ci tylko pomóc z sosem! – zawołałem za swoją dziewczyną, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko śmiech Billa. Chamstwo! Ostatni raz dałem się tak wrobić. A to niby takie kochane. „Zrobię ci twój ulubiony makaron”, o tak na pewno! A potem weź człowieku sam sobie zrób. 
Także w rezultacie sam przygotowałem kolację dla całej naszej trójki. Na szczęście mamy zmywarkę, to chociaż zmywanie naczyń mnie ominęło. Nie wiem kiedy i jak to się stało, że nagle jestem w stanie wykonać każde polecenie tej kobiety. I nigdy to nie jest tak, że odczuwam to jako rozkaz, o nie! Ona zawsze użyje takich słów, żebym wcale nie czuł się zdominowany. Z tego co mi wiadomo, moja dziewczyna uczy się fizjoterapii, a nie psychologii. I weź tu człowieku ogarnij!
- Ej, ale z tymi fajkami to na balkon panowie – Ivette spojrzała na nas groźnie, gdy chcieliśmy zapalić sobie po kolacji. Oczywiście ona wciąż pozostaje moim ideałem… To, że nie lubi, gdy palę i nie zbliża się do mnie na metr przez pierwsze kilka minut, jak już skończę… To zupełnie niczego nie zmienia! Taka drażliwa istota. Ale tak na poważnie! To jest akurat kwestia, którą jeszcze potrafię zrozumieć. I wolę, żeby marudziła odnośnie palenia, niż czegoś innego. Pewnych nawyków się już nie zmieni, ona też o tym bardzo dobrze wie, lecz jest kobietą! Musi się nagadać bez względu na efekt. Najtrudniejsze były początki. Z czasem jakoś przywykła i cóż, teraz jedynie prosi, żebym nie robił tego w domu. Kompromis? Czy coś… - Później wszystko nasiąka tym smrodem i nawet wietrzenie nie pomaga. Nie mówiąc już o waszych płucach…
- Idziemy na balkon – skinąłem głową w kierunku brata. Zaczynało się bowiem robić niebezpiecznie, gdy z ust mojej dziewczyny padło słowo „płuca”. Jeszcze przyszłoby jej do głowy zaczynać jakieś kazanie… Lepiej w takiej sytuacji się ulotnić. Bill podziela moje zdanie, jestem pewien. Tak, mi nie trzeba dwa razy powtarzać pewnych poleceń. Mam już zbyt duże doświadczenie, aby tak ryzykować.
Wyszliśmy więc na balkon. Przymknąłem za nami drzwi, po czym mogliśmy w spokoju rozkoszować się smakiem papierosów. Oparłem się plecami o barierkę i obserwowałem przez szybę, jak Iv krząta się po sypialni co chwilę omijając moje walizki, których jeszcze nie miałem czasu rozpakować. Pewnie jak wrócę do środka przywita mnie swoim monologiem na ten temat… 
- Chyba powinienem się już zbierać – głos brata wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem ze zdziwieniem w jego kierunku. – Późno się robi, ile będę wam na głowie siedział.
- Daj spokój. Wiesz, że późno chodzę spać, jak mamy wolne. Obejrzymy jakiś film, pogadamy. Ivette rano idzie do pracy, więc i tak pójdzie zaraz spać. A ty, co będziesz robił sam u siebie?
- Przecież nie jestem sam – wywrócił teatralnie oczami, co spotkało się z moim powątpiewającym wyrazem twarzy. Naprawdę muszę to komentować?
- Idź lepiej już wybierz film, a ja skoczę do lodówki po piwo – rozporządziłem nawet nie wdając się już z nim w dyskusję. Dopaliłem resztę papierosa i zgasiłem go w popielniczce następnie pozostawiając go samego i wchodząc do mieszkania. Okazało się, że wybrałem najodpowiedniejszy moment, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie, widząc swoją kobietę w dość dziwnej pozycji przywierającą plecami do ściany. Potrzebowałem dobrej chwili, aby ogarnąć co ona w ogóle wyprawia. Stała cała niemal sztywna, a w dłoniach ściskała jakiś materiał. Wyglądała, jakby miała zejść mi tutaj na zawał.
- ZA-BIERZ TO O-DE MNIE – wykrztusiła wskazując palcem w miejsce na podłodze, tuż obok szafy. – I powiedz skąd się, u diabła, wziął w naszej sypialni taki potwór!
- Faktycznie, niezła bestia – stwierdziłem podchodząc znacznie bliżej, żeby w ogóle dostrzec powód paniki mojej dziewczyny. Właściwie mogłem się tego domyślić… Czego taka duża kobietka może się bać? Małego pajączka…Dobra, może ten rzeczywiście jest dosyć sporych rozmiarów, jak na pająki, które się spotyka w domach… - Groził ci? – spojrzałem na nią lekko rozbawiony choć wiedziałem, że w tym temacie lepiej sobie żartów nie robić.
- Bardzo śmieszne! – zawołała czerwieniejąc się już ze złości.
- Dziwię się, że nie krzyczałaś…
- Bo nie mogłam!
- Więc jednak ci groził? – nie mogłem się powstrzymać od kontynuowania tego żartu i przy okazji śmiechu, który wręcz sam mi się wyrwał. 
- Tom, kurwa! Zabieraj go, bo się schowa! – ponagliła mnie wyraźnie już wychodząc z siebie. Zawsze na mnie spada najgorsza robota! Czy ja wyglądam na pogromcę pająków? 
Nie miałem innego wyjścia, jak uratować swoją księżniczkę przed niebezpiecznym potworem… Zawsze w takich momentach pojawia się dylemat: zabić, czy darować życie? 
- Co wy robicie? – Bill w końcu również wrócił z balkonu. Wyglądał na dosyć zdezorientowanego tym, co zastał. 
- Ty lubisz zwierzęta, nie? – zerknąłem na niego z chytrym uśmieszkiem. W odpowiedzi kiwnął niepewnie twierdząco głową. – To bądź tak dobry i zabierz tego oto gościa – wskazałem mu pająka na podłodze, a sam podszedłem do Ivette, żeby dodać jej otuchy. Wciąż była wystraszona, jakby naprawdę działo się coś złego. Ja nie wiem, czy to się jakoś leczy? Czasem się o nią martwię. 
Pamiętam podobną sytuację jeszcze na początku naszej znajomości, pod prysznicem. Tyle, że wtedy zaczęła tak piszczeć, że naprawdę myślałem, że coś się stało. Widocznie nie ze wszystkiego da się wyrosnąć. 
- Boże, a co za problem? Wystarczy go przydeptać i już… - rzucił, jak gdyby nigdy nic mój bliźniak i nim się obejrzeliśmy, niczemu niewinny pająk znalazł się na podeszwie jego buta… - Fuj… 
- Morderca! – zawołałem oburzony. Nie do końca miałem to na myśli prosząc go, aby się nim zajął.
- Dwóch dorosłych facetów, a się cackacie pół godziny z głupim pająkiem – burknęła pod nosem brunetka, wyraźnie się już rozluźniając. W jednej chwili stała się znowu odważną, pewną siebie kobietą… Niezwykłe. – Idę pod prysznic. 
- Tak, nie ma za co – Bill mruknął ironicznie podczas, gdy Iv już wychodziła. Wzruszyłem tylko bezradnie ramionami i sam udałem się do kuchni po piwo. Tyle atrakcji, co zapewnia mi moja dziewczyna, to nikt nigdy nie byłby w stanie dla mnie zorganizować nawet za najwyższą cenę…


Ile byśmy nie mieli lat i jak bardzo bylibyśmy dojrzali, zawsze będziesz moją „małą dziewczynką”. Masz coś w sobie, co rozczula człowieka. I to jest rzecz, która się w Tobie nigdy nie zmienia.


Bill wybrał jakąś komedię, która po kilku minutach okazała się być na tyle durna, że przestała nas w końcu interesować. Wtedy całkowicie skupiliśmy się na rozmowie od czasu do czasu tylko zerkając na telewizor bez większych emocji. Trochę wykorzystałem sytuację. Popijaliśmy sobie zimne piwko, a wiadomo, że alkohol też rozluźnia... Nie tylko ciało, ale i język. Chciałem podpytać brata o co nieco z jego bardziej intymnej sfery życia. Nie trudno było wcale sprowadzić temat na kobiety. A z tematu kobiet, była już prosta droga na temat ślubu Ashlee… Jak i samą Ashlee.
- Mam rozumieć, że nie wybierasz się na ten ślub wcale? – zapytałem spoglądając na niego ciekawsko, a ten tylko kiwnął twierdząco głową. – Dlaczego? Czy przyjaciele nie powinni uczestniczyć w takich uroczystościach? – dopytywałem niczym prokurator na sali sądowej. Cały czas liczyłem, że mój brat w końcu się otworzy i wyrzuci z siebie wszystko, co leży mu na sercu. Musiałem go do tego jakoś sprowokować. 
- Boże, Tom… Nie masz lepszych zmartwień na głowie? 
- Tak się składa, że nie mam – wyszczerzyłem się ukazując swoje białe zęby i jednocześnie dając mu do zrozumienia, że nie odpuszczę. – A widzę przecież, że coś jest na rzeczy między wami. To już dawno przestało wyglądać, jak zwykła przyjaźń i dziwię się, że tylko ja to zauważyłem – dodałem już znacznie poważniej. 
- Nie musisz się tym przejmować. Po prostu mnie tam nie będzie. Nie lubię kościołów, ani wesel tym bardziej – mruknął wciąż uparcie trzymając się swojej wersji. 
- A Ashlee pewnie to świetnie rozumie…
- Owszem. Coś jeszcze? – spojrzał na mnie lekko zirytowany. Stwierdzam, że wypił za mało piwa! Nie tak to miało wyglądać, nie tak. Co się do cholery z nim dzieje? Gdzie mój brat!? Zawsze mówił mi o wszystkim, a teraz zapiera się rękoma i nogami, a mnie szlag trafia.
- Tak, Bill – potwierdziłem wbijając w niego swój zdeterminowany wzrok. – Co planujesz dalej? Skoro Ashlee wychodzi za mąż, co będzie dalej z tobą?
- A co ma być?
- Kochasz ją? – wypaliłem nie mogąc już dłużej wytrzymać. Nawet moja cierpliwość ma swoje granice. Może najlepszym rozwiązaniem będzie wyłożenie kawy na ławę także przeze mnie. Bill był zdecydowanie zaskoczony tym pytaniem. Po chwili jednak uśmiechnął się krzywo i złapał za swoją puszkę z piwem kolejno upijając spory łyk gorzkiego napoju. Patrzyłem cały czas na niego uważnie oczekując jakiejś odpowiedzi. Dopiero po długiej minucie milczenia zdałem sobie sprawę, że otrzymałem już odpowiedź.



Kiedyś byłem w podobnej sytuacji, co mój brat. Kochałem kobietę, a nie umiałem się do tego przyznać. Bałem się konsekwencji wyznania swoich uczuć… W moim przypadku jednak sytuacja była przecież prostsza. Bo tą kobietą byłaś Ty. Ty, która oddałabyś dla mnie wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz