poniedziałek, 15 grudnia 2014

Kartka nr 8. „Denn die Liebe, ist geblieben. Hat nicht gefragt, ist einfach da, weglaufen geht nicht, das ist mir klar.”

Dzień, który był tak bardzo wyczekiwanym przez nas wszystkich, w końcu nadszedł. Ślub Ashlee i Philipa odbędzie się dziś i wszelkie wątpliwości zostaną nareszcie rozwiane. Mojemu bratu najwyraźniej nie udało się przekonać dziewczyny do zmiany decyzji… Być może uczucie jakim go darzy nie jest tak silne, jak to, którym darzy swojego narzeczonego. Mam tylko nadzieję, że nie odbije się to zbyt mocno na Billu. Jest dojrzałym facetem, wiedział chyba w co się pakuje i jakie są tego możliwe konsekwencje. Ja tylko cieszyłem się, że sytuacja będzie w końcu jasna. Nie będzie już żadnych romansów, kłamstw... Każde z nich zacznie żyć swoim życiem.
Przygotowania u nas w domu trwały już od samego rana. Jakże mogłoby być inaczej? Moja kobieta musiała wyglądać perfekcyjnie, bo przecież to ślub jej najlepszej przyjaciółki. Najpierw biegała po całym mieszkaniu ciągle czegoś szukając, potem coś prasowała i na koniec zniknęła w łazience na dobrą godzinę. Ja nie miałem, aż tylu zajęć więc tylko sobie grzecznie czekałem w salonie. Siedziałem w zupełnej ciszy dopóki nie zakłócił jej wibrujący telefon. Spojrzałem w kierunku stolika, na którym leżało owe urządzenie i stwierdzając, że to telefon Ivette, nawet się nie ruszyłem. To tylko sms.
- Sms’a dostałaś! – zawołałem łudząc się, że ta informacja sprawi, iż dziewczyna szybciej wyjdzie z łazienki. Oczywiście, myliłem się. Nawet nie zareagowała! Phi. Kiedyś myślałem, że tylko Bill potrafi tyle czasu się szykować. To się zmieniło odkąd związałem się na stałe z Ivy. Jak mieszka się z kobietą, wszystko wygląda inaczej.
Z ciekawości postanowiłem zerknąć chociaż kto do niej napisał. Mógł być to przecież brat, albo Ashlee potrzebująca pomocy. Dzisiaj w końcu wszystko jest możliwe. Nie było to jednak żadne z nich. Zdziwiłem się widząc niezapisany numer. Już chciałem odczytać wiadomość, lecz w tej samej chwili telefon zaczął ponownie wibrować i tym razem ktoś dzwonił z zastrzeżonego. – Skarbie, telefon ci dzwoni! – wydarłem się znowu jednocześnie podnosząc z miejsca i kierując do łazienki. – Jakiś zastrzeżony numer… - zajrzałem do środka i oniemiałem na chwilę widząc swoją kobietę w delikatnie kremowej sukience do kolan. Ładnie opinała ją w biuście, a u dołu była lekko kloszowana… Nie żebym się na tym w ogóle znał. Bo właściwie nic więcej nie mogłem o niej powiedzieć. Poza tym, że miała także świetnie wycięty dekolt. Do tego jeszcze komplet biżuterii, który ode mnie dostała w prezencie i subtelnie upięte, kręcone włosy. Wyglądała oszołamiająco. Warto jest czekać na taki efekt końcowy!
- To czemu nie odbierzesz? – westchnęła ciężko odwracając się od lustra i wyciągnęła rękę w moim kierunku, ale jej telefon przestał już dzwonić. – No widzisz – dodała niezbyt się tym przejmując i powróciła do malowania rzęs. Cóż, w takim układzie sam odebrałem poprzednią wiadomość. W pierwszej chwili, gdy tylko ją odczytałem miałem zaćmienie mózgu i kompletnie do mnie nie dotarł sens słów. W drugiej zaś poczułem już tylko wzbierającą się we mnie złość.
„Zginiesz suko. Sama się o to prosisz!”
Moja dłoń automatycznie zacisnęła się na urządzeniu, miałem w sobie tyle siły i złości, że mógłbym go w tym momencie rozgnieść. Nie wiedziałem, jak mam zareagować. To nie był pierwszy raz i chyba dlatego tak bardzo mnie to rozstroiło. Nim jednak zrobiłem cokolwiek, przejrzałem szybko ostatnie połączenia w spisie telefonu. Przeczucie mnie nie myliło, Iv miała już wcześniej kilka telefonów z zastrzeżonego numeru. Założę się, że otrzymywała także wiadomości, tyle że na pewno już je wszystkie wykasowała. Bo po co mi o tym mówić, prawda?
- Jak długo już dostajesz te pogróżki? – wypaliłem prosto z mostu sprowadzając na siebie jej zaskoczony wzrok. Musiała całkowicie o tym zapomnieć, bo wyglądała na zszokowaną i na pewno nie miała przygotowanej żadnej porządnej wymówki. – Zdziwiona? Myślałaś, że się nie dowiem? Owszem, świetnie udało ci się to przede mną ukryć. Ale jak widzisz, wszystko prędzej, czy później wychodzi na jaw – dodałem, może nieco za ostrym tonem, ale nie potrafiłem się opanować. Byłem wściekły, że coś takiego znowu ma w ogóle miejsce i na Iv, za to że nic mi nie powiedziała. – Dlaczego mi nic nie powiedziałaś do cholery?
- Po co? – odezwała się w końcu.- Dobrze wiesz, że to tylko głupie gadanie, które nic nie zmienia. Nigdy nawet żadna z tych… Dziewczyn się do mnie nie zbliżyła.
- Całe szczęście, ale nie jest powiedziane, że nie mogą tego jeszcze zrobić. Nie powinnaś tak sobie lekceważyć takich spraw. A już na pewno nie możemy pozwolić czuć się im bezkarnie.
- Jezu, Tom..! Ja po prostu nie mam ochoty znowu się w to wszystko bawić. Nie chcę kolejny raz składać głupich zeznań, czy zmieniać numeru telefonu. Ile razy jeszcze? I na co to wszystko, skoro i tak nic się nie zmienia – wyrecytowała zdenerwowana. Rozumiałem ją, lecz i tak uważałem, że powinniśmy to zgłosić. Być może ją to tak bardzo nie dotyka i nie martwi, ale ze mną jest inaczej. Nie będę mógł spokojnie funkcjonować wiedząc, że w każdej chwili jakaś psychopatka może wyrządzić jej krzywdę. Co prawda, nigdy jeszcze się nic złego nie wydarzyło, ale zawsze może być ten pierwszy raz i co wtedy? Nie chcę, aby było za późno. Nie wybaczyłbym sobie tego nigdy. – Proszę cię, nie mówmy teraz o tym… Zaraz wychodzimy na ślub, nie psujmy sobie nastrojów – odłożyła swoje kosmetyki na bok i podeszła do mnie bliżej, żeby złożyć czuły pocałunek na moich ustach. Przymknąłem powieki wzdychając ciężko. – Nie martw się, Kocie – posłała mi swój figlarny uśmiech, co od razu poprawiło mi nastrój. Zawsze wiedziała, jak mnie podejść.
- Ślicznie wyglądasz – pochwaliłem ją, bo przez to wszystko nie miałem jeszcze nawet okazji.
- Dziękuję. Ty też niczego sobie – odparła wygładzając dłonią materiał mojej koszuli, a ja znowu poczułem wibracje jej telefonu. Już miałem się zdenerwować i go odebrać, lecz w porę spostrzegłem, że to tylko jej brat. Odetchnąłem więc i podałem jej telefon.
Nie da się opisać tego, co się czuje, gdy ktoś grozi ukochanej osobie. W dodatku jest to tylko i wyłącznie cena związku ze mną. Doświadczyłem przez swoją sławę wielu dziwnych sytuacji… Ale to było zdecydowanie najgorsze. I nie… W żaden sposób nie można tego zrozumieć. W żaden sposób sobie wytłumaczyć… I najgorsze, że nie mogłem Cię w pełni chronić. Każdy facet chce dbać o swoją kobietę, a co się z tym wiąże, również jej bezpieczeństwo. W moim przypadku oczywiście nie mogło być tak prosto…

- Nie wierzę, po prostu nie wierzę!
Odskoczyłem, aż do tyłu, gdy Ivette zakończyła swoją rozmowę od razu rzucając telefonem przed siebie. Co z tego, że rozbił się na kafelkach… Nie wiedziałem, co takiego powiedział jej brat, ale mogłem się domyślić, że chodzi o ślub. Co innego mogłoby tak bardzo wyprowadzić ją z równowagi? Bałem się w ogóle odezwać, zapytać o cokolwiek widząc w jakim jest nastroju… Tak, jestem tchórzem! Bo wiem, że to mi się dostanie za to wszystko najbardziej. Jeśli dowiedziała się o romansie Ashlee i Billa… Boże, ale jak to możliwe! Czy ta idiotka się przyznała w dzień ślubu!?
- Boże, niech mi ktoś powie, że to jakiś głupi, żałosny żart… - spojrzała na mnie swoimi zielonymi tęczówkami, jakby oczekiwała, że to właśnie ja będę tą osobą, która przywróci jej nadzieję. Na ten moment jednak głos ugrzązł mi w gardle i nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego słowa. W dodatku wciąż nie miałem pewności, że chodzi jej o to, o czym myślę. A nie chciałbym w żadnym wypadku sam ich wysypać i jeszcze bardziej pogorszyć swoją sytuację. – Nie będzie żadnego ślubu – dodała chyba orientując się w końcu, że nadal nie wiem o co właściwie chodzi. Przynajmniej z pozoru…  Wydawała się już nieco uspokoić, ale nie trwało to zbyt długo. – Zgadnij co się stało! – zawołała z ironicznym wyrazem twarzy. Nadal nic nie mówiłem, tylko patrzyłem na nią wyczekująco. Uznałem, że to będzie najbezpieczniejsza reakcja. Nie chciałem niczego po sobie zdradzić. Nie mogłem się przyznać, że o wszystkim wiedziałem! Nie będę psuł sobie relacji z ukochaną, przez głupie wybryki mojego brata i Ashlee. – Moja najlepsza przyjaciółka zostawiła mojego brata, dla twojego brata! Tak po prostu… Przyszła AKURAT DZISIAJ i oznajmiła Philipowi, że nie może za niego wyjść! Po tym wszystkim! Zwyczajnie złamała mu serce prawie, że przed ołtarzem! Właśnie, dlaczego nie uciekła sprzed ołtarza, jak na tych pieprzonych filmach! No przecież to byłoby dużo lepsze wizualnie! Kto by nie chciał takiego pokazu! A co na to gazety? Bill Kaulitz, porywający pannę młodą sprzed ołtarza! – niewiele trzeba było, aby z jej ust wylał się potok słów. Cała wręcz się trzęsła ze złości, a mi było coraz bardziej głupio. – Ale czemu mnie to w ogóle dziwi, prawda? Przecież to u was normalne. Zawsze bierzecie co chcecie i na jak długo chcecie – zaczęła kpić, co już mniej mi się podobało. Szczególnie to, że mówiła w liczbie mnogiej. Oczywiście, że miała na myśli także mnie… To boli, gdy ktoś, kogo kochasz wyciąga jakieś słabe wspomnienia z przeszłości i uświadamia ci, jaki z ciebie dupek. Ivette nigdy wcześniej tego nie robiła. Właściwie nigdy mi nic nie wypominała, nigdy o tym nawet nie rozmawialiśmy. Po prostu żyliśmy swoją miłością, szczęśliwi, nie przejmując się zupełnie tym co kiedyś się wydarzyło. Dlatego teraz bolało to dużo bardziej. – Boże, a ja go tak uwielbiałam! Dlaczego wy zawsze musicie coś odwalać! Naprawdę… Nie rozumiecie, że ta pieprzona sława nie upoważnia was do wszystkiego!? Zresztą… A ty? Jesteś jego pieprzonym bliźniakiem, nie wiedziałeś o niczym? – poczułem, jak ogarnia mnie paraliż, gdy wbiła we mnie swoje przeszywające spojrzenie. Nigdy nie umiałem kłamać prosto w oczy. Nigdy też nie musiałem… Zawsze byłem z nią szczery, a teraz… Jeśli przyznam się do wszystkiego, ona mnie znienawidzi. Tak samo jak mojego brata. Tak samo jak Ashlee. Nie wierzę… Po prostu nie wierzę, że zawszę muszę wpakować się w jakieś gówno. W dodatku to gówno prawie wcale mnie nie dotyczy! Do cholery, to nie jest moje gówno… - Przecież… Oczywiście, że wiedziałeś – Ivette nie czekała zbyt długo na moją odpowiedź. Sama sobie jej udzieliła kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową, a w jej oczach mogłem już tylko widzieć to, czego obawiałem się najbardziej. Rozczarowanie. Ogromne, cholerne rozczarowanie. Kolejny ból…
- Ivy…
- Nie, nie – uniosła otwartą dłoń nakazując mi tym gestem milczeć, podczas, gdy ja chciałem jedynie się wytłumaczyć. Niczego tak bardzo teraz nie chciałem, jak wypowiedzieć te kilka zdań w swojej obronie. – To było oczywiste. Tylko ja jestem taka naiwna i głupia! Całe życie, naiwna i głupia – dodała nawet już na mnie nie spoglądając i wyminęła mnie wychodząc z łazienki. Dopiero po chwili ocknąłem się i ruszyłem za nią. Nie miałem pojęcia, co zamierza. Bałem się, że zrobi jeszcze coś głupiego… Że odejdzie. Zostawi mnie… Tak po prostu…
- Ivette! Posłuchaj mnie, proszę… - podszedłem do niej, gdy zakładała już buty w przedpokoju. Czułem, jak narasta we mnie panika.
- Teraz chcesz, żebym słuchała? A gdzie byłeś wcześniej! – zarzuciła pretensjonalnie. Znowu mnie zatkało, bo nie potrafiłem się usprawiedliwić. – Teraz nie mam ochoty cię słuchać.
- Dokąd idziesz? – zapytałem widząc, jak zmierza do wyjścia. Serce biło mi coraz mocniej. Naprawdę bałem się, że widzę ją po raz ostatni, że gdy wyjdzie przez te drzwi… Po prostu zniknie. Nie wróci. – Ivy! – próbowałem złapać ją za przedramię, ale zdążyła się wyrwać jeszcze zanim zdołałem ją dotknąć. Potem usłyszałem już tylko trzaśnięcie drzwi. – Kurwa mać! – zakląłem kopiąc przy tym ze złości, w stojącą pod ścianą komodę. Oczywiście był to bolesny czyn, ale narastająca we mnie frustracja była dużo silniejsza. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Wyszła. Tak po prostu wyszła, zostawiając mnie z tym wszystkim. W dodatku nie mam pojęcia dokąd poszła, ani czy w ogóle zamierza wrócić. Nie mówiąc już o tym, że jeszcze dzisiaj dostała jakieś chore pogróżki…! A teraz jej nie ma. Poszła sobie… A co, jeśli coś się jej stanie! Jest sama do cholery!
Chciałem już wyciągać telefon, żeby do niej zadzwonić, ale przypomniałem sobie, że przecież swój roztrzaskała w łazience przed kilkoma minutami. Jeszcze lepiej. Nigdy się nie dowiem, gdzie jest i czy jest cała i zdrowa! Boże, zabiję swojego brata! Pozabijam ich wszystkich! Bo nie mogli wcześniej tego zrobić! Musieli dzisiaj! A ja? Jestem idiotą. Skończonym idiotą. Ostatnim dupkiem. Dlaczego po prostu z nią o tym nie porozmawiałem! Ile razy jeszcze będę tak głupio tchórzył! Kiedy w końcu się nauczę, jak należy postępować! Może niektórzy nigdy nie dojrzewają… Ja i mój brat na pewno nie.

Nie kłóciliśmy się często. W sumie… Prawie nigdy. Jeśli już, musieliśmy mieć do tego naprawdę poważny powód. I wtedy nie było już tak miło… Kocham w Tobie wszystko, nawet to jak bardzo się czasem złościsz podczas takich kłótni. To niesamowite, jak w takiej małej osóbce, może skrywać się tyle  emocji. Nie raz wprawiałaś mnie w osłupienie, gdy nagle wybuchałaś niczym wulkan. Zwyczajnie odbierało mi mowę. Bo przy tym, uświadamiałaś mi także, że właściwie nie mam żadnych stosownych argumentów… Zawsze jednak udawało nam się jakoś dogadać. Myślę, że za bardzo się kochaliśmy, aby cokolwiek mogło zniszczyć nasz związek. A przecież każdy ma jakieś wzloty i upadki… Nie mogło być cały czas idealnie. Najważniejsze, że po każdej burzy wychodziło słońce. Tyle, że gdy wychodziłaś nagle z domu, a ja nie wiedziałem co się z Tobą dzieje… To było okropniejsze nawet od tego, gdy się do mnie przestawałaś odzywać. Wolałem, abyś zamknęła się obrażona w sypialni, niż znikała mi z pola widzenia pozostawiając w beznadziejnej niewiedzy. I to uczucie, że możesz już nie wrócić…

Niemal od razu po tym, jak Ivette zapadła się pod ziemię, poszedłem do mieszkania brata. Oczywiście byłem naiwny sądząc, że go zastanę. Odpowiedziała mi głucha cisza. Zadzwoniłem więc do niego, ale także nie raczył zareagować. Zapewne jest teraz bardzo zajęty swoim nowym związkiem. Szkoda tylko, że przy okazji mój się przez to rozsypuje. Nie wiedziałem u kogo mam szukać pomocy. Ivette nie miała żadnych bliższych przyjaciół poza Ashlee. Tyle, że w tym przypadku to chyba już nie jest jej przyjaciółka… Dokąd mogła pójść? Może siedzi teraz gdzieś w jakimś parku, sama… Albo innym, dziwnym miejscu. Tylko po co? To bezsensu. Stałem na korytarzu, jak kołek zastanawiając się dokąd mogła udać się moja dziewczyna i wtedy rozdzwonił się mój telefon. Miałem nadzieję, że to Ivette. Albo ktokolwiek inny, kto powie mi, gdzie ona jest i że wszystko z nią w porządku. Na wyświetlaczu jednak widniało imię naszej nowej koleżanki od spraw prasy i mediów, czy coś tam. Serio, w tym momencie była ostatnią osobą, z którą chciałem rozmawiać. Odebrałem jednak, żeby dała mi święty spokój… Wiedziałem, że tacy ludzie nie odpuszczają i dzwonią do skutku.
- Halo?
- Cześć, Tom. Wiem, że jesteście teraz na urlopie, ale będę miała dla was kilka spraw…
- Dobrze, a może to poczekać? – zapytałem zniecierpliwiony, chciałem jak najszybciej zakończyć tą rozmowę, choć tak naprawdę nawet się jeszcze dobrze nie zaczęła.
- No w sumie… Mogłabym wpaść do was jakoś na dniach i wtedy byśmy wszystko obgadali.
- Świetnie. W takim razie odezwiemy się – rzekłem dobitnie mając nadzieję, że dotrze do niej, że nie mam ochoty na prowadzenie rozmów.
- Ej, stało się coś? Wydajesz się być zdenerwowany…
- Bo to nie jest dobra pora na pogawędki. Zadzwonię do ciebie i się umówimy na konkretny dzień.
- No w porządku. W takim razie nie przeszkadzam dłużej. Do usłyszenia.
- Na razie – rzuciłem szybko i zakończyłem połączenie. Ta rozmowa trochę wybiła mnie z rytmu. Zawsze znajdą sobie najmniej odpowiednią porę, aby zawracać mi głowę głupimi sprawami. Nawet na urlopie nie dadzą spokoju człowiekowi. I dalej nie wiedziałem, co z Ivy. Może byłbym spokojniejszy, gdyby nie dostawała znowu tych gróźb. Tyle, że tak nie było. Ktoś ciągle chciał odebrać mi moje największe szczęście. I dlaczego?
Byłem kłębkiem nerwów. Nie mając pojęcia co począć, wybrałem numer do Philipa. To była jedyna osoba, z którą Iv mogła w tym momencie być. Miałem tylko nadzieję, że chłopak zechce odebrać ode mnie telefon. W końcu nigdy jakoś specjalnie mnie nie lubił, a po tym co zrobił mu mój brat… Prawdopodobnie mnie znienawidzi również. Oby tylko Ivette nie poszła w jego ślady.
- Słucham? – ku mojej uldze, po kilku sygnałach odebrał połączenie. Odetchnąłem głęboko.
- Cześć… Chciałem tylko zapytać, czy Ivy jest może z tobą? – odezwałem się niepewnie. Byłem zagubiony i czułem się winny, co najmniej jakbym to ja sam odbił mu dziewczynę.
- Jest ze mną – potwierdził. Pomimo jego oziębłego głosu, znowu poczułem ulgę. Ogromną. Jak dobrze jest wiedzieć, że ukochana osoba jest bezpieczna. Cała i zdrowa. Teraz jedynie chciałem, aby była ze mną. Chciałem ją do siebie mocno przytulić, powiedzieć, jak bardzo ją kocham i przeprosić za wszystko…
- Mógłbyś dać mi ją do telefonu?
- Nie – oświadczył krótko, a ja poczułem się rozczarowany. Naprawdę miałem nadzieję, że chociaż ją usłyszę. – Ona nie chce z tobą rozmawiać. Może w końcu zmądrzeje… Mam nadzieję, że już do ciebie nie wróci. Pa – dodał nie szczędząc swojej złośliwości, po czym słyszałem już tylko irytujący sygnał przerwanej rozmowy. Znowu byłem wściekły. Dlaczego on tak bardzo mnie nie lubi? Przecież mimo wszystko, Ivette jest ze mną szczęśliwa. Zawsze była. Robiłem wszystko, aby tak było. Nie wierzę, że teraz mogłoby to się tak po prostu rozpaść… Jego słowa tylko wzbudziły we mnie większy niepokój. Jedyny plus tej rozmowy był taki, że wiedziałem już, gdzie jest moja dziewczyna i że jest bezpieczna. Poza tym, tylko bałem się jeszcze bardziej, że już nie zechce do mnie wrócić. Nie mogę na to pozwolić! Kocham ją! I wiem, że ona mnie też… Nikt przecież jeszcze nigdy nie kochał mnie tak mocno, jak ona…


Czasami miałem wrażenie, że straciłem na chwilę przytomność i gdy się obudziłem, wszystko wyglądało całkowicie inaczej niż przed omdleniem. Świadomość tego, że wszystko, co buduje się przez lata, może rozpaść się w ciągu jednej chwili, była przerażająca… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz