niedziela, 14 grudnia 2014

Kartka nr 3 „How long will I be with you? As long as the sea is bound to wash upon the sand…”

To uczucie niepohamowanego szczęścia, gdy masz świadomość, że doczekałeś się upragnionej chwili. Cały dzień czułem niesamowite podniecenie wiedząc, że już wieczorem będę w domu. Zobaczę się z ukochaną i znowu wszystko będzie w normie. Dzień powrotów zawsze jest ekscytującym dniem choćby trasa była nie wiem jak bardzo udana. Oczywiście nie wszystko mogło być idealnie. Mieliśmy opóźniony lot, przez co przybyliśmy do Berlina znacznie później niż było to planowane. Właściwie w środku nocy. Uprzedziłem Ivette, żeby na mnie nie czekała. Coś tam marudziła, ale i tak w końcu przyznała mi rację. Po co miała się męczyć i siedzieć do drugiej w nocy? Oboje bylibyśmy zmęczeni i tak czy siak, poszlibyśmy spać.
- Pumbaa! – mój młodszy braciszek ledwo wszedł do mieszkania, a już zaczął nawoływać swojego pupila robiąc przy tym zdecydowanie za dużo hałasu.
- Ciszej bądź! Jest środek nocy i wyobraź sobie, że ktoś tu śpi? – zwróciłem mu uwagę będąc już nieco przewrażliwionym ze względu na zmęczenie, jakie mnie ogarniało. Marzyłem o tym, aby położyć się już spać. A myśl, że tej nocy będę mógł przytulić się do swojej kobiety jeszcze bardziej mnie ku temu skłaniała.
- Nie czeka na nas?
- A ty byś czekał do tej godziny? Ogarnij się. Idź już sobie w ogóle – burknąłem wyganiając go do siebie. Bill mieszkał naprzeciwko nas w osobnym mieszkaniu. Nie mieliśmy więc do siebie zbyt daleko…
- No już idę, biorę tylko swojego psa.
- Oj tak, musisz się przecież do kogoś przytulić w nocy – uśmiechnąłem się złośliwie. Mimo wszystko nie umiałem się powstrzymać od swoich aluzji. Trzeba przyznać, że jestem trochę wrednym człowiekiem. Ale to jak każdy! Bill się za to nie obraził. Zna mnie już zbyt dobrze, żeby strzelać fochy o takie rzeczy. Zabrał tylko swojego psiaka i wyszedł, a ja zamknąłem za nim drzwi na klucz. I nareszcie mogłem odetchnąć! Nie ma to jak być we własnym domu. Cudowne uczucie.
Nie zwlekając zgasiłem światło i skierowałem się do sypialni. Ivette  smacznie spała. Billowi jednak nie udało się jej wyrwać ze snu. Uśmiechnąłem się do siebie na jej widok. Najchętniej teraz bym się na nią rzucił i wycałował… Chyba by się nie obraziła? Ale nie zrobiłem tego. Będziemy mieli jeszcze mnóstwo czasu, żeby się przywitać. Nie miałem siły już na prysznic, więc rozebrałem się tylko do bokserek i prędko wgramoliłem się pod kołdrę. Od razu oplotłem swoimi ramionami wątłe ciało śpiącej dziewczyny. Trzymać taki skarb w ramionach… Po prostu czujesz, jakbyś miał cały świat tylko dla siebie.
- Tom… - wymamrotała nieprzytomna moje imię, a ja nie mogłem się oprzeć, żeby nie złożyć kilka pocałunków na jej nagim ramieniu i szyi. Uśmiechała się słodko przez sen.
- Jestem, śpij Słońce – szepnąłem wtulając się w nią i sam zamknąłem powieki powoli oddając się w objęcia Morfeusza. Zmęczony, ale szczęśliwy.

Często budziłem się, gdy już nie spałaś. Wpatrywałaś się we mnie, jak w święty obraz. Lustrowałaś każdego poranka najmniejszy skrawek mojej twarzy, jakbyś widziała ją po raz pierwszy. I nigdy nie odpowiadałaś mi na pytanie, dlaczego nie śpisz… Uśmiechałaś się tylko delikatnie i składałaś czuły pocałunek na moich ustach. Oddałbym wiele, aby móc wiedzieć, o czym myślisz za każdym razem, gdy mnie obserwujesz podczas snu…

Kiedy rano się przebudziłem Iv nie było już obok mnie. Pomyślałem przez chwilę, że to był tylko sen i wcale jeszcze nie wróciłem do domu. Moje wątpliwości jednak szybko zniknęły, gdy dotarło do mnie, że dziewczyna krząta się po pokoju. Mam tylko jedno pytanie: dlaczego tak wcześnie wstała? Czy dziś nie ma wolnego? Dobrze, może to więcej pytań.
- Tom, wychodzę do galerii – zostałem oświecony, gdy szturchnęła mnie lekko w ramię. I wszystko jasne. Po co kobieta wstaje z samego rana, gdy jej facet wrócił po długiej nieobecności? Żeby iść na zakupy!
- Mój portfel leży w przedpokoju – wymamrotałem w poduszkę, a dziewczyna ucałowała soczyście mój policzek.
- Nie potrzebuję twojego portfela – oznajmiła, aż musiałem otworzyć oczy z wrażenia. To nie był najlepszy pomysł zważywszy, że w pokoju było bardzo jasno. – Wyprowadź psa jak wstaniesz. W lodówce masz śniadanie. I powinni dzisiaj przynieść twój garnitur. Proszę cię, nie śpij cały dzień – poinformowała mnie o wszystkim i na koniec dostałem kolejnego całusa tym razem w usta, po czym zostałem sam. Potrzebowałem dobrej chwili, aby wszystko sobie poukładać w głowie i żeby cokolwiek do mnie dotarło. Poszła na zakupy bez mojej karty? Chyba nie zerwała się z rana, żeby kupić skarpetki? Może o czymś nie wiem i zaczęła nagle zarabiać kokosy? Albo coś jej odbiło i postanowiła się usamodzielnić! No nie, to jest zbyt skomplikowane. Nigdy jej nie zrozumiem. Ale zrobiła mi śniadanie, czy to nie słodkie? Mój Aniołek kochany! Że też jej się zawsze wszystko tak chce z rana… W każdym razie, dwie najważniejsze informacje: pies i garnitur. Fuck, garnitur. Serio? Chcę dużo seksu w zamian za założenie tego.
„Nie śpij za długo.”, wiem, że specjalnie to powiedziała. Teraz w ogóle nie będę mógł zasnąć. Bo cały czas będę myślał o tym, żeby nie trwało to pół dnia. Żeby obudzić się w porę. Żeby wyjść z psem i otworzyć drzwi facetowi od garnituru. Kobiety zawsze namieszają w głowie! Zawsze.
W rezultacie po pół godzinnym wierceniu się w łóżku zirytowany postanowiłem wstać. Było dopiero po dziesiątej, więc to całkowicie nie w moim stylu, ale co poradzić, gdy się mieszka z kobietą, która ma ciągle tyle do zrobienia z rana?  Szczerze mówiąc spodziewałem się jakiegoś gorącego powitania, a nie pobudki ze słowami : idę do galerii. Ach, te życiowe rozczarowania.
Człowiek tak bardzo nie docenia tych małych, czasem najgłupszych rzeczy. A nawet kąpiel we własnej łazience potrafi dać dwa razy więcej przyjemności niż w jakimś super wypasionym hotelu.  Zawsze tak mam jak wracam z trasy. Podniecam się wszystkim, dosłownie. Dlatego nie odmówiłem sobie spędzenia w wielkiej wannie dobrej pół godziny. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko Ivette, która umyłaby mi plecki… I może coś jeszcze? Jakoś nie mogę się pozbyć kosmatych myśli ze swojej głowy. Ale tak jest, im bliżej jesteś czegoś, tym bardziej tego pragniesz. A na pewno nie chcę zaspokajać się już sam!
Po długiej, relaksującej kąpieli podczas, której miałem dużo czasu na przemyślenia i zboczone wizje z Iv w roli głównej… Musiałem szybko znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby właśnie przestać myśleć. Zjadłem więc śniadanie, przygotowane wcześniej specjalnie dla mnie przez moją ukochaną i zabrałem swojego psiaka na spacer. Po drodze również zapukałem do brata, aby i jego wyciągnąć z domu. Nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony, ale w końcu udało mi się go namówić… Choć to złe słowo. Raczej bardziej pasuje, zmusić.
- Wiesz, że normalnie to wstaję o szesnastej, gdy kładę się nad ranem – marudził właściwie odkąd tylko wyszliśmy z budynku, a ja biedny muszę tego wysłuchiwać. Nawet ja tak nie narzekam, gdy ktoś mnie budzi. Chociaż może to już kwestia przyzwyczajenia?
- Ale twój pieseczek ukochany ma swoje potrzeby – użyłem niepodważalnego argumentu. – Poza tym jak ja nie śpię, to ty też nie będziesz spał i przestań już biadolić…
- Widzisz, jednak są plusy braku związku – stwierdził z głupim uśmieszkiem. Czy on próbuje pocieszyć samego siebie? Bo chyba nic innego nie uda mu się osiągnąć tym tekstem. Bill w ogóle od pewnego czasu stara się wmówić wszystkim dookoła, że bycie singlem jest znacznie wydajniejsze… Moim zdaniem po prostu chce przysłonić tym swój wielki ból z powodu samotności, jaką odczuwa każdego dnia. No błagam. Mój brat to największa romantyczna dusza na tym świecie, więc jak mógłbym uwierzyć, że cieszy się z braku miłości?
- Nie Bill, nie ma takich plusów – uświadomiłem mu jednocześnie rzucając w jego kierunku wymowne spojrzenie. – I dobrze o tym wiesz. Dlatego nie rozumiem czemu w końcu sobie kogoś nie znajdziesz…
- Ja nie chcę „kogoś” – mruknął obojętnie na co wywróciłem teatralnie oczami. Bill zawsze był wybredny co do wszystkiego. Począwszy od koloru głupiej pary butów i skończywszy na kobietach. Czeka na cuda. Albo ewentualnie podkochuje się w NARZECZONYCH brata mojej dziewczyny. A właściwie to jednej. Dobrze, osobiście też uważam, że świetnie by do siebie pasowali jako para… Z tym, że Ashlee jest związana z Philipem odkąd ich znamy. Taki związek nie ma szans na rozpad. I szczerze nie chcę, żeby mój bliźniak się ciągle łudził i jednocześnie próbował w jakiś sposób zaszkodzić bratu mojej dziewczyny. Philip to w końcu porządny facet. Nasze początki nie były łatwe i może nawet do tej pory jeszcze nie zdołał mi w pełni zaufać… Ale jakoś się dogadujemy i zdecydowanie utrzymujemy pozytywne relacje.
- Nigdy nikogo nie znajdziesz, jak nie dasz szansy żadnej dziewczynie – westchnąłem ciężko będąc jednocześnie już lekko zrezygnowanym.
- Ale ty się mądry zrobiłeś. Naprawdę weź skończ… Po co ten spacer? Żeby mi kazania prawić? – znowu zaczął na mnie burczeć denerwując się. Ostatnio naprawdę łatwo wyprowadzić go z równowagi, to akurat jest jego nowa cecha. Nabyta.
- Ja chcę dla ciebie dobrze Bill…
- Jestem już duży, radzę sobie. I dobrze też umiem sobie zrobić! – zapewnił mnie.
- Nie wątpię, lata praktyki – skwitowałem z przekąsem. Tego już nie skomentował. Obdarzył mnie jedynie swoim wymownym spojrzeniem. Postanowiłem dłużej już go nie męczyć, a przede wszystkim nie irytować. Wbrew pozorom czasami jestem dla niego miły…?
Resztę drogi właściwie przebyliśmy w milczeniu. Może i nic nie mówiłem, ale za to intensywnie myślałem. Zależało mi, żeby jakoś pomóc bratu. Wiem, że jeśli bym mu o tym powiedział, zacząłby się od razu wściekać. A ja chcę tylko, żeby był szczęśliwy. Tak jak ja! Do pełni szczęścia brakuje mu właśnie świetnej dziewczyny u boku. Przecież ja widzę, jak patrzy na mój związek. Jak obserwuje mnie i Ivy z błąkającym się uśmiechem na twarzy. Cieszy się naszym szczęściem, ale jednocześnie cierpi w głębi. Może oszukiwać cały świat, ale nie mnie.
Są takie chwile, że czuję się winny… Myślę, że nie zasłużyłem na to wszystko. Mój brat jest o wiele lepszym człowiekiem ode mnie, a jednak to ja dostałem od życia więcej. Dlatego też nie wierzę w sprawiedliwość na świecie. Wiem, że to głupie mieć wyrzuty sumienia z takiego właściwie niezależnego ode mnie powodu. Winić się za coś, na co nie ma się wpływu. Chyba nauczyłem się tego od Ciebie, wiesz? I tylko nie myśl, że uważam to za złą cechę! Wiem, że mogło to źle zabrzmieć… Ale dzięki Tobie umiem dostrzec znacznie więcej niż dawniej. Umiem poczuć dużo więcej. A nawet jeśli, niektóre te uczucia są przykre… Cieszę się, że je mam.

- Ivette mnie zabije – jęknąłem zrozpaczony, gdy wracając do naszego apartamentowca portier przekazał mi kartkę z wiadomością od gościa, który przywiózł mi garnitur. Oczywiście musiał przyjechać akurat w momencie, gdy byłem na spacerze. Co prawda minęło już popołudnie, trochę mi zeszło na ogarnianiu się, jedzeniu i w ogóle, ale liczyłem bardziej, że mężczyzna zjawi się pod wieczór.
- Powinniście w razie takich sytuacji prosić, aby zostawiali rzeczy na portierni – rzekł przemądrzale Bill, ale co mi po tym teraz?
- Trudno, muszę sam po niego jechać – westchnąłem ciężko krzywiąc się przy tym. Ostatnie na co miałem teraz ochotę to jechać do sklepu po jakiś głupi garnitur. Nie chciałem jednak rozczarować swojej dziewczyny… Dopiero co wróciłem z trasy po co nam jakieś niepotrzebne zgrzyty? Wiem, że Iv bardzo zależy na tym ślubie i chciałaby, żeby wszystko było idealnie. To co dopiero będzie się działo, gdy my zaczniemy przygotowania do swojego? Istne szaleństwo, już to widzę. Sam w ogóle tego nie czuję. Ale wspieram swoją kobietę najlepiej, jak tylko potrafię. Niech wie, że może na mnie liczyć w każdej sytuacji. – Weź Scotta na górę jeśli możesz… Albo nie! – chciałem, żeby Bill odprowadził psa do mieszkania, a sam od razu bym pojechał i raz dwa wszystko załatwił, lecz w porę uświadomiłem sobie, że i tak zarówno portfel, jak i kluczyki od samochodu mam na górze, w mieszkaniu. Nie ma tak dobrze. – Mam tylko nadzieję, że zdążę nim Ivy wróci…
- Spokojnie. Wiesz, że kobiety i zakupy to zawsze równa się cały dzień z głowy…
- Tak? Do tej pory sądziłem, że mój brat i zakupy równa się cały dzień z głowy – zmarszczyłem brwi nie mogąc się powstrzymać od tej uwagi.
- Na szczęście zapuściłem zarost i już mnie z kobietami nie mylą – uśmiechnął się ironicznie, a ja się zaśmiałem.
- Swoją drogą, Iv nawet nie wzięła ode mnie żadnej kasy, więc dziwię się, że tak długo jej nie ma. Co ona wydaje? Te swoje marne grosze?
- Boże, weź tylko przy niej tak nie mów – wywrócił oczami zaraz też rzucając mi karcące spojrzenie.
- No przecież wiem! – obruszyłem się. – Nie chciałem, żeby tak to zabrzmiało. Po prostu ona nie zarabia tak wiele, żeby pozwolić sobie na jakieś całodniowe szaleństwo… - wytłumaczyłem skruszony. Naprawdę nie mam nic do tego, że Ivette zarabia znacznie mniej ode mnie. Wiem, że każde pieniądze mają swoją wartość. Nie jestem jakimś… Snobem, czy coś! Cenię sobie też bardzo, że dziewczyna chce być po części samodzielna i nie żeruje na mnie choć bez najmniejszego problemu by mogła, a ja wręcz sam bym jej wyciągał kolejne banknoty ze swojego portfela… Bo w ogóle uważam, że nie powinna pracować, skoro się uczy. Już tyle razy się z nią o to kłóciłem, że wolę mimo wszystko nie poruszać więcej tego tematu. W końcu nie znam dnia, ani godziny, kiedy mój wulkan zdecyduje się na eksplozję.
- Założę się, że jest z Ash i szukają coś na ślub jeszcze – podzielił się ze mną swoją wizją, która zresztą była bardzo prawdopodobna. Przecież dziewczyny nigdy nie chodzą na zakupy samotnie. W dodatku ten ślub… Tak, Bill na pewno ma rację. Choć imię Ashlee w jego ustach wciąż brzmi niepokojąco.
Nie odpowiedziałem mu już nic, skinąłem tylko głową zgadzając się z nim po czym obydwoje udaliśmy się do swoich mieszkań. Zostawiłem psiaka, napełniłem mu miskę jedzeniem i zabierając potrzebne rzeczy wybrałem się na przejażdżkę do sklepu po garnitur. Tyle zachodu o jakieś szmatki… No może nie do końca „jakieś”. Bo chyba z tydzień jeździliśmy po mieście szukając czegoś odpowiedniego… Odpowiedniego według Ivy, warto zaznaczyć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz